Artykuły

Wydrążeni ludzie

"Trzy siostry" Antoniego Czechowa są sztuką o życiu zmarnowwanym przez czas. Grywano ją różnie - raz podkreślając romantyzm tragedii ludzi zagubionych i słabych, innym razem - próbując rozjaśnić tę opowieść o życiu beznadziejnym optymistycznymi akcentami buntu. W toruńskim przedstawieniu "Trzech sióstr" (reżyseria i scenografia Krzysztof Kelm) nie ma ani sentymentalizmu ani nadziei. Marzenia o odmianie losu, owa Moskwa, której się pragnie, do której się tęskni stanowią już tylko kod pamięci. Może jeszcze - wspommenie świata, jaki kiedyś istniał, ale dzi& znajduje się. jakby poza realną rzeczywistością. Olga, Masza i Irina - trzy siostry Prozorow - do świata tego nie należą, zostały wyeliminowane zeń już dość dawno, są - jak Gogo i Didi z "Czekając na Godota" - przywiązane do miejsc im wyznaczonych.

Nie na darmo w programie przedstawienia umieszczono wiersz Eliota "Wydrążeni ludzie" - "oto kraina martwa", przesłonięta mgłą z czarnego woalu, ogromna i pusta, w której jedno tylko jasne okno zdaje się skupiać wspomnienie o marzeniu, jednocześnie zaś bardziej jeszcze podkreśla nadchodzącą nieuchronność losu. Sytuacja końcowa nic nie zmienia kiedy wszystko zostało dokonane i okazuje się, że nic się właściwie nie stało... "To i tak wszystko jedno" - powie Czebutykin, a skupione przy plamie światła siostry powtarzać będą - jak stokroć wydawaną lekcję - słowa: "pracować, tylko pracować" i "po co to wszystko?".

Na placu pozostanie obojętnie jedząca jabłko Natasza i skulony na kanapie, poddany prawom mimikry Andrzej. Świat sióstr odszedł, dom - arena walki między Moskwą i prowincją zyskał nowego właściciela.

Reżyser toruńskiego przedstawienia spojrzał (jak się zdaje) na "Trzy siostry" przez pryzmat doświadczeń współczesnego dramatu i literatury. W takiej intepretacji nie ma więc miejsca na układanie scenicznego "poematu o nadziei". I Kelm to od pierwszych scen spektaklu podkreśla - odkrywając głębię sceny, w której ludzie snują się jak cienie - bez planu i celu, zaznaczając symboliczne miejsca spotkań rozmaitych grup, spowolniając rytm zdarzeń, rozgrywających się w przestrzeni otwartej, podkreślającej jeszcze dystans pomiędzy bohaterami - ich alienację brak rzeczywistego kontaktu.

Cokolwiek by nie mówić o takiej interpretacji (jednych przekonywa innych nie), jest ona nader wierna klimatowi i atmosferze sztuki, oddaje jej ducha i pewnie (mimo sporych skrótów) także i literę, bowiem tekst Czechowa daje w tym względzie przynajmniej dwie równoprawne możliwości. Oczywiście złudzeniem byłoby mniemanie o naturalizmie przedstawienia - granica jest tu dyskrętna, ale i wyraźna, wynikająca z odmienności artystycznego założenia i jego przetworzenia scenicznego. Zwolniony, pauzowany rytm dialogów jeszcze zresztą tę różnicę podkreśla - nawet kwestie wygłaszane w momentach kulminacyjnych spięć nie służą rozładowaniu energii, ale są jeszcze jednym sposobem na ukazanie sytuacji beznadziejnej. Tak jest, gdy Masza (Beata Chwedorzewska) w ptasim wręcz podbiegu rzuca się w ramiona Wierszynina (Michał Marek Ubysz), gdy Olga (Jolanta Olszewska) krążąc wokół okna powtarza swoje "po co to wszystko?", gdy Irina (Magdalena Ostrouch) odpycha klęczącego u jej nóg Solonego (Ildefons Stachowiak)...

W większości przedstawień "Trzech sióstr" - przyjazd garnizonu do miasta, "romans Maszy z Wierszyninem i miłość Tuzenbacha do Iriny były wydarzeniami stanowiącymi oś akcji, rysującymi (czasem nader wyraźnie) ciągłość intrygi scenicznej. Tu są one w istocie swej mało znaczące - potrzebne przede wszystkim dla podkreślenia klimatu przemijania. Toteż sytuacja sióstr Prozorow jest w przedstawieniu toruńskim od początku jasna, ich miejsce określone, czyny - zawsze niespełnione, tryb życia ustalony i zrutynizowany od dawna i raz na zawsze - bez nadziei...

Tak wyrazista intencja przedstawienia jednocześnie i drażni, i przykuwa uwagę. Wymaga także sporej dozy dobrej woli, skupienia (część pierwsza, kumulująca akty jest bardzo długa, w dodatku na przedstawieniu premierowym ściszenie i spowolnienie dialogu dało zły efekt - sprawiło, iż znaczne partie tekstu w ogóle nie docierały do widowni), rozsmakowania się w niecodziennym, jakby "biologicznym" rytmie spektaklu ("Niech na scenie wszystko będzie równie proste i równie zawiłe jak w życiu" - napisał Czechow).

Dużą wartością artystyczną tego niecodziennego przedstawienia jest jego aktorstwo - unikanie wszelkich powierzchownych efektów, głębokie opracowanie ról od strony psychologicznej - kształtujące i wyrazistość postaci, i klimat całości. Brak miejsca nie pozwala na szczegółową analizę poszczególnych ról, nie sposób też przepisywać całego prawie afisza. Na pewno jednak wyróżniają się tu surowa, ascetyczna w środkach aktorskich, a pełna wewnętrznego oczekiwania i napięcia Jolanta Olszewska (Olga) i stanowiąca jej wyraziste przeciwieństwo - rozedrgana, nerwowa, przygasająca w końcu Irina Magdaleny Ostrouch, także przemyślany w każdym szczególe, dojrzały, dramatyczny Czebutykin Wojciecha Szostaka. Wspomnieć trzeba jeszcze o Ewie Aleksiejczuk - bezmownej prawie, zdystansowanej i okrutnie obojętnej Nataszy oraz o Kułyginie Józefa Skwarka.

Sprzeciw w toruńskich "Trzech siostrach" budzić mogą wyłącznie drobiazgi - np. - w przeciwieństwie do udanej architektury sceny - kostiumy bohaterów. Są one w założeniu ahistoryczne, i z tym polemizować nie sposób - ale plastycznie po prostu brzydkie i dość tandetnie wykonane. Jest to zresztą jedyny poważniejszy mankament tego udane go przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji