Artykuły

"Krawiec" czyli lekcja konformizmu

Mrożek, pisząc do redaktora naczelnego "Dialogu" w sprawie "Rzeźni", zastanawiał się przy okazji: "A Polska ma swoje sprawy, skąd ja mogę wiedzieć, jak które słowa brzmią w Polsce i jakie przybierają znaczenie? I na zakończenie tego samego listu: "Poza tym, choć w tej sprawia nie jest to istotne, uświadomiłem sobie, jak moje słowa mogą dla mnie brzmieć inaczej, niż dla czytelników "Dialogu". Ach, Boże, może tylko literatury i sztuki narodowe mają sens; społeczność wydaje artystę i artysta zwraca się do tejże społeczności. Ale taki co wędruje gdzieś tam nad sobą grymasi... Jeżeli jest sam, mówi raczej sam do siebie i nie powinien mieć pretensji, że sztuka, być może, to nie to, to wcale nie to".

Te słowa Mrożek napisał w lutym 1973 r., to znaczy 6 lat temu. Gorzkie słowa, trzeba przyznać, ale też trzeba cenić ich niewątpliwą szczerość i uczciwość. Wyrażają ona przecież wątpliwości dotyczące sprawy dla autora najważniejszej, bo jego własnej twórczości i osobistej sytuacji.

Gdyby ktoś Mrożkowi przytaknął w tych wątpliwościach, może jego twórczość rozwinęłaby się od tamtego momentu inaczej? Może powstaliby jeszcze "Emigranci", ale nie byłoby już "Garbusa"? Może tryptyk o lisie przedstawiałby się całkiem inaczej, a wreszcie, być może, autor zawahałby się przed wyciągnięciem z szuflady napisanego przed laty "Krawca". Wszystko wskazuje jednak, że nikt nie potwierdził mrożkowych wątpliwości, wprost przeciwnie - skutecznie je rozwiano. Jednym z dowodów tego było w swoim czasie skwapliwe podjęcie się inscenizacji "Garbusa" na dwóch raczej czołowych scenach: w Krakowie w Starym Teatrze w reżyserii Jerzego Jarockiego i w Łodzi, w Teatrze Nowym w reżyserii Kazimierza Dejmka.

Kto czytał "Garbusa", musiał niewątpliwie zadawać sobie pytanie: o co w tej sztuce chodzi autorowi? - i stawał w nie małym kłopocie, jak na nie odpowiedzieć. Znamienna rzecz: w recenzjach z przedstawień "Garbusa" też trudno dopatrzyć się takiej odpowiedzi. W "Teatrze" w omówieniu obu przedstawień, aktorka recenzji napomyka zaledwie na ten temat: "Jeden z ważniejszych wątków "Garbusa" - problem tożsamości i podwójnej tożsamości objawia się w spektaklu krakowskim trochę jak wymysł fanatycznego dziwaka, bo Nieznajomy nie znajduje partnera a może raczej przeciwnika. Zgoła inaczej u Dejmka. Przedstawienie jest dynamiczne, ostre i dobitnie akcentuje motyw podwójnej tożsamości..." Z kolei recenzent "Trybuny Ludu" doszukał się, w "Garbusie" tylko tyle: "Autor nie namawia nas w niej do konformizmu wobec życia, do biernego przystosowywania się. Przeciwnie: uważa tylko, że nic nikt nie zdziała i nie osiągnie, jeśli za warunek swego układania się z życiem będzie poczytywał obowiązek dostosowania się świata i jego spraw do własnych, z góry przyjętych wyobrażeń.

Trudno zaprzeczyć, że niewiele tego, jeżeli chodzi o zawartość ideową, jak na sztukę współczesnego dramaturga o światowej renomie. Nic dziwnego, że po dwóch pierwszych próbach, w świetnym zresztą wykonaniu, teatry jakoś o "Garbusie" zapomniały i nie słychać, aby gdzieś przymierzano się do następnych inscenizacji.

Tymczasem powstały nowe utwory, to znaczy tryptyk o lisie ("Serenada", "Lis filozof" i "Polowanie na lisa"). Zygmunt Greń, który upatruje bezpośredni związek tematyczny tego tryptyku z "Emigrantami", tak tłumaczy jego wymowę: "Świat jest podły, głupi i niesprawiedliwy. Ale naszym lisim obowiązkiem jest dochować wierności swojej naturze. Jedzcie, pijcie, weselcie się, gdyż nie ma nic ponadto, a wszystko marność. Jedno tylko winno dotrzeć do waszej świadomości: iż nie wolno wam zakłócać naturalnego porządku, którego nie rozumiecie, nie jesteście w stanie pojąć. Chociażby ten porządek natury zdawał się wam okrutny i pozbawiony sensu, on jeden na pewno jest. A bunt przeciwko niemu może być jałowy jak u lisa filozofa, albo tragiczny jak podczas polowania".

Może Greń ma rację, a może nie? Należy jednak założyć, że jako zwolennik Mrożka zinterpretował tryptyk jak najżyczliwiej dla autora. Co z tego jednak wynika? Otóż przy najlepszych chęciach nie sposób tej lisiej ideologii uznać za odkrywczą, ani tym bardziej za postępową. Świat jest taki, jaki jest, nie można go zmienić, liczy się co użyjesz, a reszta - marność. To wcale nie postawa mądrości i pojednania, jak sugeruje Greń, ale po prostu negacji jakiegokolwiek sensu w dążeniach do przekształcenia świata. Ta negacja jest z kolei szczególnie czytelna w przypadku "Krawca".

Ale nie o to tylko chodzi Zanim "Krawiec" został opublikowany w "Dialogu" w listopadzie 1977 r., sam Mrożek jeszcze nie był przekonany do tego utworu. W liście do redaktora "Dialogu" Konstantego Puzyny, zwierzając się na temat sztuki: "Nie wydaje mi się aż tak zła, choć pewnie i nie tak dobra", - dodał również: "...zanim ten jedyny maszynopis odłożę znowu, chciałbym jednak wiedzieć, co o nim mogą sądzić inni". Dowiedział się że sztuka jest znakomita. Cytując, wyznania Mrożka we wstępie publikowanego utworu, Puzyna dodał od siebie; "Dziwna to, jak widać, historia. O mały włos nie straciliśmy znakomitej sztuki i nawet byśmy o tym nie wiedzieli. Bo "Krawiec" to sztuka ani błaha, ani nieudana - przeciwnie, wydaje mi się jedną z najlepszych sztuk, jakie napisał Mrożek między "Tangiem" a "Emigrantami". Chyba nawet najlepszą. Zaś kilkanaście lat, jakie spędziła w szufladzie, wcale jej w dodatku nie zaszkodziło".

Tę opinię wspiera publikowany w tym numerze "Dialogu" szkic Małgorzaty Szpakowskiej pt. "Krawiec" i "Operetka": wykroje i wzory. Autorka, porównując oba utwory, stwierdza m. in. w zakończeniu: "Zarówno "Krawiec" jak "Operetka" są (...) sztukami pisanymi po burzy" diagnozami historiozoficznymi w scenicznej famie. "Krawiec": kultura jest zapewne czymś sztucznym, umownym i w gruncie rzeczy głupim, jest ona jednak zarazem w pewnym sensie wiecznotrwała. Barbarzyńcy wcześniej czy później zechcą się ubrać i z zadowoleniem przywdzieją kostiumy pozostałe po poprzednich władcach. Krawiec w każdych warunkach będzie człowiekiem mile widzianym u dworu, natomiast koszta przewrotu poniesie przede wszystkim idealista, który ze szczerym oburzeniem przeciw dawnej kulturze występował. () A skoro tak, pojawia się pytanie, czy w ogóle było warto coś zmieniać?"

Trzeba przyznać, ze Szpakowska nie opowiada się całkowicie za trafnością owych "diagnoz" i swoje rozważania kończy pytaniami: "Czy jednak diagnoza taka jest słuszna, czy to prawda? Czy jest to tylko pewien "poburzowy" stan świadomości nieufnej, rozbitej i bezradnej? Stan w każdym razie niezwykle wyrazisty i niezwykle znamienny, skoro u dwóch pisarzy tak w końcu różnych, jak Mrożek i Gombrowicz, wyraził się tak paralelnie. Ale stan - pamiętajmy - z połowy lat sześćdziesiątych. W USA w tym czasie narasta już kontestacja, będąca wobec tego stanu świadomości zarazem sprzeciwem i wnioskiem. Za kilka lat ogarnie także Europę. Potem załamie się, wygaśnie, zacznie przeżywać własne - inne - rozczarowania. A dziś? Jak właściwie jest dziś?"

Właśnie, jak właściwie jest dziś? I to nie w jakichś nieokreślonych punktach świata, "wszędzie, to znaczy nigdzie", ale w konkretnych rejonach świata, krajach, w konkretnych, nie abstrakcyjnych przecież uwarunkowaniach, wynikających z istniejących systemów społeczno-gospodarczych, ustrojów? Między innymi w Polsce. Szpakowska, podkreślając wyrazistość owego "poburzowego stanu świadomości" u Mrożka i Gombrowicza, zapomniała jednak dodać, że chodzi o dwóch pisarzy, którzy od lat żyją i tworzą poza krajem.

Słusznie, po stokroć słusznie miał rację Mrożek, kiedy napisał, o czym już była tutaj mowa na wstępie: "może tylko literatury i sztuki narodowe mają sens: społeczność wydaje artystę i artysta zwraca się do tejże społeczności." Istotnie, dzieło artysty, to znaczy również utwór dramatyczny, musi mieć przede wszystkim charakter narodowy, a dopiero później uniwersalne prawdy o ludziach i naszym świecie, tak hałaśliwie i nachalnie przepychane przez kibiców, parających się urabianiem opinii, w przypadku niektórych utworów nie mają żadnego odniesienia do spraw własnego narodu, co już samo w sobie każe wątpić w ich wartość.

Wiele wskazuje, że w jakimś stopniu dotyczy to również pisarstwa Mrożka, zwłaszcza w ostatnich latach, zachwalanego w różnych kręgach między innymi właśnie z racji "uniwersalności" i "ponadczasowości" jego utworów. Cóż, nie nowa to sprawa, że w literaturze, podobnie jak w sztuce, powstają i oddziałują określone mody, których przedmiotem może być styl, forma, postawy światopoglądowe, a nawet sama tematyka twórczości. Także autor. Mody działają krócej lub dłużej, ale w końcu nie one ostatecznie decydują czy jeden i drugi utwór prezentuje rzeczywiście ponadczasowe i uniwersalne walory. Tymczasem jednak owe mody, znajdując gorliwych krzewicieli i interpretatorów w środowiskach opiniotwórczych, mogą powodować doraźne, dotkliwe czasem szkody. Przykładem tego jest "Krawiec", którego prapremiera w reżyserii Janusza Łyczaka odbyła się październiku ub. roku w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.

Dla tych, którzy nie znają treści, wypada przedstawić ogólny jej zarys. Rzecz dzieje się oczywiście "wszędzie i nigdzie", w absolutnie nieokreślonym czasie. Na kraj, który reprezentują: Ekscelencja, jego krawiec, kurtyzana Nana i jej syn Karlo, najeżdżają barbarzyńcy. Kraj Ekscelencji jest podobno wykwitem cywilizacji, a on sam uosobieniem kultury, ale na scenie widzimy jedynie skretyniałego osobnika zajętego wyłącznie dobieraniem sobie coraz innych szat. W tej sytuacji prawdziwie szarą eminencją, ba, twórcą "kultury", jest krawiec. Z chwilą najazdu Barbarzyńców, ze strachu przed nimi, Ekscelencja przebiera się za mnicha, a potem zostaje czeladnikiem krawca. Najazd Barbarzyńców przyjmuje z entuzjazmem tylko Karlo, który jako idealista jest przeciwnikiem sztucznej, zakłamanej kultury ekscelencji oraz swojej matki Nany z nadzieją na zmiany oddaje się na usługi ich wodzowi, Onucemu. Tymczasem Onucy dostrzega lustro, pozbywa się brody, potem okrycia ze skóry i przy pomocy krawca przywdziewa strój podbitego władcy, to znaczy Ekscelencji. Karlo, widząc w tym kres nadziei wszelkich zmian okrzykuje Onucego zdrajcą rewolucji, za co oczywiście zostaje uwięziony, a pozostali Barbarzyńcy idą w ślady wodza. Na swoim miejscu pozostaje tylko krawiec, który jest tak samo potrzebny nowemu władcy, jak poprzedniemu. Nareszcie przy tym może zrealizować swoją ideę krawiectwa: "uszyć ubranie z czyjejś tożsamości, to znaczy ze skóry innego człowieka, obdzierając w tym celu ze skóry oddanego do jego dyspozycji więźnia - Karlosa.

Tyle o samej akcji, którą trudno rozszerzyć o jakieś bardziej istotne elementy. Prapremiera "Krawca", jak słychać, była zastrzeżona dla Teatru Współczesnego w Warszawie, a niemal równolegle miała odbyć się premiera w Szczecinie. Coś tam jednak pogmatwało się, bo warszawski teatr "Krawca" dotąd nie wystawił i na razie tylko publiczność szczecińska może oglądać przedstawienie tej sztuki.

Tak się składa, że publiczność szczecińska jest, można by tak określić, teatralnie chłonna. Jest chyba Szczecin jednym z nielicznych miast wojewódzkich, gdzie właściwie nie ma tak zwanego problemu widowni. Poszczególne przedstawienia idą przy pełnych kompletach bardzo długo, a znaczną część najgorliwszych widzów stanowi młodzież szkół średnich. Jest to również rezultatem stałego, prowadzonego już siódmy rok konkursu naszej redakcji dla tej młodzieży pod hasłem "Młodzi Miłośnikami Melpomeny". Po tylu latach doświadczeń z prowadzenia tego konkursu można z całą pewnością stwierdzić, że setki jego uczestników, pasjonujących się teatrem bynajmniej nie z nakazu szkoły, tworzą zarazem najbardziej uważną i wrażliwą część publiczności na to, co widzą i słyszą na scenie. Jak wiadomo jednym z obowiązków młodzieży uczestniczącej w konkursie MMM jest pisanie recenzji, a ściślej - osobistych opinii o oglądanych przedstawieniach. Sądzę, że nie można bagatelizować tych opinii.

Po przedstawieniu "Krawca" napłynęło do redakcji kilkaset uczniowskich recenzji. Większość opinii świadczy, że młodzież przyjęła sztukę i jej sceniczny kształt niemal entuzjastycznie. Warto chyba wiedzieć czym to uzasadniają, jakie wnioski i nauki wyciągają dla siebie po wyjściu z teatru. Wszystkie recenzje przeczytałem bardzo uważnie i wybrałem z nich najbardziej charakterystyczne, a zarazem najczęściej powtarzające się poglądy. Oto one:

"Każda kultura, będąca początkowo nowa, zestarzeje się z czasem i powróci do starej formy, tej formy, z której się wykluła. Wróci zawsze do najwygodniejszego, odpowiadającego wszystkim stanu. I tak jest nie tylko z modą, ale i ze wszystkimi systemami społecznymi i politycznymi."

"Jest to przedstawienie niebanalne i godne obejrzenia, z także pouczające. W dzisiejszym świecie nie warto być idealistą, bo łatwo można być obdartym ze skóry."

"Warto iść na "Krawca". Jest to przedstawienie pozwalające zastanowić się nad naszym życiem. A to nie często nam się zdarza."

"Spektakl trzeba koniecznie zobaczyć, nawet kosztem innych spektakli. "Choćby Wiśniowego sadu" w Teatrze Polskim".

"Dramat ukazuje symbolicznie bieg przemian w społeczeństwie, w którym zmienia się władza, warstwa dominująca. Co się okazuje: te nowe, świeże siły działają przynajmniej podobnymi, jeśli nie takimi samymi metodami, jak stare. A więc gdzie ten przewrót, te przemiany? To pytanie takich idealistów, jak Karlos, który ściąga na siebie najbardziej dotkliwe skutki rewolucji".

"Karlos wyrzeka się swoich marzeń, wyrzeka się wzniosłych przekonań. Po prostu wyżej ceni sobie własne życie. Ale i to jest przecież jak najbardziej naturalne".

"Po obejrzeniu "Krawca" nurtowało mnie pytanie: czy warto było coś zmieniać? Karlos przegrywa, a więc przyszłość należy tylko do tych, którzy potrafią przystosować się do nowej sytuacji, a nie do tych, którzy walczyli".

"Szczęściu zawdzięczamy fakt, że "Krawiec" trafił na scenę Teatru Współczesnego. Gdyby stało się inaczej bylibyśmy pozbawieni możliwości uzmysłowienia sobie rzeczy bardzo istotnej - pozorności świata tego".

"Mnie osobiście sztuka bardzo się podobała. Uważam, że sztuki nawiązujące do problemów świata współczesnego powinny być częściej wystawiane".

"Upadają ustroje, rodzą się nowe - najpierw obnażają, depczą, wyrównują błędy lat poprzednich a potem powoli przejmują dawne zwyczaje, prawa, w swej nowej i podobno postępowej ich interpretacji. Na scenie Teatru Współczesnego obejrzeliśmy wartościowe dzieło".

"Postać krawca pokazuje nam, że żyć można w każdych warunkach, nie należy jednak przywiązywać wagi do pozorów, gdyż pozory gubią. Sztuka bardzo mi się podobała. Mogą ją oglądać również ci, którzy chcą od sztuki, aby zmusiła ich do głębokiego zastanowienia się nad życiem".

"Mrożek mobilizuje nas do myślenia, do zastanowienia się... W sztuce tej został wyeksponowany jeden problem. Skoro po przewrocie Onuca stary porządek został zachowany, to czy w ogóle ten przewrót był potrzebny? Czy istniała potrzeba jakichś zmian? Mrożek pozostawia to uznaniu widza".

"Barbarzyńca zaprowadza nowe porządki, ale nie wie o tym, że wraz z upływem czasu i on zacznie kochać się w purpurach, zacznie rządzić tak, jak jego poprzednicy. Sztuka ta zawiera więc głęboki problem społeczno-polityczny".

"Krawiec" to sztuka o życiu, a w związku z tym skłaniająca do refleksji, zastanowienia się nad naszymi sądami, zachęcająca do ich zrewidowania".

"Kto jest twórcą kultury: krawiec i fryzjer, czy poeta i nauczyciel? Nie mogę się zgodzić z krawcem twierdzącym, że to on tworzy kulturę, ale jeżeli potraktujemy jego poglądy jako szeroki symbol, to okaże dużo racji".

"Zawsze wszystko zależy od kostiumu. Wszelkie przewroty mają to do siebie, że zwycięzcy jak najszybciej wchodzą w nowe kostiumy i starają się upodobnić do ocalonych poprzedników".

"Jest to sztuka o jakiejś niewytłumaczalnej i niezależnej od nas nieruchomości. Dziwnej kolei losów i historii, która co jakiś czas () powiela się. Koło się zamyka. To nie tylko cykliczność, ale i nieuchronność, jakby przypisana".

Tego rodzaju głosów mógłbym przytoczyć znacznie więcej. Dla pełnego obrazu należy dodać, że znalazłem także kilka opinii przeciwstawnych oraz wyznania o kłopotach ze zrozumieniem sztuki.

"W sztuce nie dostrzegłem jakichś głębszych treści i wartości, gdyż wszystko sprowadza się sprawy ubioru, bo całym "mechanizmem" kręcącym sztuką jest zdziwaczały krawiec".

"Czy ubiór określa moją osobowość? Czy określa moją kulturę? A może jemu zawdzięczam swoją pozycję w społeczeństwie?"

"Sztuka jest bardzo interesująca, pomimo, że trudno odczytać o co chodzi autorowi".

"Z programu teatralnego dowiedziałam się, że jest to sztuka niesłychanie złożona i wieloaspektowa. I rzeczywiście przedstawienie musiało być bardzo złożone i zawikłane, albo też ja nie potrafię go zrozumieć i znaleźć głównej treści. Jeżeli sztuka posiada jakąkolwiek ideę, to odzwierciedlają ją właśnie słowa krawca: "tylko wierzch się liczy, spodu wcale nie ma".

Sądzę, że ani autorowi sztuki, ani realizatorom jej przedstawienia nie powinno być obojętne jaką naukę dla siebie wynosi z teatru widz kształtujący dopiero swój światopogląd. W przypadku "Krawca", czy ktoś tego chciał, czy nie, ów morał brzmi jednoznacznie: świat należy przyjąć takim, jakim jest, należy się do niego przystosować, a wszelkie zmiany, przebudowy społeczne nie mają sensu, bo z natury rzeczy wszystko jest odwiecznie ustalone, a historia kołem się toczy. Oczywiście nie warto się przeciw zastanej sytuacji buntować, służyć jakiejkolwiek idei, bo wszelkich idealistów czeka nieuchronna klęska.

I nie może być inaczej, skoro zawarta w "Krawcu" wizja świata opiera się na totalnej negacji: kultura jest tworem sztucznym, nienaturalnym, sprzecznym z istotą człowieka. Jest budowlą składającą się z wartości tamowanych, a więc pozornych. W oczywistej konsekwencji nie ma w tym świecie miejsca dla żadnych ideałów, jako nadrzędnych celów ludzkiego działania, nie liczą się też takie pojęcia, jak: poświęcenie, wierność, ojczyzna, patriotyzm.

"Krawiec" na scenie jest zatem w ostatecznym rozrachunku lekcją konformizmu wobec każdej zastanej sytuacji życiowej i - co szczególnie niepokojące - lekcją trafiającą do przekonania dużej części młodych widzów.

Do kogo mieć o to pretensje? Myślę że nie tylko do autora sztuki i do teatru. Również do szkoły. Nie upraszczając przecież niczego, żyjemy w czasach, kiedy bardziej niż kiedykolwiek w historii oczywisty jest wpływ ideologii na rozwój narodów i ludzkości. Nie trzeba być marksistą, ani nawet materialistą, aby rozumieć na czym polegały i co wnosiły przemiany społeczne do tego rozwoju. Wiedzę o tym powinna uczniowi dostarczyć szkoła i to nie tylko na lekcjach historii, ale również na lekcjach języka polskiego i innych przedmiotów. Tymczasem łatwość, z jaką aktualni licealiści akcentują za Mrożkiem "pozorność świata tego", nie jest, sądzę, wyłącznie objawem ich młodzieńczej przekory? A może mylę się i wywołuję problem, którego w rzeczywistości nie ma?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji