Arystofanes w pobliżu musicalu
"Ręka przeznaczenia i ręce głupich obywateli w 405 roku przed naszą erą przypieczętowały los Aten. Wielka flota została rozgromiona pod Ajgospotamol, a niegdyś dumne miasto-państwo musiało przystać na haniebną kapitulację przed Spartą. Pireus i długi mur zburzono doszczętnie, flocie ateńskiej pozostawiono jedynie dwanaście okrętów. Ateny straciły wszystkie posiadłości zamorskie, władzę objęło trzydziestu tyranów, umiarkowany Theramenes został zamordowany, po czym krótkotrwałe rządy despotyczne obaliła gwałtowna rewolucja, którą kierował Trazybulos. Wydarzenia te wywołały oczywiście przemiany w życiu społecznym. Zginęła dawna wolność, dojrzewał występek.(...) Zmieniał się także duch komedii.(...) Swobodnemu Arystofanesowemu stylowi nałożono karby, aluzje polityczne wprowadzano teraz ostrożnie".
"W Sejmie niewieścim znajdujemy jeszcze tak dobrze nam znaną fantazję Arystofanesa - dodawał Allardyce Nicoll w Dziejach dramatu - ale ton jej jest już ściszony". Nie na tyle jednak, byśmy dziś jeszcze nie odnajdowali w nim spraw żywych, obchodzących, a nawet pasujących do naszych czasów. Toteż na widowni Teatru im. Węgierki raz po raz słychać wybuchy śmiechu i gromkie brawa na zakończenie.
W "Sejmie kobiet" Arystofanes przedstawia rewolucję niewieścią, zorganizowaną przez Praksagorę. Dorodna i ponętna w tej roli Teresa Czarnecka-Kostecka staje na czele spisku, który ma dokonać przewrotu politycznego. Jego celem jest stworzenie państwa prawdziwie komunistycznego, lepiej niż przez mężczyzn rządzonego przez kobiety, w którym własność będzie należała do wszystkich, a w stosunkach między ludźmi zapanuje wolna miłości Kobiety, udające się świtaniem na obrady zgromadzenia ludowego w przebraniach swoich mężów, postanawiają walczyć z donosicielstwem, przekupstwem, nepotyzmem, nieróbstwem i całym szeregiem wad państwa z pozoru demokratycznego.
Pierwsza i druga część i przedstawienia, pokazująca drogę i sposoby zdobywania przez kobiety władzy oraz moment jej uzyskania, jest bardziej deklaracyjna niż komediowa. Trwa długo, ciągnie się; pozbawiona tempa, rytmu - niewiele ciekawi. W części trzeciej następuje jednak w komedii, i w przedstawieniu nieoczekiwany zwrot.
Praksagora chce stworzyć komunistyczne stosunki także w sferze układów międzyludzkich, w szczególności między płcią piękną i mężczyznami. Oryginalne w jej rozporządzeniach jest to, że przed młodymi i pięknymi, pierwszeństwo w erotyce mają kobiety stare i brzydkie. Jest to głównym źródłem wesołości, jak straceńcze przekonanie, iż ginącym Atenom już nie pozostało nic więcej jak rządy kobiet - jest zasadniczym przejawem krytyki i satyry.
W ostatniej części przedstawienia z paludamentów na proscenium - obramowane schodami amfiteatru i cyrkowym namiotem zasłaniającym widnokrąg jako stałą dekorację projektu Grażyny Żubrowskiej - zjeżdżają dwa łoża strzeżone przez marmurowe statuy. Zagubiony w państwie rządzonym przez kobiety Młodzieniec (Andrzej Kowalczyk), któremu podoba się młoda dziewczyna, naraz dowiaduje się, że wcześniej musi zadowolić starą i brzydką.
Uratowany z rąk jednej - rozczochranej, piersistej i brzuchatej (Alicja Telatycka) wpada w objęcia drugiej, jeszcze bardziej odrażającej i trupiej (Barbara Łukaszewska). Uratowany po raz drugi dostaje się w szpony trzeciej obrzydliwej wiedźmy (Danuta Kierklo), jeszcze bardziej bezwstydnej i pożądliwej niż tamte.
Akcja nabiera tempa, zdarzenia toczą się błyskawicznie, postaci stworzone przez aktorki i kostiumologa łączą w sobie rysy ostrej satyrycznej komedii i brawurowe rozegranie sytuacji. Wyjaśnia się także konwencja, w której pomyślano przedstawienie. Z początku ni to starożytna komedia recytowana niemal jako tragedia, ni to operetka, z elementami bardzo niespójnie włączonych wstawek gimnastyczno-akrobatycznych (ca niby miało imitować starożytny mim) - teraz okazuje się musicalem. A przynajmniej komedią, która miała zmierzać w tym właśnie kierunku: być komedią muzyczną - nowoczesną formą operetki. Może niezupełnie przypominającą tę ukształtowaną w okresie międzywojennym w Ameryce i korzystającą z elementów jazzu i współczesnej muzyki rozrywkowej. Ale taką, w której libretto jest rzeczywiście parafrazą dzieła klasycznego, pojawiają się wstawki śpiewane, miejsce arii zajmuje piosenka, a całość urozmaicają balety, pantomimy lub zgoła sceny gimnastyczne i akrobatyczne.
To przedstawienie z pewnością nie zadowoli znawców. Ale na pewno przyciągnie publiczność. Rubaszną i bezwstydną akcją, ostrymi, kąśliwymi obserwacjami, odnoszącymi się nie tylko do starożytności. Także ofiarną i brawurową grą zespołu, z pięknie wyglądającą Praksagorą i jej dorodnymi towarzyszkami - na czele.
Wytrwali widzowie Teatru im. Węgierki stwierdzą natomiast, że choć to przedstawienie nie jest w pełni udane, stanowi przecież jeszcze jeden dowód, że w Białymstoku powstał teatr, wystawiający tylko dobrą literaturę, faworyzującą myśl a nie pustotę, wytrwale rozwijający umiejętności zespołu, odważnie podnoszący rękę na rozmaite konwencje i style.
Praca młodego reżysera Wojciecha Pisarka - mimo wszystkich zastrzeżeń - budzi uznanie, ponieważ artysta panuje nad bogatą i ogromną fakturą przedstawiania, rysuje kształt przedstawienia interesujący. I tylko brak doświadczenia w pracy z aktorami i w wykorzystywaniu inwencji współpracowników nie pozwolił na czytelne i konsekwentne przeprowadzenie zamysłu, nadanie mu właściwego rytmu, a całości jednolitej barwy.