Artykuły

Pusta Nirvana

"Nirvana" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Andrzej Ficowski portalu ritabaum.pl.

1.

Marcowej premiery Nirvany Krzysztofa Garbaczewskiego nie widziałem, ale taki reżyser w teatrze cieszy. I to z wielu względów.

Jeśli mnie pamięć nie myli, jest to pierwsza próba wystawienia fragmentów TKU w teatrze polskim. Tym bardziej jest godna podziwu odwaga Garbaczewskiego.

Przecież potencjał teatralny Tybetańskiej Księgi Umarłych poraża i dobrze jest, że reżyser nie stara się penetrować jej rytualnych i obrzędowych sensów. I dlatego też ciekawe wydają się być możliwości wynikające dla teatru z tak obranej taktyki - czyli z punktu widzenia bezkrytycznie zapatrzonego w siebie zachodniego odbiorcy. Propozycja teatralna Garbaczewskiego to wyzwanie intelektualne, które jest niepotrzebnie lekceważone przez nielicznych komentatorów tego spektaklu. Już sam fakt targnięcia się na TKU jest imponujący.

2.

Reżyser na scenie stara się ustalić jakiś punkt graniczny, wbić się w coś, co w zasadzie jest trudne do zdefiniowania. Rozbija iluzję, przed widzem kopie sceniczne dołki, idzie pod prąd. Jest dezorganizatorem i wprowadza bezwład. Potrafi zaskakiwać i mylić tropy, szuka przypadkowości i fastrygi. Widać walkę o wyzwolenie aktywności pojedynczych scen, mini układów, rejestrów znaczeniowych. Zasłania przez otwarcie, otwiera przez zakrycie.

W Nirvanie jest nieskończona ilość centrów, ogniw zapalnych, które każą promieniować własnym blaskiem wzajemnie przenikających się możliwości. Klamrą spektaklu jest reżyserski stolik, który zamknie przedstawienie. Końcowy akapit Nirvany to przyprószony scenicznym mrokiem komentarz reżyserski o marności współczesnej "kultury". Cedzone przez zęby słowa są podsumowaniem ponad godzinnej prezentacji różnych wersji i odmian współczesnego chaosu.

Tak też odbieram tytuł przedstawienia, który ironicznie odwraca potoczny sens nirwany. Niemal pusta scena przy roboczych światłach wygląda jak uśpiona tafla jeziora. Przy łóżku szpitalnym siedzi młody mężczyzna i czyta zmarłemu słowa Bar-do Thos-grol. Nieliczne rekwizyty rozstawione są po bandach sceny, niczym przyrządy na sali gimnastycznej - perwersyjna czerwona pufa, czajnik elektryczny, jakieś drobiazgi. Początek Nirvany oślepia kwadratem światełek ustawionych centralnie, naprzeciw widza. Jaskrawe lampki (policzyłem, było ich 100) tworzą kształt oślepiającego lustra, w którym przegląda się widz. Światło przebarwia wyprutą, pełną teatralnych bebechów, scenę na Świebodzkim. W zasadzie tyle.

3.

Spektakl to ciąg czterech szkiców scenicznych. Tytułowa Nirvana jest chaotyczną wolnością. Słowa Księgi są podawane bojaźliwie, chropowato, celowo nieudolnie, jakby aktorzy wstydzili się wypowiadanych słów.

Szkic pierwszy to pacjent w klinice. Czytane słowa TKU mają pomóc umierającemu w przejściu na drugą stronę. Mgiełka szumów i zgrzytów podbija podprogową atmosferę opuszczonej sali szpitala. Najciekawszy w tej scenie jest możliwość zbudowania kontekstu, którego nie ma. Spektakl osadzony jest warstwie możliwości, domysłu. Taka sytuacja to w pewnym sensie największy mankament Nirvany.

Wiadomo, że mamy do czynienia z szeroko pojętą nowoczesnością - stereotypową, opisaną, niebyłą. Ale gdy pomyślę, że Garbaczewski mógłby mi coś powiedzieć o Polsce, wtedy zaczynam się zaciekawiać. Tego elementu najbardziej mi brakuje w Nirvanie. Hedonistyczna rozrywka również nie robi wrażenia. Więc co? Mocowanie się z formą, z poszukiwaniem własnego języka, walenie się po policzkach?

Szkic drugi to najlepszy obraz spektaklu. Migające jarzeniówki nad sceną są niczym rozpędzane na autostradzie halogeny aut. Widownia zrównuje się z placem gry, i zanurzamy się w jednej przestrzeni bezruchu. Aktorzy w szarych dresikach medytują w nowoczesnym ośrodku rozwoju duchowego. Mętna woda oświecenia buddyjskiego, skuteczna retoryka manipulacji katolickiej czy w ogóle, powierzchowność religijna, zostały tutaj świetnie i komicznie wygrane.

Guru to fachowiec z laptopem pod ręką. Przy okazji dostało się i Grotowskiemu, którego technika aktorska jest wyśmiana i zrównana z sektą. W sensie teatralnym jest to najlepszy moment Nirvany.

Trzeci szkic to zawieruszony Odyseusz, ponownie na szpitalnym łóżku.

Jak pamiętamy z Homera, Odyseusz udaje wariata, gdyż nie chce wyruszyć na wojnę. A Garbaczewski pokazuje nam tułającego się i ledwo dyszącego po powrocie zza światów Odyseusza, stroniącego od obowiązku wobec kraju i za krajem tęskniącego. Poczucie humoru w momencie śmierci tworzy naturalny dystans do wypadków scenicznych. Powstaje coś, co jest nie do pomyślenia w rzeczywistości. Śmiać się i umierać jest trudno.

No i epilog. Orgia, którą podglądamy zza tiulu, jakby zza firany, jakby zza " drugiej strony". Rozsypka ciała i samotna wędrówka zagubionej duszy po zmysłowej drodze dzisiejszej obyczajowości.

Garbaczewski bawi się wynaturzonym światem hedonistycznych mediów za pomocą technologicznych zabawek epoki. Reżyser potęguje chaos, zgrzyt w ostatniej scenie. Pokazuje ze skondensowaną ironią objawy choroby. Stare niedomagania, ale, powtarzam, bez kontekstu. Tyle wynika ze scen w sensie fabularnym.

4.

Garbaczewski chodzi po scenie w dwóch kierunkach. Rozbija utarty porządek budowanej akcji, to cecha charakterystyczna. Tnie skostniałe przyzwyczajenia estetyczne. Pokazuje wszystko, co jest nielubiane w teatrze. Świadomie zubaża widza brakiem racjonalizmu, spójności estetycznej, ciągów przyczynowo-skutkowych czy rysu psychologicznego postaci. Jeśli akcję sceniczną traktować w sensie działań, rozwoju, kulminacji i epilogu jako sól teatru, to był to antyteatr, który ma ambicje bycia czymś więcej niż teatr. A czym? Tego rzec jasna nie wiem.

Zamiast tego zobaczyłem wielogłos, radykalną niechęć wobec opowiadania spójnych historii. Niechęć wobec ulokowania się w jednej konwencji, stylu, charakterze. Rzecz jasna nie wiem, co wynika z tak obranej strategii.

Wychodzi jednak na to, że punktem oparcia jest w Nirvanie pustka, w której reżyser zanurza swoje asocjacje. Rekomenduje na scenie niejako sytuację zerową samego życia - w momencie przejścia z jednej roli społecznej w drugą, gdy przeszłe zaciera przyszłe.

Powtórzę natomiast - imponuje odwaga, rozmach intelektualny i paradoksalna spójność tego dziwnego spektaklu. Czy ktoś ten spektakl potraktował poważnie, z należytą cierpliwością i szacunkiem wobec, trzeba to przyznać, szaleńczej strategii?

5.

Po Nirvanie przychodzą mi na myśl dwa teksty - "Jaszczur" Balzaca i " Koniec półświni" Kajzara.

Oba utwory ukazują, każdy na swój sposób inaczej, również sytuację graniczną. Jak pamiętamy, u Balzaca akcja zakamuflowana jest w postawie bycia "światowcem". Bohaterowi "Jaszczura" wraz z realizacją każdego pragnienia, niemiłosiernie kurczy się egzystencja, redukując i wpisując żywot w rzeczywistość śmierci. Rafael, im więcej chce, tym coraz więcej traci.

Natomiast u Kajzara jest to misterium ofiary przy świniobiciu. Ciężkie i okrutne żegnanie się z własną cielesnością. Bohater Kajzara zaczyna byt sceniczny w momencie, gdy życie traci.

W tym sensie Tybetańska Księga Umarłych wydaje się być oświetlającym komentarzem - co się dzieje po życiu w wypadku Kajzara, a u Balzaka, co dzieje się w trakcie życia.

Albo inaczej - przez te książki bije refleks TKU. Że trzeba być na każdym etapie swego losu świadomym i decyzji, i zachowań. Bo Księga mówi nie tyle o śmierci, co o życiu właśnie.

Szkoda, że spektakl Gorbaczewskiego odgrywany jest w próżni - wszędzie i nigdzie. Chciałbym zobaczyć w tej Nirvanie historię swojego kraju w świetle TKU.

Polskę, która żyje, ale umiera. Polskę, która jest trupem, a chce żyć, i wędruje po zaświatach - kraju, którego już nie ma, ale który tak naprawdę jeszcze się nie narodził.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji