Manifest hiphopowego pokolenia
"12 ławek" w reż. Jarosława Stańka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Recenzja Jacka Cieślaka w Rzeczpospolitej.
Dla dzisiejszych nastolatków pierwszy polski hiphopowy spektakl w reżyserii Jarosława Stańka - z muzyką O.S.T.R., Tede, Sistars - jest równie ważny jak dla poprzedniej generacji "Metro" Józefowicza i Stokłosy.
Na początek - przepyszne nieme kino zatytułowane "Na dyvaniku", o tym, jak w trudnych czasach zrealizować kasowe widowisko. Celuloidowa taśma faluje w rytm terkocącego projektora, a na ekranie Maciej Korwin, dyrektor Teatru Muzycznego, pokazuje reżyserowi w przyspieszonym tempie stare patenty na sukces - kokietuje pawimi piórami, przebiera się za operetkowego generała, straszy małpią, a potem kocią maską, w końcu zakłada na głowę niedźwiedzi łeb i wymachuje ciupagą. Co na to Jarosław Staniek, pierwszy mistrz kraju w breakdance?
Wskakuje na biurko szefa i wyczarowuje ciałem łamane piruety. Potem, już do końca przedstawienia, oddaje głos młodym wykonawcom.
Dlaczego "12 ławek"? Bo marzenia wielu Polaków wyśpiewane w "Metrze" się nie spełniły. W drodze do Europy utknęli na osiedlowej ławce, przy trzepaku. To jedyny w kraju czynny całą dobę dom kultury dla nastolatków pozostawionych na pastwę losu przez szkołę, Kościół, rodzinę i polityków. Zdaniem młodych, to oni właśnie tańczą breakdance i stawiają kraj na głowie. Dlatego młodzież nie ma autorytetów. Żyje z dnia na dzień, pali trawkę, kradnie, w końcu ląduje w więzieniu - tak jak starszy brat Hefo. On, w trzydziestoosobowej grupie, wyłonionej w castingu, woli ćwiczyć uliczny taniec, opowiedzieć o sobie językiem hip-hopu - raperskimi gestami i graffiti.
Dyplomów szkół artystycznych bohaterowie gdyńskiego spektaklu nie mają, ale to urodzeni showmani. Breakdance w ich wykonaniu podważa prawa grawitacji. Tańczą na głowie, ręce, plecach i kolanie, prowokując do solówek dziewczyny - z afroamerykańskimi fryzurami, w bejsbolowych czapeczkach, w spodniach z krokiem do kolan i odsłoniętymi brzuchami. Naśladują Murzynki z Harlemu. Zachowują się wyzywająco, bo chcą odreagować szkołę. Powielają obce wzory, gdyż nasze okazały się mało atrakcyjne.
"Polska młodzież śpiewa polskie piosenki" - broni krajowej popkultury wniesiony na scenę transparent z hasłem z lat 60. Śpiewała, ale uwielbiała big-beat. Gdy weszła w dorosłe życie, zapomniała, jaka była. Teraz nie rozumie fascynacji obcą muzyką. Nie słyszy, że młodzi didżeje miksują z płyt jej ulubione motywy "Papa Was A Rolling Stone" i "Jak mamy żyć" Zdzisławy Sośnickiej. I mają takie same marzenia o rodzinie czy o narodowej dumie. Rapuje o tym Analogia, duet ubrany w biało-czerwone kurtki, a towarzyszą jej tancerze z husarskimi skrzydłami. Osiedlowi ziomale potrafią też zachować dystans do amerykańskich idoli. Widać to w scenie z czerwonym dmuchanym kabrioletem, ulubionym samochodem murzyńskich gwiazd. Choć może silniej przemawia z tego ironicznego obrazka, rozegranego na tle fotosów wyboistej polskiej drogi, gorycz, że tak trudno żyć w Polsce.
Po nijakim i mdłym "Opentańcu" Jarosław Staniek pokazał, na co go stać. Udowodnił też, że z amatorskiego osiedlowego ruchu mogą wyrosnąć zawodowcy niepozbawieni artystycznej wrażliwości. On sam zaczynał od breakdance, a potem wyreżyserował "Hair", "Jesus Christ Superstar" czy rewelacyjny "Kombinat". Żeby powiodło się bohaterom "12 ławek", trzeba uszanować ich odmienność, przybić im piątkę. Lub, jak kto woli - podać rękę.