Artykuły

Kilka polskich punktów Afryki

Gdy Wacław ryknął: "Podsumowanie albo śmierć!" - szepnąłem: "Afryka". Zdumiewające. Przecież dałbym się wychłostać, że na tak pięknie postawioną kwestię wreszcie zapieję radośnie: "Śmierć, Wacławie, zamiast pisania o krakowskim roku teatralnym - śmierć, śmierć i jeszcze raz śmierć wybieram!" - a tu naraz Czarny Ląd do głowy przyszedł. Rzecz jasna - nie cały. I nie konkretna kraina geograficzna - pustynia, sawanna bądź dżungla. Nawet nie któreś państwo ni plemię maleńkie. Nie. Punkt. Jeden punkt Afryki - pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Ludzie się tam spotykają, by bajki snuć. Bajki, baśnie, historie cudaczne, prawdy z palca wyssane, fantastyczne banialuki. I parząca codzienność Afryki - z każdym słowem jest coraz dalej. Nie ma dłubania opowieściami w potwornościach wojen plemiennych, w problemach głodu i braku wody, w polityce, w niesprawiedliwości społecznej, w przepaściach między bogatymi i biednymi ani w kwestiach ekologii i ratowania ginących goryli. Jest tylko fiku-miku na wybornym patyku - bajka jako forma ulgi. Gadający są niczym Szeherezada - opowiadaniem usypiają śmierć. Ocalają sedno teatru.

Powiedziałem: "Afryka", gdyż pomyślałem: "Piotr Waligórski". Tak. Waligórski i jego seans "Żeby cię lepiej zjeść" w teatrze "Bagatela". Ale też pomyślałem o gigantycznym, wielogłowym polskim stworze scenicznym, co toczy się centralnym traktem nadwiślańskim i nic nie chce wiedzieć o tamtym punkcie Afryki. Niech wystarczy pojedyncza głowa. Krzysztof Warlikowski. On i jego na festiwalu Boska Komedia pokazana "(A)pollonia".

Warlikowski i Waligórski. Teatralne bieguny same się układają. Warlikowski katuje oczy i uszy, wyje, grzmi, żąda: "Holocaust! Tnij się Holocaustem, boś Polak! Dźgaj nim mózg, wypruwaj flaki i biczuj duszę! Codziennie ojca i matkę, dziadka i babkę, córkę i syna tucz Holocaustem, albowiem taki jest twój słowiański obowiązek moralny, na wieki wieków amen!!!". A Waligórski? W końcu jego temat - zdychanie ludzi w postpegeerowskich enklawach na wschodzie Polski - też jest społecznie parzący, godny grzmienia. Nieprawdaż? I co?

Oto Bambus i Koślawy - już tylko dygot siniejących alkoholików, tylko człekokształtne futerały delirycznych widm. I tu, na postpegeerowskiej martwej ziemi bez szans na jutro - grają w... co? W chińczyka? W grę planszową - pionki plus kość - która dzieci innych, jasnych ziem uczy wiary w realność szczęścia? Obojętne. Ale nieobojętne jest te osiem minut. Pamiętny jest obraz dwóch marności lodowato zapatrzonych w czarne oczka wirującej kości. Marności nie wstrzymują oddechów. Tu szóstka i jedynka znaczą to samo. Nic.

I tylko tyle. Wszystko. Jest w tej scenie gorycz, spokój i dyskrecja całego seansu "Żeby cię lepiej zjeść". Bo ten, który opowiada, nie grzmi. On tylko mówi, cicho i bez pensjonarskiej litości mówi: "Popatrz, posłuchaj, przyjmij albo nie patrz, nie słuchaj, nie przyjmuj. Jest jak jest i nie będzie inaczej".

Waligórski pochodzi z tego jednego punktu w Afryce. Warlikowski - tylko z Polski. Lecz w istocie - nie o nich chodzi. Ani o ich tematy. I bez nich bieguny same się ustalają od lat. Z jednej strony - centralny sceniczny trakt nadwiślański. Teatr mordobitnej estetyki, napastliwych tez, wszelkiej maści barykad, manifestów, rewolucji, moralnych trybunałów. Z drugiej - boczne ścieżyny bajarzy cichych, taktownych, nie nachalnych. Im żałośniejszy tłok na trakcie centralnym, tym więcej świeżego powietrza i ocalającej ciszy z boku. I to jest dobre. Tu trzeba być - taka moja pewność.

Gorycz i ciepło trupiej baśni Waligórskiego. W "Grotesce", teatrze od lat celnie afrykańskim, "Chagall" - Adolfa Weltschka opowieść o własnych jego snach, lata całe śnionych blisko rzeczy, zwierząt i ludzi wiekuiście fruwających na płótnach Chagalla. Jeszcze pamięć o innych snach, oleistych, pełnych widm i drgawek snach deliryka - pamięć Edwarda Linde-Lubaszenki, odkryta w wyreżyserowanych przez Piotra Siekluckiego, na scenie Teatru Nowego granych "Lękach porannych" Stanisława Grochowiaka. Jeszcze w Łaźni Nowej oniryczne bajanie Pawła Kamzy "Moja molinezja" - historia umierania na raka mózgu, kronika zdychania kobiety, którego nie dało się zatrzymać. Jeszcze w teatrze "Bagatela" stara nowina - "Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa w reżyserii Dariusza Starczewskiego - historia nieudanej próby zdławienia pęczniejącej samotności. Wreszcie sen nad snami, baśń baśni i bajka bajek - w Teatrze im. Juliusza Słowackiego "Wyobraźcie sobie..." Jerzego Klesyka, opowieść ulepiona z monologów Williama Szekspira. Andrzej Seweryn, tylko on na scenie, on, pies i nieogarnione słowa człowieka, który wiedział, że sprawy świata tego nie są ani tragiczne, ani komiczne, ale gorzkie, nie do usunięcia gorzkie.

Oni więc - Polacy z Afryki, teatralni murzyni kłopotliwego spłachetka scenicznie jałowej ziemi między trywialnymi górami a mętnym morzem. Nic ode mnie nie chcą. Czasami tylko snują o zmierzchu cudne banialuki. Przynoszą krótką ulgę. Na chwilę - ocalają teatr. Warto być blisko nich - tych i im podobnych. Warto jak najczęściej skręcać w boczne ścieżyny opowiadaczy cichych, wstępować na drogi nieuczęszczane przez napastliwie gromowładnych, drogi, nad którymi snuje się duszyczka Szeherezady, co bajkami zagaduje ciemności. Tam trzeba zmierzać, bo niby dokąd? Znów na trakt centralny? Na przykład - do Narodowego Starego Teatru? Po co? By znów ze sceny w mordę dostać gołą, gdyż społecznie zaangażowaną dupą, bądź umoralniającą tezą, dyndającą jak publicznie z majtek uwolniony ptak aktora od urodzenia szalenie uwrażliwionego na duchowe bolączki rodaków? Nie, tak dalej już się nie da.

Na zdjęciu: "Hommage a Chagall", Teatr Groteska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji