A to Hamlet właśnie
Ten "Hamlet" skierowany jest do młodzieży. To najwspanialszy adres. Ci, którym podobało się "Metro", a teraz są rok starsi i bardziej wymagający, powinni znowu wybrać się do Teatru Dramatycznego. Andrzej Domalik nie zaproponował Szekspira uproszczonego, więc i starsi widzowie również nie powinni narzekać. Jeśli nie mylą teatru z literaturą.
Aktorzy na szczęście nie grają tak, byśmy ani przez chwilę nie zapomnieli, że mamy do czynienia z arcydziełem. Reżyser rzeczowo, bez dopisywania głębi, opowiada wiecznie prawdopodobną historię. Polem teatralnych działań jest scena, parter, balkony. Komediowe i tragiczne olśnienia pojawiają się w tej historii jakby po drodze. Bez przerysowań w kierunku patosu albo błazenady.
W spektaklu nie tylko Dania jest więzieniem, ale i świat. A życie jest pułapką. Zatrzaskuje się tym szybciej, im bardziej ktoś się w niej szamoce. Albo jest zbyt gorliwy w działaniu. Dlatego najpierw giną Ofelia i Poloniusz. A dopiero na końcu Klaudiusz i Hamlet. W tym wariancie dramatu tylko oni dwaj zbliżają się do pełniejszej wiedzy o mechanizmie życia. Inteligencją wyraźnie przerastają otoczenie. Starają się działać racjonalnie. Jeden - grając szaleńca, drugi - rozsądnego władcę.
Oprócz Ofelii, wszyscy kogoś śledzą i do wiecznej pułapki życia dobudowują jeszcze dodatkowe, w które wpadają nieraz niby przypadkowe osoby. Ponadto w inscenizacji Domalika, w myśleniu i działaniu Hamleta, a częściowo i Klaudiusza: wszystko jest teatrem. Co nie znaczy, że nie jest jednocześnie tragicznie prawdziwe. Hamlet powiada, że życie ludzkie mieści się całkowicie między słowem raz i słowem dwa. Zwiedzanie pułapki albo granie własnej, bądź narzuconej roli, nie trwa wiecznie. Szkoda. Zwłaszcza w przypadku Hamleta - Bonaszewskiego i Ofelii - Rudzkiej.
Ten młodzieńczy Hamlet nie hamletyzuje. Ginie nie dlatego, że jest niezdolny do czynu, albo że instynktownie szuka śmierci. Kocha życie i jest nim wypełniony do najmniejszej komórki. Kiedy rozpaczliwie przytula bliską obłędu matkę, której jednocześnie mówi najokrutniejsze słowa, sam jest godny współczucia i przytulenia. Kiedy widząc modlącego się Klaudiusza, nie jest w stanie skorzystać z okazji, by go zabić - wydaje mi się raczej zwycięzcą, aniżeli przegranym. Szczerze żałuje Poloniusza, który zginął przypadkiem, przez własną głupotę.
Ten Hamlet nie nosi szpady. Nikt, oprócz niezbyt mądrego Laertesa jej nie nosi. Nie ma również halabardników. Wszyscy zabijają się słowami, trucizną, intrygą. I samym uczestniczeniem w obłędnym mechanizmie historii. Nie ma również na scenie żadnego sprzętu, by na nim przysiąść. Jest tylko przenośny tron. Ale to niewygodne miejsce. Więc wszyscy chodzą albo biegają przez ponad dwie godziny. To także dodaje spektaklowi niepokoju i podtrzymuje uwagę widzów. Spektakl zawiera tak wiele znaczących, pięknych, pomysłowych sytuacji i obrazów, że w dwóch słowach nie da się tego opisać.
Liderzy przedstawienia to z pewnością Jarosław Gajewski - Klaudiusz, Mariusz Bonaszewski, Małgorzata Rudzka. Odpowiedniejszej do roli Ofelii i tak młodej aktorki próżno by szukać w całej Polsce. Proszę to sprawdzić. Z pozostałymi aktorami bywało różnie, choć nigdy tragicznie.
Atrakcyjność sceniczna spektaklu jest niewątpliwa, a o to, co z tego dla Szekspira i dla nas wynika, można się zawsze pospierać. W końcu po to współczesne, niemuzealne teatry istnieją.