Artykuły

100 kilometrów od stolicy

W młodości uprawiał alpinizm. Teraz jeździ po mieście na rowerze nawet zimą. Jeździ celowo, bo tu ludzie nie uprawiają sportów. A mówią - dyrektor. Nie nosi też krawata. Nie dlatego, że nie lubi. I chodzi w swetrze, też celowo. Jak go nagle wzywają do władz, tam że idzie w swetrze i bez krawata. Bo chciałby udowodnić, że dyrektor teatru jest takim samym pracownikiem, jak ten, który kieruje zakładem przemysłowym, że teatr to przedsiębiorstwo, i że powinien codziennie grać.

W Płocku udowadnia to od pięciu lat. 12 stycznia 1975 roku w niedzielę o godzinie osiemnastej otwarł wówczas najmłodszą placówkę tego typu w Polsce - Teatr Płocki - Ośrodek Kultury i Sztuki, ul. Nowy Rynek 11. Kierownikiem artystycznym i dyrektorem teatru - ośrodka został Jan Skotnicki (do dziś tutaj na tych stanowiskach), dawny prorektor warszawskiej PWST. Na otwarcie dano premierę "Krakowiaków i Górali" Bogusławskiego w reżyserii Jana Skotnickiego, a w dniu następnym "Romeo i Julię" Szekspira w reżyserii ówczesnego wicedyrektora Grzegorza Mrówczyńskiego, dziś w Bydgoszczy.

Wszyscy cieszyli się. Przede wszystkim, że nie zmarnowano tradycji, bo Płock miał własny budynek teatralny w latach 1812-1944 - "... teatr z kościoła przerobiony - jak pisał Kazimierz Skibiński w swych "Pamiętnikach aktora", widząc go latem 1823 roku - "bardzo porządny, w pięknej pozycji, na wysokiej bowiem górze, nad samą Wisłą. Mogliby w tem mieście dawać i opery, bo była pułkowa muzyka jenerała Giełguda". Do chwili rozebrania teatru przez Niemców krążyła jednak przepowiednia, że gmachowi grozi zawalenie, jeśli na przedstawieniu teatralnym będzie o jednego uczestnika więcej niż na ostatnim nabożeństwie. Następny budynek też wywołał kontrowersje, choć nieco inne. Do dziś jeszcze są w Płocku ludzie, którzy mówią, że teatr w tym mieście jest niepotrzebny, a idea założenia tej placówki ekstrawagancka.

W ciągu pięciu lat w Teatrze Płockim odbyło się 50 premier i 1250 przedstawień dla mieszkańców miasta i regionu. Z zespołu sprzed pięciu lat pozostał dyrektor Skotnicki, pracownicy techniczni, aktorów można policzyć na palcach bodajże jednej ręki. Po pięciu latach dyrektorowi się nic nie sprawdziło. Bo w życiu nic się nie sprawdza - jak się pociesza - inaczej byłoby nieciekawie. Miał tu bowiem powstać taki "maison de la culture", nie udało się, bo nie było zaplecza kulturalnego. Z mariażu domu kultury i teatru - pozostał właściwie teatr.

Z frekwencją nie jest tu gorzej ani lepiej niż w innych podobnych miastach Polski, około stutysięcznych. W 1979 mieli zagrać ok. 290 przedstawień, dali 210, ale wykonali tzw. plan widza. I trzeba powiedzieć, że nie jest to widz "selektywny", a więc taki, który idzie do teatru na specjalne tytuły, ulubione sztuki, nie, on przychodzi po prostu do teatru. Dlatego nie ma szaleńczych różnic między przedstawieniem udanym, a nieudanym. Udane gra się 38-40 razy, nieudane - koło dwudziestu. (Co innego, młodzież szkolna. Ma ona swoje preferencje, polubiła na przykład "Wesele Figara" Beaumarchais, "Rzecz listopadową" Brylla).

Więc widz jest zwyczajny.

Nie mają z nim kontaktu za pomocą środków masowego przekazu. Tutejszy tygodnik ukazuje się raz na tydzień, ludzie więc nie wiedzą, co się dzieje w teatrze. Jeśli zachoruje aktor i sztukę trzeba odwołać, trzeba byłoby chodzić po mieście z trąbką.

Kontaktem z widzem jest reklama na mieście, plakaty, zdjęcia. Najżywiej współpracują małe instytucje administracyjne. Wielkie zakłady przemysłowe - gorzej. Ale jest parę zaprzyjaźnionych instytucji, które pomagają teatrowi w trudnych chwilach. Inteligencja płocka, ta stara, mówi, że teatr do nich nie dorósł, że wolą jechać do Warszawy, ale czy jeżdżą? Bo po zmianie rozkładu nie można już do Płocka bez samochodu wrócić po przedstawieniu.

I do Warszawy organizuje też wyjazdy Towarzystwo Przyjaciół Teatru, ale teatrowi to nie przeszkadza, bo pomaga w wytworzeniu nawyku chodzenia do teatru.

- "Płock nie jest wyspą oddzieloną od tego kraju - napisał Jan Skotnicki z okazji jubileuszu, podsumowując oficjalnie swoje pięć lat w tym mieście i pięć lat Teatru Płockiego. - Nie ma osobnej recepty na teatr w Płocku. Istnieje tylko imperatyw najważniejszy - jest nim poczucie odpowiedzialności za całokształt kultury narodowej. Od odpowiedzialności tej nie wymiga się nikt na żadnym, nawet najmniejszym odcinku pracy.

Brak świadomości w tej sprawie nie usprawiedliwia nikogo. Teatr w tej tradycji jest jednym, z najważniejszych środków porozumienia, w sprawach dla nas Polaków najważniejszych. (...)

Teatr jest potrzebny nawet dla tych, którzy do niego nie chodzą - bo istnieje jako alternatywa - jako: wyrzut sumienia - jako obiekt zazdrości i nienawiści - ale istnieje. I to jest najważniejsze".

A prywatnie mówi, że trzeba przestać się oszukiwać co do jednorodności życia teatralnego w całej Polsce. Co innego Teatr Narodowy, co innego Teatr Płocki. Tu jest inna rzeczywistość, więc potrzebny jest inny model organizacyjny. Teatr tutaj działa przez samą obecność, a nie faktem, czy na sali jest 30, lub 70 procent widzów. Tym, że jest, tworzy środowisko, jest ośrodkiem czegoś.

Teatr w Płocku dysponuje jedyną salą w mieście, gdzie można urządzić akademię, uroczystość państwową, lub zakładową wraz z częścią artystyczną. Tu grywa Orkiestra Kameralna. Teatrowi to przeszkadza, odbiera mu dni produkcyjne, obniża zarobki aktorów, ale z drugiej strony - ludzie przynajmniej wychodzić z domu wieczorami.

Za to nie ma kłopotów z sąsiednimi teatrami, bo nie ma innego teatru. Do domu dyrektor i część aktorów mają blisko, bo tylko sto kilometrów, tyle bowiem liczy odległość z Płocka do Warszawy.

Dyrektor przez cztery lata przeżywał co tydzień rewolucje; cały zespół odchodził i wracał albo dyrektora wyrzucali. Obok 50 premier odbyło się 15 ślubów, urodziło się ponad dwadzieścioro dzieci i nie odbył się ani jeden rozwód. Dotacja wynosi 14 mln rocznie. Dyrektorowi zaczyna być tu za wygodnie, chociaż dach przecieka w dalszym ciągu, jak na początku, i nadal zalewa scenę.

W międzyczasie rozwiązano problemy techniczne: pracownie są ciepłe i stolarz może robić w każdej chwili dekoracje bez obawy, że odmrozi sobie ręce.

Pozostały problemy z zaopatrzeniem, bo według przepisów można kupować rzeczy potrzebne dla teatru tylko w obrębie województwa, a województwo jest małe. Jak wszędzie. I jak wszędzie największe kłopoty są z aktorami.

W normalnych miesiącach frekwencyjnych, Teatr gra 30-35 przedstawień, licząc obie sceny: Dużą (412 miejsc) i Małą (60). Ale w grudniu, bo były święta, konferencje zakładowe, grano tylko trzynaście razy i aktorzy nie zarobili. Repertuar dyrektor musi tak układać, żeby każdy aktor zagrał te swoje 6-8 "normówek", bo inaczej przychodzi koniec sezonu i aktor mówi: odchodzę. Kiedy Skotnicki tu przychodził, nie myślał, że to będzie jego największym problemem. Aktorów obecnie jest w Teatrze Płockim 25, w tym trzech adeptów. A premier - 10-11 rocznie. A bywa, że w większym teatrze aktorów jest 50, a premier zdarzy się - sześć. Nawet mieszkania wszystkiego nie załatwiają. Fluktuacja jest duża, przedstawienia się rozlatują już wtedy, gdy pod koniec sezonu znika 4-5 pracowników, nie mówiąc już o takiej katastrofie, jak ta, gdy do Radomia odeszło nagle dziesięć osób. Aktorzy muszą mieć jakąś rekompensatę. Gdy tworzono teatr, postulowano "dodatek płocki"; a więc dodatek pieniężny dla aktorów, który zostawałby w teatrze, gdy aktor już odchodzi. Ale nic z tego nie wyszło.

W ciągu pięciu lat wychowano kilku aktorów. Aktorzy w Płocku są wartościowi - to opinia dyrektora. Ale nie są to gwiazdy telewizyjne. Z takim zespołem trzeba robić dobre sztuki, brać się wyłącznie za dobre teksty, złe położą się szybciej niż gdzie indziej. 80 procent to sztuki polskie. W zasadzie nie grają sztuk dewizowych. Dyrektor preferuje przedstawienia z akcją, fabułą. Mówią, że Teatr ma repertuar zbyt ambitny. Dyrektor przynajmniej raz do roku stara się dać przedstawienie, które znajduje się w głównym nurcie myśli o współczesności, w współczesnej Polsce.. Wybór zależy raczej od momentu. Taką sztuką jest "Rzecz listopadowa" Brylla.

Mówią, że Teatr Płocki gra smutny repertuar. Dyrektor chciałby robić przedstawienia muzyczne, ale ma za mało aktorów., i to takich, którzy umieliby tańczyć i śpiewać. Jak mieli nagrać do "Słowika" Brylla chór trzyosobowy, a studia w Warszawie i Krakowie były zajęte, to poszli do szkoły muzycznej, tam im powiedziano, na to trzeba trzech tygodni, więc trafili do seminarium duchownego i... nagrali. Taka jest sytuacja w mieście, że jest tu jeden pianista z prawdziwego zdarzenia, pan Chlebowski, i jak jest w złym humorze, to nie przyjdzie grać na przedstawienie. Bezpieczniej więc nagrywać muzykę mechanicznie.

Grali więc: "Słonia" Kopkowa, "Kordiana" Słowackiego, "Ojca" Strindberga, "Małżeństwo z miłości" wg Zoli, "Kolędników" Skotnickiego, "Męża i żonę" Fredry, "Tango" Mrożka, "Bestię i Piękną" Grochowiaka, "Protokół pewnego zebrania" Gelmana, "Wdowy" Kertesza (prapremiera światowa), "Skiza" Zapolskiej, "Szewców" Witkacego, "Wesele pana Balzaka" Iwaszkiewicza, "Most" Szaniawskiego, itd.

Na jubileuszu był "Żeglarz" Szaniawskiego, wyreżyserowany w tonie poważnym przez Jana Skotnickiego, z obsadą: Zdzisław Derebecki (Jan), Jadwiga Andrzejewska (Med), Zygmunt Wiadomy (Przewodniczący), Wojciech Skibiński (Paweł Szmidt) i inni, (w tym wszyscy adepci: Magdalena Chilmon, Andrzej Musiał, Tomasz Nowotarski). Scenograf Jerzy Juk-Kowarski po środku sceny umieścił nienaturalnie wielkie okno, przez które patrzy się na prawdziwy świat, który jest gdzieś tam, poza mglistą prowincją Szaniawskiego.

Chociaż na uroczystościach jubileuszowych dyrektor Teatru Płockiego (przypominając słowa innych, wypowiedziane przed pięciu laty, że co robicie, jedziecie na prowincję), stwierdził, "że prowincja jest tam, gdzie niewłaściwa ocena wartości rzeczywistych rodzi wartości pozorne". Wszystko więc miałoby zależeć od sposobu myślenia. Kiedy pięć lat ternu zastanawiano się w Teatrze w Płocku, kogo by wziąć na patrona, chciano, żeby był to człowiek związany z nimi nie tylko miłością do ziemi mazowieckiej, ale i sposobem myślenia. Jerzy Szaniawski był człowiekiem skromnym i nieśmiałym. Na uroczystości odsłonięcia tablicy patrona Teatru Płockiego w dniu 28 stycznia 1980 roku, Jan Skotnicki przyznał, że lubi Jerzego Szaniawskiego i uważa go za jednego z wielkich pisarzy polskich.

Po czym odbyła się premiera "Żeglarza" i Płock wkroczył w nowe pięciolecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji