Jasność i pomrok
- Nie po raz pierwszy sięga pan do twórczości Enquista. A jeśli prześledzić pańską artystyczną drogę, okaże się, że systematycznie pan do niej powraca.
Trudno mówić o jakichś prawidłowościach w doborze mojego repertuaru, choć może dałoby się dostrzec reguły wyborów. W 1983 roku otrzymałem propozycję realizacji polskiej prapremiery z ,.Życia glist" w Starym Teatrze w Krakowie. Byłem wówczas jeszcze studentem, a rekomendował mnie sam Zygmunt Hubner. Premierę z Teresą Budzisz-Krzyżanowską, Janem Nowickim, Jerzym Bińczyckim - przygotowałem, a spektakl grany był ponad 100 razy. Przedstawienie przyniosło mi Nagrodę im. Konrada Swinarskiego i Grand Prix Festiwalu Teatralnego w Kaliszu. Do "Życia glist" wróciłem później w telewizji, a także w Finlandii. Następnie była "Godzina kota", rzecz stawiająca inne wyzwania teatralne. Rozpocząłem próby w Starym Teatrze, lecz trzeba je było przerwać. Po prostu młody odtwórca roli Chłopca nie był w stanie tego zadania udźwignąć. Trzy lata później w Gdańsku, w Mirku Bace, znalazłem idealnego Chłopca. Gdańska "Godzina kota" wywołała zresztą żywą reakcję widowni i stała się sukcesem kasowym.
- A teraz przyszedł czas na "Tupilaka".
- Tekst "Tupilaka" poznałem najpierw w angielskim przekładzie, a sztuka wydała mi się absolutnym wyzwaniem dla reżysera aktorów. Teatr zamówił tłumaczenie u Andrzeja Krajewskiego-Boli, który tłumaczył wszystkie grane w Polsce sztuki Enquista. A ponieważ o realizacji dobrego tekstu myśleć można pod warunkiem posiadania obsady gotowej sprostać wyzwaniu, a w Gdańsku mam takich aktorów - zyskałem dodatkową motywację.
Wszystko to nie znaczy, że ja Enquista przyjmuję bezkrytycznie, choć jest to świetny dramaturg. Kiedyś odrzuciłem tekst "Fedry", jednej z pierwszych jego sztuk. "Magiczny krąg", ostatnia sztuka napisana już po "Tupilaku", odnosząca sukcesy w Danii i Szwecji, nie wydała mi się interesująca. Nie robiłem też "Nocy Trybad", aczkolwiek mi to proponowano. A "Tupilak" to świetna rzecz, wraz z "Godziną kota" i "Z życia glist" tworząca pewien intrygujący mnie tryptyk.
- Jakie wyzwania stawia Enquist?
- Obraca się wokół szeroko rozumianego dramatu ludzkiego losu, buduje swe sztuki wokół rozlicznych wątków przywoływanych przez bohaterów. To wymaga od reżysera ukazania wszystkich warstw dramatu, wyklucza tak zwany "pomysł na sztukę", wykręcenie się efektem eksponującym jeden wątek. Budowanie polifonicznego, rozgrywającego się na wielu płaszczyznach spektaklu, narzuca też logikę i precyzję, wymusza ukrócenie reżyserskiego i aktorskiego gadulstwa. A oszczędność teatralnych środków - to już najwyższa szkoła jazdy. Każdą propozycję składaną aktorom reżyser musi surowo i z dużą nieufnością ocenzurować. Trzeba szukać klucza do tekstu, a nie czarujących wytrychów, bo wówczas tekst byłby jedynie "dotknięty" przez teatr.
- Enquist należy dziś do najpopularniejszych współczesnych dramaturgów na świecie. Co takiego jest w tej jego mrocznej, trudnej przecież dramaturgii, że znajduje żywy oddźwięk? Zwykliśmy przecież sądzić, iż współczesny widz raczej skłania się ku formie lżejszej i łatwiejszej tematyce.
- Sfera problemów, jakie Enquist porusza jest mroczna. On buduje swój dramat, swój teatr - bo to jest coś w rodzaju teatru Enquista - z pewnych skrajności, nierzadko opiera się na autentycznych zdarzeniach z kronik sądowych lub policyjnych. A zawsze ostrość, jaskrawość zdarzenia pozwala na wyraźne przesłanie sztuki. U Enquista mroczne jest to wszystko, czym jego dramaturgia się karmi, ale w tle jest wiele jasności. Enquist zadaje bardzo skomplikowane pytania, dba o klasę zadawania tych pytań. Nie odpowiada na nie, ale stara się i widownię, i teatr ukierunkować ku nadziei, ku porządkowi we wszystkim co nas otacza i boleśnie dotyka, nie zamykając wszakże możliwości wyjścia z tunelu. Taki sens nadał baśniom Andersena w "Z życia glist": Andersen skazany jest na brud życia, zbiera go, a wszystko po to, by powstała bajka, która innym pomoże, z czego on sobie nie zdaje sprawy. W "Godzinie kota", a także w "Tupilaku" mamy do czynienia z dotknięciem Biblii. Autor nie podejmuje z nią dialogu. Osobistą wypowiedź o zawiklaniu współczesnego świata raczej zderza z konkretnym jej fragmentem, sprawdzając, na ile to dziś funkcjonuje, jak żyje. Konfrontuje bardzo osobne, skrajne przypadki z pewnym uniwersum. To także część owej jasności. W "Tupilaku" kryminologiczna skrajność jest pretekstem do rozpisania wspaniałego traktatu o wielkości człowieka, który wbrew wszystkiemu zdobywa się na szacunek wobec człowieka dotkniętego przez zło. Enquist stara się uświadomić nam, że nigdy nie można zredukować zła, uderzając takim samym złem, nazywając je prawem.
- Czy zna pan Pera Olova Enquista osobiście?
- Nie mieliśmy okazji, żeby się poznać. Kiedy przed laty, z okazji premiery "Nocy Trybad" był w Gdańsku, jeszcze studiowałem. Później, mimo zaproszenia nie dotarł do Krakowa na prapremierę "Z życia glist". Nie spotkałem go też podczas moich pobytów w Skandynawii, bo nie byłem w Danii, gdzie przez dłuższy czas mieszkał. Teraz cieszę się ogromnie, że przyjedzie. Nie jest to człowiek premier i teatralnych fet, a człowiek pióra, który żyje teatrem, a nie w teatrze. Dlatego fakt, że przyjął gdańskie zaproszenie na sesję naukową i prapremierę, jest wyjątkowy.
- Dziękuję panu za rozmowę.