Artykuły

Tylko przez uszy

Cały wieczór czekałam, aż War­dejn oderwie się od tekstu i zacznie naprawdę grać Zenka. Ale się nie doczekałam.

Na scenę wychodzi dojrzały mężczy­zna. Przedstawia się jako Zenek i pro­ponuje widzom spotkanie. Chciałby im poczytać notatki przywiezione z podróży do Stanów. Robił je codzien­nie, od początku swego pobytu w No­wym Jorku, w jego polskiej dzielnicy Greenpoint (gdzie z każdego niemal punktu widać Manhattan).

Mężczyzna (w tej roli Zdzisław Wardejn) siada przy stole i właściwie przez cały spektakl czyta, czasem tylko odry­wając się od zapisków, aby wstać i po­wiedzieć coś wprost do widowni. No­tatki opowiadają całą historię jego "amerykańskiego snu" - jak próbował robić interesy w Ameryce, jak pracował na czarno, jak starał się o azyl, jak za­kochał się w Iwonie i tak dalej. Jeste­śmy na spektaklu, w którym głośna lek­tura tekstu zastępuje spójne poprowa­dzenie roli.

To oczywiste, że taki był pomysł reży­sera na ten monodram. Moim jednak zdaniem spektakl na tym stracił. Cały wieczór czułam niedosyt, czekałam, aż Wardejn oderwie się od tekstu i zacznie naprawdę grać Zenka. Czekałam na tę chwilę, kiedy rodzi się sprzężenie zwrot­ne między aktorem a publicznością, ro­dzi się i trwa do końca spektaklu. Na ten szczególny rodzaj wspólnoty i porozumienia, który może przytrafić się tylko w teatrze. I nie doczekałam się.

Scenografia także nie przykuła mojej uwagi do sceny, na której nic się nie dzia­ło. Jest ona zaledwie tłem - mało pomy­słowym, bardzo oczywistym, szarym (to trzy portrety Zenka na tle drapaczy chmur, stół i jedyny rekwizyt - gin z lo­dem). Całość nie jest atrakcyjna wizual­nie. To, o czym czytał Wardejn, nie sta­je się namacalne, rzeczywiste. Ten mo­nodram wnika przede wszystkim przez uszy, przez oczy - w ogóle.

Ciekawe, że opowieść Zenka o sobie samym - czyli o Polaku, który zapragnął się szybko wzbogacić i uległ mitowi Ameryki jako kraju nieograniczonych możliwości, zainteresowała i wciągnęła widzów. Może dlatego, że była dość zabawna, choć nie zabrakło i momentów tragicznych. Jej siłą były obserwacje oby­czajowe, anegdoty pokazujące codzien­ne perypetie Polaków, przybywających przecież z zupełnie innego świata (na przykład historyjka, w której Zenek - dżentelmen w każdym calu - całuje po rękach urzędniczkę w Biurze Imigracyjnym, rozśmieszając tą niepotrzebną uprzejmością swojego amerykańskiego adwokata). Słabością - sentymentalny i rzewny wątek miłosny. Poza tym postać głównego bohatera jest stereotypowa - odpowiada obiego­wej wizji Polaka za granicą - kombi­natora, który chce się szybko dorobić, który potrafi nawet wymyślić sobie przeszłość prześladowanego przez peerelowskie władze, aby tylko otrzymać azyl. Ale - jak okazuje się pod koniec sztuki - w tym "rubasznym czerepie'' drzemie "anielska" dusza - bohater odradza się dzięki miłości, zmienia się na lepsze. I w ten sposób potwierdza kolejny stereotyp, Polaka - niepopraw­nego romantyka. Naprawdę, za dużo tych stereotypów jak na jedną postać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji