Muzyka Czechowa
Maja Komorowska, której powrót na scenę przy Mokotowskiej w roli Czechowowskiej Olgi uświetni teraz "Trzy siostry'' w reżyserii Macieja Englerta, tak mówiła przed premierą tego przedstawienia:
"Wydaje mi się, że ta sztuka jest bardzo bliska utworowi muzycznemu rozpisanemu na szereg partii, ale jej sens sceniczny można uzyskać tylko dzięki specjalnemu zgraniu, w którym każdy z nas, aktorów, pełni rolę instrumentu, zaś reżyser musi być tu dyrygentem...". Tekst - partyturą, aktor - instrumentem muzycznym, a reżyser - dyrygentem. Takie rozumienie teatru nie jest oczywiście nowością. Trudno jednak odmówić racji znakomitej aktorce, kiedy odnosi je właśnie do sztuki Czechowa. Swoista rozlewność jego dramatów, zwolnione tempo zdarzeń, monotonia kreowanej rzeczywistości, a do tego - przeciętni, szarzy bohaterowie Czechowa, którzy dzielą się z nami swymi bardzo ludzkimi, bardzo gorzkimi doświadczeniami. Wszystko to razem może albo znużyć widza, albo też porwać go przejmującym obrazem ludzkiej egzystencji. Tak tu, jak i w muzyce, wszystko zależy od reżysera (dyrygenta) i wykonawców. A jak jest w Teatrze Współczesnym? Trudno na to pytanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
Maciej Englert jest bez wątpienia twórcą o dużej wrażliwości na niedolę ludzką. Daje nam to odczuć nie po raz pierwszy w swoim teatrze, i to nie tylko we własnych przedstawieniach. Jest również sprawnym reżyserem o dobrej "starej" szkole - docenia znaczenie pogłębionego portretu psychologicznego bohaterów teatralnych. Ma przy tym muzyczne ucho: potrafi wsłuchiwać się w tekst i dobrze czuje rytm przedstawienia, ale też umie operować pauzą w dialogu aktorskim, a czasem wręcz celebruje milczenie. Wie jak tworzyć nastrój, wie również jak zmuszać widza do myślenia. Dlaczego więc nie potrafił nas tym razem przejąć ido głębi? A byli tacy, których po prostu znużył i znudził...
Trudno jest na ogół naszym orkiestrom osiągnąć maestrię wykonań dorównującą wzorcowym nagraniom płytowym słynnych utworów muzycznych. Dla teatru takim konkurentem, punktem powszechnego odniesienia, stają się znakomite przedstawienia telewizyjne, do których zaangażować można najlepsze siły aktorskie polskiej sceny. Może wiec zbyt wiele obiecywaliśmy sobie po "Trzech siostrach" w Teatrze Współczesnym Anno Domini 1985?
A może nie należało sięgać po Czechowa w teatrze o ustalonym wprawdzie zespołowym poziomie, ale bez wystarczającej liczby indywidualności aktorskich, jakich oczekiwalibyśmy dzisiaj w sztuce Czechowa nawet na drugim planie? Aktorzy z Mokotowskiej grają swoje "partie" w tych "Trzech siostrach" jak umieją najrzetelniej, czasem nawet z talentem. Ale różne są to przecież "instrumenty", że użyję przenośni Mai Komorowskiej. Nie zawsze też udaje się im osiągnąć owo "specjalne zgranie", choć są przecież wśród nich niekwestionowani wirtuozi.
Błyszczy więc co pewien czas w tym wykonaniu jakieś niewielkie "solo": Natalia Agnieszki Kotulanki, Czebutykin Czesława Wołłejki, Tuzenbach Krzysztofa Wakulińskiego, aż po epizody Fieraponta (Henryk Borowski) i Anfisy (Antonina Gordon-Górecka). Mają też swoje ładne momenty główni wykonawcy: Marta Lipińska jako Masza, debiutująca Katarzyna Figura jako Irina i Adam Ferency w roli Andrzeja. Ale w mojej pamięci pozostała po przedstawieniu przede wszystkim jednak Olga Mai Komorowskiej. Ona jedna słyszy naprawdę, czuje doskonale i gra przejmująco tę wielką "muzykę" Czechowa.