Artykuły

Smutne życie

POKOJE umeblowane starannie. Obłoki firanek unoszące się w górze. Białe brzozy w tle. Ogrodowe meble w scenie "na wolnym powietrzu"... Oto elementy scenografii Ryszarda Strzembały do "Trzech sióstr". Scenografii, która zdaje się do tego twórcy nie pasować.

Można jednak pomyśleć - no, cóż, jeszcze jedno, drobiazgowo realistyczne przedstawienie. Czechowa na scenach polskich. Stylizacja pod rosyjska rodzajowość. Nastroje i długie pauzy między zdaniami.

Okazuje się jednak, że to niezupełnie tak. Na szczęście. Reżyseria Jacka Grucy zmierza raczej do tego, żeby rodzajowość, szczegół obyczajowy wykorzystać; wyolbrzymiając je, nadać im znaczenie symboliczne.

Na scenie jedzą, piją, lulki palą. Przechadzają się, filozofują. Czas sceniczny zaczyna się dłużyć... jak życie tych biednych ludzi.

Czy rzeczywiście biednych?

Reżyseria Grucy jest jednym z rzadkich przykładów nowego spojrzenia na klasykę - bez jednoczesnego burzenia struktury przedstawionego w dramacie świata. Nie ma tu niczego z tych działań, jakie wywołują zgryźliwe westchnienia: "I znów reżyser ma pomysły!". Można tu raczej mówić o przesunięciu akcentów, zwłaszcza w spojrzeniu na poszczególne postaci sztuki, o zmianie jej wymowy moralnej.

Przeprowadzone to zostało w sposób subtelny, tak, że w uważnym widzu wzbudzić się mogą niejakie wątpliwości co do charakterów, zdawałoby się dobrze znanych.

To nowe spojrzenie osiągnięte zostało poprzez pracę z aktorem. Grę prawdziwie zespołową, co jest wielkim komplementem, zwłaszcza dla zespołu młodego, nieskonsolidowanego w pełni. Akcja toczy się jednocześnie na: kilku płaszczyznach. Scenie Andriuszy (Jacek Gruca) i Natalii (Maria Makowska) partneruje zespół: na drugim planie toczy się przykuwająca uwagę widza scena przyjęcia, ożywionej rozmowy, półsłyszalnej.

Gesty, spojrzenia zdają się zdradzać uczucia przed czasem. Wacław Rogucki, jako Solony śledzi spojrzeniem Tuzenbacha (Józef Osławski) i Irinę (Wanda Ostrowska-Dolewska). Pierwsze wejście Wierszynina (Jerzy Jasiński) wywołuje u Maszy (Barbara Mikołajczyk) tylko reakcję kobiety kapryśnej i znudzonej... ale nerwowe gesty, kokieteryjne pozowanie zdają się mówić, że to tylko nienaturalne ukrywanie jakże naturalnych uczuć.

Role drugoplanowe również nie są w tym spektaklu najmniej ważne... Fierapont w wykonaniu Jerzego Fitio to prawdziwa kreacja; postać tragikomiczna; przezabawna, a jednocześnie tak bardzo w duchu wielkiej literatury rosyjskiej. Jego reakcje domorosłego filozofa, roztropka ględzącego wciąż o Moskwie, której nigdy nie widział są nieodparcie komiczne. A jednocześnie ta pokorna mądrość człowieka na samym dole społecznej hierarchii, rozumiejącego - i wybaczającego - wszystko, sprawia, że ściska się serce. Wielka rola dająca nam to, co teatr może dać najlepszego, co każe nam uwierzyć w sceniczną fikcję - prawdziwe wzruszenie.

Epizod Ludmiły Legut (niania) to przykład dyskrecji, powściągliwości środków. W II akcie, w scenie rozmowy z Olgą (Maria Chruścielówna) udręka niani zostaje przekazana nie wprost - ale poprzez nieudane próby ukrycia lęku, przerywającego w końcu tamy opanowania. Ukazać ukrywając - łatwo powiedzieć, trudniej zrobić... Okazało się też w tej scenie, że trudna sztuka charakteryzacji może aktora wspomóc (jeśli ktoś umie "zrobić twarz" ze śladami łez...).

Tymczasem Kułygin (Grzegorz Galiński) miast budzić współczucie, zaczyna budzić grozę. W jego postaci jest coś przyczajonego. Skrada się, podsłuchuje i - jak mówi tekst - "jest zadowolony". Co więcej, zaczynamy wierzyć, że ten Kułygin jest zadowolony rzeczywiście. I to z tego, że ma poczucie władzy, panowania nad sytuacją, że rozkoszuje się - z góry - przyszłym cierpieniem żony.

Również Andriusza, to postać dwuznaczna, nie tyle słaba, co podła. I tej podłości doskonale świadoma. Dwa rysy uderzają w tak zinterpretowanej postaci; w sferze psychicznej samowiedza, ale i chyba... akceptacja siebie w sferze fizycznej słabość, nieporadność, pedanteria człowieka chorego.

W takim świecie, otoczone takimi postaciami trzy siostry stają się coraz bardziej osobami osaczonymi. Znika gdzieś początkowa pewność siebie Olgi, pozy wampa z romansów, nerwowe kokieterie Maszy kończą się; widzimy twarz człowieka zaszczutego, zapędzonego w sytuację bez wyjścia. Irina to studium narastającego lęku... Ich pytania o sens życia, ich rozterki poruszają nas naprawdę.

Scena końcowa ma w sobie i pewien posmak mistyczny. Upozowane hieratycznie, zastygłe w bolejącą grupę odwracają się powoli w stronę horyzontu, jakby w niedorzecznej nadziei znalezienia odpowiedzi na swoje pytania. Tak jakby zarysowane światłem cienie brzóz, zawierały jakiś znak. Pomyśleć wtedy można o niezawinionej karze, podeptanej czystości. Trzy siostry tego przedstawienia zdają się w świecie podłości reprezentować określone wartości moralne, choć same odczuwają to jedynie instynktownie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji