Artykuły

Na wakacje!

Po "Woyzecku" Georga Buchnera zachęcałem gorąco, by jeździć na Szwedzką, bo jest tam teatr ambitny, nie zważający na koniunktury, mody i "zapotrzebowania" rynku, teatr, w którym zdarzają się interesujące przedstawienia. Do tego jest to jedno z nielicznych miejsc teatralnej Warszawy, gdzie na premierach spotykają się ludzie, których poza tym nie spotyka się nigdy razem. A jest to w dzisiejszych czasach wartość wcale niepowszednia.

Chwaliłem spektakle Henryka Baranowskiego, Wojciecha Maryańskiego, ale też przy okazji Becketta przestrzegałem teatr przed utratą wiarygodności artystycznej. Przy ogromnych ambicjach taki moment musiał nadejść, zwłaszcza że teatr działający w nieco studyjnych warunkach, zmuszony jest w dużej mierze na ufniejszą niż w innych okolicznościach samoocenę swych sił i możliwości. Nietrudno więc o pomyłki tkwiące niejako "u zarania" konkretnych przedsięwzięć artystycznych.

Przejawem takiego "nieszczęścia" są "Trzy siostry" na zakończenie ambitnego sezonu. Sztuka Czechowa okazała się "przeszkodą" nie do pokonania. Wszystko nagle stało się za trudne. Począwszy od czystego, zrozumiałego wyartykułowania tekstu, przez zawiązanie choćby szczątków dialogu - tu "koncepcja" reżyserska skłaniała aktorów do mówienia "przed siebie", w "przestrzeń", a więc z zasady przeciwna była dialogowi (dlaczego?); przez "zamazywanie" sobie sytuacji nadmiernym "tupaniem" po scenie, wreszcie po obezwładniającą bezradność w budowaniu postaci. Tu praktycznie jedynie Krzysztof Chamiec (Czebutykin) wiedział co i jak ma ze sobą zrobić na scenie. Podobała mi się też Jolanta Łagodzińska (Irina), szczególnie w pierwszych scenach, "sposobiąca" się do życia jak baletnica do tańca.

W innych rolach było nawet trochę "wynalazczości" - np. Olga objawiała nie bardzo wiadomo czemu "kapralski" charakter, Masza robiła sporo, by być "najgłubszą w całej rodzinie", natomiast Natasza wyrastała na jedyną mądrą i sprawiedliwą strażniczkę rozpadającego się domu. Andrzej "zdziecinniał" w stopniu o wiele Większym, niż to przewidział sam Czechow, a Solony nie "wyszedł" jeszcze z Becketta, czyli z poprzedniej premiery. Nie sposób zorientować się, co Masza mogła "zobaczyć" w Wierszyninie, ale niech to już raczej będzie ich tajemnicą na wieczność

Trudno powiedzieć, o co chodziło reżyserowi, jeśli odrzucić kilka podstawowych komunałów "pasujących" do Czechowa. Można odnieść wrażenie, że miał jakiś "pomysł" na to, aby "rozebrać" autora i utwór na scenie, aby "porozkładać" go na elementy, "rozrzucić" po scenie, ale zupełnie nie miał "pomysłu" na to, aby rzecz całą "pozbierać". I być może jest to jedyna cecha przedstawienia, która komuś z czymś się kojarzy.

Chciałoby się powiedzieć po tym spektaklu, że: Ani do Moskwy! Ani na Szwedzką! Za to na pewno na wakacje! Na jesieni można będzie zacząć od początku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji