Rozlany olej Krystiana Lupy
Kiedy obywatelka Annuszka tak po prostu rozlała olej, niczego nie podejrzewając uruchomiła ciąg zdarzeń, który miał przyprawić obywatela Michała Berlioza o utratę głowy. Kiedy Krystian Lupa sięgnął po "Mistrza i Małgorzatę", z pełną świadomością postanowił sprzeciwić się Michałowi Bułhakowowi i opowiedzieć zupełnie o czymś innym niż genialny pisarz. Tylko po co do tego rozlewał bułhakowowski olej?
Bułhakow umieścił swoją powieść w kontekście absurdalnej rzeczywistości Moskwy pierwszych lat "jedynie słusznego ustroju". Pojawienie się w niej sił nieczystych, Wolanda i jego świty, podkreślało groteskowość świata, w którym nie było miejsca dla wrażliwych artystów. I choć nie byli wariatami, lądowali w zakładach psychiatrycznych, tak jak to zdarzyło się Mistrzowi, po tym jak spalił swoją książkę. W takich momentach wychodziła na jaw groza tamtych czasów i przerażająca bezradność ludzi, którym przyszło w nich żyć.
Krystian Lupa zbanalizował ten wątek powieści. Wypreparował dzieło tak, iż odchodzi ono w dużej mierze od samej książki. Jak bardzo sprzeciwił się pisarzowi, widać w dopisanych przez niego scenach, takich jak choćby "Kawiarnia literacka", podczas której Korowiow Piotra Skiby kpi sobie z czytanych fragmentów książki. Zresztą wiele momentów świadczy o tym, że reżyser nie traktuje jej poważnie. Na scenę wprowadza swoisty humor, często mało adekwatny do sytuacji, jak choćby wówczas, kiedy milicja przychodzi znaleźć w ubikacji zakazaną walutę. Sam także wkracza na scenę, każąc wpuścić na nią Behemota i Korowiowa. Zresztą Krystian Lupa jest obecny podczas całego przedstawienia. Raz po raz uderza w ustawiony z tyłu widowni bęben wydając z siebie dziwne odgłosy, które mają narzucić tempo aktorom, a tak naprawdę często ich zagłuszają, co raczej nie ułatwia odbioru niemal dziewięciogodzinnego spektaklu.
I choć w przedstawieniu jest kilka bardzo pięknych teatralnie scen, kilka wyjątkowych kreacji aktorskich jak choćby Jana Frycza grającego cierpiącego na ból głowy Poncjusza Piłata czy zupełnie już z innej beczki Asasella Jacka Romanowskiego, to jednak całość nie robi wrażenia, nie dotyka widza osobiście, wyciągając w światłach reflektorów to, co najbardziej intymne, co najbardziej porusza, a co u Lupy było zawsze dla mnie najważniejsze. Za to mamy na scenie nieprawdopodobny teatralny chaos, który nie układa się w żaden sensowny kształt, choćby oleju rozlanego przez nie znającą siły swojej nieuwagi Annuszkę.