Artykuły

3 x Wrocław. Teatr Polski "Trzy siostry"

Już w momencie gdy unosi się kurtyna, nim jeszcze przemówią aktorzy, wiadomo, że premiery tej nie zależy Teatr Polski do swych inscenizacyjnych sukcesów. Brzydki mieszczański salon ma o wiele więcej wspólnego ze scenerią naturalistycznego dramatu niż z Czechowem. Nie znaczy to, by był przeładowany rekwizytami; lecz z pewnością w tym pokoju lepiej czułby się choćby Gorki. Jest jednak coś i dla autora "Trzech sióstr" - ogromny obraz pośrodku sceny, imitujący ramę okienną, z widocznymi gałęziami kwitnących wiśni. Rama pozostanie przez cały ciąg przedstawienia ta sama, zmieniać się będą malowidła symbolizujące zmienność pór roku, czyli ogólniej - upływ czasu. Ma więc w tym kryć się metafora, a zarazem ma to być poetyckie antidotum na mieszczański charakter wnętrza. Oto Czechow, oto istota jego sztuki, zdaje się mówić inscenizator. Lecz obraz nie spełnia swej funkcji, co więcej - raz po raz budzi w widzu ochotę, aby usunąć go ze sceny. Jest za duży, nieładny i mało integralny w stosunku do całości spektaklu. Przedstawienie jest zresztą mieszaniną stylów, czuje się w nim zarówno zamiłowanie reżysera do naturalizmu, jak i obawę, by swym sympatiom reżyserskim w tej mierze zbytnio nie ufać. Naturalizm objawia się miejscami w sposobie gry, rozwiązywaniu pewnych sytuacji scenicznych, w niepotrzebnych mimicznych komentarzach aktorskich towarzyszących tym sytuacjom. Nie ma tego zbyt wiele, ale nawet rzadkie błędy stają się zabójcze dla tego tak harmonijnie skonstruowanego dramatu, w którym gest ma tę samą wagę co słowo. Sprawiają przy tym wrażenie, że reżyser nie całkiem czuje owo trudne do opisanie zjawisko, określane umownie "specyficznym nastrojem czechowowskich dramatów"; w każdym razie nie umie go przekazać w teatrze.
Nie znaczy to jednak, by przedstawienie wrocławskie uznać można za całkowite inscenizacyjne nieporozumienie, jakim była np. stosunkowo niedawna telewizyjna realizacja "Trzech sióstr". Znać w nim wspomniane pomieszanie stylów, z których żaden nie jest czystym stylem czechowowskim - i wrażenie to potwierdza ostatecznie scena finalna, gdzie na tle metaforycznie powalonych pni drzew i nieśmiertelnych brzozowych ławeczek trzy siostry, bez przekonywającego w tej inscenizacji powodu, głoszą entuzjastycznie pochwałę życia. W sumie jest to jednak przedstawienie na przyzwoitym poziomie, głównie dzięki aktorom, którzy choć nie tworzą zapadających w pamięć kreacji, grają dyskretnie i przekonywająco. Dotyczy to przede wszystkim odtwórczyń ról tytułowych. Olga - Janina Zakrzeńska łączy subtelnie dobroć, mądrość i rezygnację, bez goryczy, którą przepoiła tę postać Halina Mikołajska w Warszawie. Marta Ławińska - Irina ma wiele autentycznego dziewczęcego wdzięku, choć niekiedy - w ledwo dostrzegalny sposób - czasem zbytecznym podniesieniem głosu lub zbędnym gestem - lawiruje na granicy trywialności, jak choćby podczas miłosnego wyznania Solonego czy w rozmowie z doktorem i Kułyginem w akcie IV. Najbardziej w całym przedstawieniu dyskusyjna jest bez wątpienia Masza Ireny Remiszewskiej, stanowiąca całkowite zaprzeczenie dotychczasowych interpretacji tej postaci. Masza ta jest pusta, próżna i ma wiele cech kabotyńskich. Świetna w rozmowach z Wierszyninem, obnaża prawdziwy charakter tego dość niepoważnego romansu z człowiekiem z pozoru tylko głębokim, głoszącym filozoficzne truizmy i mało odpowiedzialnym (tak też gra, bardzo zresztą taktownie. Wierszynina Adolf Chronicki). Zbyt jednak jest jednostronna i w zbyt powierzchowny sposób rozprawia się z całym światem marzeń, melancholii, nastrojów, nierozłącznych wszak od tej postaci. Pozostałe role zagrane zostały tradycyjnie. Niekonsekwentnie ustawiona została jedynie rola Solonego, zresztą nie z winy aktora (M. Wiśniewski), a reżysera, który nie mógł się prawdopodobnie zdecydować, czy ma to być postać groteskowa czy serio. Z innych wykonawców wyróżnili się pełen wdzięku Fiedotik W. Malca i Fierapont A. Narkiewicza. Raził nieco drewniany nadmiernie Kułygin P. Kurowskiego i Natasza Jadwigi Ziemiańskiej. Ta ostatnia, prócz głupoty, winna prezentować także nieco absurdalnego wdzięku, co tak znakomicie się udało Ewie Wiśniewskiej we wspomnianej realizacji telewizyjnej.
Przedstawienie wrocławskie, właśnie wskutek swych błędów (nie jest tak integralne i sugestywne jak warszawska inscenizacja Axera sprzed lat pięciu), bardzo jest zresztą kształcące. Przede wszystkim ukazuje Czechowa nieco innego niż ten, do którego przywykliśmy. Realizacja "Trzech sióstr", w której "słowo staje się czynnikiem samoistnym, nie podbudowanym nastrojem sceny, dociera wyzwolone od dotychczasowych podtekstów i znaczeń. Mimo wszystkich tęsknot i rozterek, jakie przeżywają postaci zgromadzone na scenie, to, co uderza nagle w tekście Czechowa najsilniej - to wspaniałe poczucie humoru. Humoru różnego rodzaju, od dobrotliwego uśmiechu po niemal okrucieństwo. Objawiającego się nie tylko w cytowanej zwykle rozmowie Andrzeja z Fierapontem o Moskwie, czy w absurdalnych kwestiach Solonego, lecz w ustawieniu każdej niemal postaci i w każdej sytuacji scenicznej. I rodzi się zaskakujące marzenie - ujrzeć "Trzy siostry" zrealizowane przez inscenizatora, który określenie "dramat" zastąpi określeniem "komedia", czy może raczej "groteska". Rezultat może być straszliwy, ale może też być nadspodziewanie interesujący.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji