Artykuły

Dramat pozorów czyli pozory dramatu

Ubiegły sezon zakończył Teatr Współczesny znakomitym przedstawieniem "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Macieja Englerta. Obecny otworzył prapremierą "Krawca" Sławomira Mrożka w reżyserii Janusza Nyczaka. "Wyzwolenie" - nie waham się tego jeszcze raz powtórzyć - jest, jak dotąd, szczytowym osiągnięciem Teatru Współczesnego pod kierownictwem M. Englerta. Takie osiągnięcia nie powstają seryjnie. Można więc było spodziewać się, że następne przedstawienie nie będzie w stanie powtórzyć tego sukcesu.

Można było przypuszczać, oczekując zarazem dalszego kroku naprzód po interesujących doświadczeniach kilku poprzednich sezonów w teatrze przy Wałach Chrobrego.

Tymczasem rzeczywistość, sądzę, zawiodła nawet najbardziej umiarkowane nadzieje. Rzeczywistość, to znaczy przedstawienie "Krawca". Znałem wcześniej tą sztukę z lektury i, przyznaję, byłem pełen wątpliwości, czy sprawdzi się na scenie. Nie sprawdziła się. Miał chyba rację Mrożek, kiedy po napisaniu jej, 14 lat temu, w pierwszym odruchu włożył sztukę do szuflady i postarał się o niej zapomnieć. Pozostać w szufladzie było najodpowiedniejszym losem dla "Krawca", ale oto z kolei Gombrowicz napisał "Operetkę". Mrożek odkrył bliskie pokrewieństwo między obu utworami i doszedł po latach do wniosku, że sztuka nie jest "aż tak zła, choć pewnie i nie tak dobra".

Oczywiście zaraz znaleźli się ludzie gotowi przysięgać, że sztuka jest znakomita. Metoda podbijania bębenka w takich sytuacjach jest raczej prosta. Przykładem takiej metody jest zresztą program teatralny wydany z okazji "Krawca". Rzecz polega na tym, że do każdej metafory dorabia się określoną filozofię, nadając jej "głębię", a pierwszą lepszą kwestię ocenia się w kategoriach historiozoficznych, obficie wspomagając się dobrowolnie dobranymi cytatami z dzieł naukowych.

Widz, który obejrzał "Krawca", a do tego przeczytał poświęcony mu program, ma prawdopodobnie istny mętlik w głowie. Sam nie bardzo rozumiejąc o co chodzi na scenie, dowiaduje się z programu, że sztuka jest niesłychanie "złożona i wieloaspektowa" i w końcu dochodzi do wniosku, że on, widz jest najpewniej człowiekiem ograniczonym, nie odczuwając zachwytu. Do ograniczenia, wiadomo, nikt nie jest skłonny się przyznać, a więc bezpieczniej chwalić głośno sztukę i autora.

W gruncie rzeczy pozory przemawiające za tym, aby "Krawca" traktować jako "diagnozę historiozoficzną" są nader wątłe, a jego warstwa intelektualna - cieniutka. Pomysł, jak pomysł, mógłby ewentualnie służyć do zbudowania autentycznego dramatu, ale w przypadku "Krawca" całej materii wystarcza zaledwie na wykrojenie farsy.

Pomysł sprowadza się do sytuacji, w której cywilizowany kraj opanowują barbarzyńcy. Sytuacja, jak widać, przypominająca tę z "Romulusa Wielkiego", z tym jednak, że w "Krawcu" uosobieniem cywilizacji i kultury jest najwyraźniej dotknięty kretynizmem władca - Ekscelencja, jego krawiec, kurtyzana Nana i jej syn, idealista, a właściwie kontestator, jakiś kuzyn Artura z "Tanga" - Karlos. Dość podejrzana to reprezentacja, a kiedy do tego Ekscelencja mówi: "Cywilizacja to ja i wszystko, co reprezentuję, wszystko, co mnie wydało: nauka, sztuka, humanizm..." to oczywiście w wydaniu takiej właśnie postaci słowa te nic nie znaczą, a opozycja: kultura - barbarzyństwo, czyli natura, musi wydawać się mocno naciągnięta.

Z drugiej strony, wódz barbarzyńców Onucy, niczym właściwie nie różni się od Ekscelencji, a co więcej - z chwilą, gdy przywdzieje jego strój, okazuje się nawet inteligentniejszy od reprezentanta "kultury", sądząc po dyspucie z Naną w trzeciej części przedstawienia.

Wygląda więc na to, że jak głosi Krawiec, wszystko zależy od kostiumu, na kostiumie się zaczyna i na kostiumie kończy. Poza kostiumem nie istnieje nic, nic się nie liczy. Wszelkie przewroty mają to do siebie, że zwycięzcy starają się jak najszybciej wejść w nowe kostiumy, upodobnić się do obalonych, po czym wszystko pozostaje po staremu.

Hm, Mrożek zdaje się zapominać, że w naszych czasach nastąpiła całkowita demokratyzacja w dziedzinie stroju i głowa jakiegokolwiek państwa nie różni się dzisiaj pod tym względem niczym od zwykłego obywatela. Lecz niezależnie od tego nadzwyczaj krucha to teza, a przeprowadzenie jej wymaga karkołomnej zręczności.

Nawiasem mówiąc Romulus Dürrenmatta też powiada w pewnym momencie na propozycję fabrykanta spodni reprezentującego najeźdźców : "Gdzie zaczynają się spodnie, kończy się kultura", ale było to tylko dowcipem i niczym więcej.

Zręczności w konstruowaniu dialogów, jak wiadomo, Mrożkowi nie brakuje. Stąd mnóstwo w sztuce błyskotliwych aforyzmów, dowcipnych skojarzeń i zaskakujących wniosków. Cała ta gra słów wystarcza jednak zaledwie do stworzenia pozorów, że w sztuce chodzi rzeczywiście o przekazanie głębszej idei. Nie ma jednak takiej idei. Jeżeli odrzucić te pozory, to okaże się, że pod nimi kryje się bardzo niewiele. Właściwie do tej sztuki mogłyby się odnosić słowa Krawca, kiedy ten zapewnia Onucego; "...tylko wierzch się liczy. Spodu wcale nie ma".

Ale jeżeli nie ma kultury; jak chce Mrożek, tylko jej pozory, umowne, sztuczne formy - jedynie trwałe wartości, to nie ma też dramatu, któremu nie pomoże również idea krawiectwa: "uszyć ubranie z czyjeś tożsamości". Z tym pomysłem Krawca Mrożek zresztą najwyraźniej przeholował, zniechęcając publiczność do zastanawiania się nad tym, o co mu chodzi.

Czas wreszcie najwyższy, zostawić w spokoju Mrożka i jego sztukę, która zamiast być uczciwą farsą, pozuje na dramat z uniwersalnym przesłaniem. Ostatecznie nie do Mrożka należy mieć pretensje, że "Krawiec" znalazł skwapliwych inscenizatorów i to właśnie w szczecińskim teatrze.

Nie ważne chyba co sprawiło, że "Krawiec" wszedł do repertuaru Teatru Współczesnego. Pociągająca możliwość "zaliczenia" prapremiery utworu głośnego dramaturga, czy też osobiste ambicje i upodobania reżysera. Rok temu, w wywiadzie dla "Teatru" Janusz Nyczak zwierzał się: "Szukam zwykle materiału literackiego, w którym mogę całkowicie zaufać autorowi. Jeśli autor, prawdziwy człowiek teatru, zaproponował coś w tekście włącznie z didaskaliami, to nie sposób tego lekceważyć".

Chwalebne wyznanie, ale coś mi się wydaje, że w tym przypadku reżyser zanadto zaufał autorowi. Potraktował sztukę jakby z całym nabożeństwem, nie ważąc się ingerować w tekst, ani wykroczyć przeciwko wskazówkom autora. To jest, owszem, ośmielił się na jedno takie wykroczenie wraz z autorem scenografu Jackiem Zagajewskim. W kilku scenach obaj realizatorzy rozebrali prawie do końca Ekscelencję i Onucego i oto oglądamy w przedstawieniu rodzaj męskiego strip-teasu. Cóż, nagość dziś, jak słychać, modna w filmie i w teatrze. Wolno też reżyserowi sądzić, że pośladki męskie są bardziej atrakcyjne, niż damskie. Podobno de gustibus...

Mniejsza z tym. Zawierzając całkowicie autorowi Nyczak sam sobie i zespołowi zgotował pułapki, z których nie znalazł wyjścia. Przy jawnie bezkrytycznym stosunku do tego akurat tekstu, w licznych momentach dają o sobie znać niedostatki konstrukcji, dramaturgicznej, przydługie dialogi hamujące tempo akcji i rozciągające poszczególne sceny bez umiaru. W rezultacie zdarza się, że w niektórych scenach aktorzy jakby tracili swobodę, przedstawienie zaczyna przypominać teatr amatorski, a na widowni pojawiają się oznaki nudy.

Nie sądzę, aby ktokolwiek z 9-osobowej obsady aktorskiej czerpał satysfakcję z uczestnictwa w tym przedstawieniu. Jednocześnie nie ma chyba powodu, aby właśnie aktorom wyrzucać cudze błędy i obciążać ich odpowiedzialnością za niepowodzenie.

Fakt, że najbardziej skutecznie bronią się aktorsko postaci Krawca - Tadeusza Zapaśnika i Onucego - Jacka Polaczka. Zapaśnik zwłaszcza z powodzeniem połączył w swej postaci obraz "normalnego" krawca z cechami człowieka przewyższającego wszystkich innych, nieco demonicznego i nieco obłąkanego geniusza, panującego przecież ustawicznie nad sobą, nad tym, aby jako krawiec pozostawać ciągle "na swoim miejscu". Jacek Polaczek z kolei, szczególnie w pierwszej i w drugiej części udanie, z aktorskim dystansem pokazał prymitywnego wodza barbarzyńców, nie szczędząc mu komicznych cech, ale też nie popełniając karykatury.

Tych dwóch nie jest przecież w stanie obronić całego przedstawienia, zwłaszcza, że nie broni się na scenie sama sztuka. Niezależnie od wysiłku pozostałych wykonawców, którymi są Jerzy Ernz - Ekscelencja, Irmina Babińska - Nana, Henryk Gęsikowski - Karlos, Stanisław Poks - Czeladnik, Sylwester Woroniecki - Barbarzyńca, Jan Stawarz - Barbarzyńca I i Józef Chwiejczak - Barbarzyńca II.

Jak widać nowy sezon w Teatrze Współczesnym nie zaczął się najlepiej, ale ten początek nie przesądza jeszcze o niczym. Z tym większą uwagą czekamy więc na następne premiery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji