Artykuły

Madame prosto z pralni

Takiej reklamy nie miała chyba żadna premiera. Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi Scena 7.15. Słynna praczka kontra Napoleon czyli "Madame Sans-Gene". Widowisko rozśpiewane, roztańczone i tylko dla dorosłych. Reż. Jerzy Gruza. Tak przez wiele dni głosiły anonse prasowe. Jak więc nie poddać się obietnicom zapowiadającym rozrywkę. Co prawda najbardziej na widowni powinni się odliczyć przedstawiciele sektora prywatnego, zwalczający tezę o ich nadmiernym bogaceniu się - główna bohaterka miała tak dalece dość "prywaciarskiego" żywota, że zamknęła pralnię i tuż wolała zostać księżna. Sama to zresztą autorytatywnie ze sceny stwierdza.

Jako się rzekło w ten wielki świat salonów wchodzimy przez pralnię, bo przecież "Madame Sans-Gene to słynna praczka. Madame Sans Gene nie pierze źle".

Stara sztuka V. Sardou, która zachwycał się Paryż w ub. wieku ma polski tekst napisany przez Antoniego Marianowicza i Janusza Minkiewicza, ma wodewilową lekkość i zawarty w dialogach ton farsy. Perypetie Kasi praczki o "niewyparzonej gębie" i wielkim sercu oraz o małym wodzu skłonnym do erotycznych uniesień wymagają mistrzowskiego przekazu i inscenizacyjnej lekkości. A tu pierwszy - rewolucyjny akt sztuki - kiedy to pralnia przypomina gabinet sztabowi ciągnie się w nieskończoność. Gorąca akcja, ale na scenie więcej zamieszania i bałaganu, (który mógłby być tańcem), niż pomysłowych rozwiązań. Prawda jest, że rozrywka wymaga bardzo poważnego traktowania ze strony realizatorów, ale odsłońmy i tę prostą prawdę: widzowie powinni się bawić.

Na szczęście dwa następne akty zmieniają, miejscami nawet znacznie, klimat na scenie i widowni. Włodzimierz Skoczylas (gościnnie) w roli profesora tańca stworzył zabawną postać wyjętą niczym z Moliera. Jako intrygantki siostry Napoleona, jednocześnie damy i bestie, wystąpiły Bogusława Pawelec i Zofia Tomaszewska. Ewa Mirowska zaśpiewała i z przymrużeniem oka zagrała rolę Marii Ludwiki. Jako jowialny Lefebvre wystąpił Ireneusz Kaskiewicz, a chytrym szefem policji okazał się Bohdan Wróblewski. I wreszcie rządził nad wyraz nerwowy Napoleon - Marek Kołaczkowski. Czas przedstawić główna bohaterkę zdarzeń Madame Sans-Gene. Zagrała ją Barbara Marszałek (na zdjęciu), prezentując swoją Kasię jako interesującą kobietę i twardą, bezpośrednią pyskaczkę, nie uznającą żadnych zasad i konwenansów.

Jest więc na kogo zwrócić uwagę choć widowisku brakuje elementu podstawowego - pomysłu na inscenizację. Trudno przewidzieć czy reż. Jerzy Gruza zamierzał dać nam dramat w 3 aktach z happy endem, komedię muzyczną, czy też wodewil. Tak zwane sceny zbiorowe mają tu kształt baletu ozdobionego chóralnym śpiewem. Pewnie służyłyby inscenizacji, gdyby tak dotkliwie nie próbowano ich zagrać przy pomocy wymachiwania rąk i zaśpiewania w chórze z... nagraniem tego samego tekstu, co dawało dość przykry dla ucha efekt.

Swoistym ozdobnikiem spektaklu ma być trójka muzyków akompaniujących aktorom. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że są tylko po to, by stanowić (nienową) ciekawostkę inscenizacyjną .

Trudno pominąć znaczenie scenicznej wystawy (scenografia Ewa Mikulska) w spektaklu takim jak ten. Tymczasem za często raziły "niedostatki materiałowe". Zanadto widać, jak trudno dziś o tkaniny na kostium. I choć bardzo nie lubię słowa tandeta, to przecież wyzierała ona ze sceny.

Reklama głosi, że widowisko: rozśpiewane, roztańczone i tylko dla dorosłych. Tego ostatniego zastrzeżenia też nie można traktować poważnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji