Artykuły

"Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie?"

Tak przed stu laty rozsądnie pytał Norwid - a oto znów zacnemu mędrcowi greckiemu nie dają spokoju. Tym razem jednak nie chodzi ani o cykutę, ani o Ateńczyków, którzy się w porę nie połapali z kim mają do czynienia - ani w ogóle o żadną z tych wielkich rzeczy.

Idzie po prostu o to, że Ksantypa niełatwe miała życie przy boku nieustannie medytującego męża, że w domu piszczała bida, - że Sokrates mimo, iż zdobył znaczenie w filozofii, to przecież unieszczęśliwił kobietę, więc tej kobiecie należy się życzliwa pamięć potomnych. Taka mniej więcej jest treść dramatu Ludwika Hieronima Morstina, który można obejrzeć w Teatrze 7.15.

Dramat ma tytuł "Obrona Ksantypy" - ale nie znaczy to, aby autor ograniczył się do rehablitacji sokratesowej żony. Przeciwnie: temat "Sokrates na codzień" daje Morstinowi asumpt do zasadniczych uogólnień. Tak więc sztuce sporo słusznych uwag, takich chociażby, że między sofistyką a gzymsem domu istnieje wyraźna różnica. że co innego "daimonion" a co innego nowy płaszcz, że gnoseologia i prowadzenie gospodarstwa wymagają odmiennych zgoła talentów, że w końcu filozofia-filozofią, a dzieci-dziećmi. W sumie: zamaszysty, staropolski ukłon wobec wszystkich żon wielkich ludzi, które na pewno warte były lepszych partii. To jest szarmanckie i miłe. Tak, ale co ma z tym począć reżyser? Bo sztuka Morstina miesza w swoich trzech aktach najróżnorodniejsze konwecje sceniczne. Od niemych partii dla znakomitego aktora (chociażby taniec Sokratesa), poprzez melodramatyczne monologi, aż po scenki z humorkiem nie tyle wodewilowym, co clownowskim.

I, jeśli to się wszystko jakoś "kupy trzyma", to wielka w tym zasługa Jerzego Antczaka i Janusza Kłosińskiego, którzy już nic innego - poza rezygnacją - uczynić tu nie mogli. Stanowczo Platon w "Obronie Sokratesa" bardziej był wyrozumiały dla przyszłych inscenizatorów, aniżeli Morstin w "Obronie Ksantypy".

Skoro mowa o kłopotach reżyserów - to i sam teatr musiał ich niemało przysporzyć. Trudno bowiem o większą różnorodność kwalifikacji aktorskich. Widz odnosi wrażenie, że na ten właśnie wieczór zgromadzono na scenie aktorów z teatrów najrozmaitszej rangi. Bo, oprócz ról, których nie będę przepisywał z programu, jest przecież tutaj Janusz Kłosiński, o którym trudno me myśleć, że chciałoby się go zobaczyć także w "Obronie, Sokratesa" i Gustaw Lutkiewicz i Joanna Jedlewska (trzeba jej chyba dobrze wróżyć) i Dobrosław Mater - i wreszcie Jadwiga Andrzejewska jako Ksantypa.

Dekoracje Henri Poulaina, w sposób umowny określają miejsce akcji. Ale do tego typu scenografii widz przywykł i wystarcza mu parę elementów plastycznych na scenie, aby już automatycznie wejść w "widzenie" sytuacji. Natomiast nie sposób - nawet przy pełnych obrotach wyobraźni - wystawić sobie, aby Charmides (Bohdan Mikuć) porzucał Joannę Jedlewską (Miryma) dla Jadwigi Andrzejewskiej (Ksantypa), mimo, że wkłada ona w swoją rolę maximum dobrej woli.

Niestety, w miłości prawa wieku także się liczą. Na tym - powodowani życzliwością dla teatru - kończymy opis naszych wrażeń.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji