Artykuły

Uroczystości teatralne

Felieton sprzed 25 lat.

W dniu dzisiejszym jubilatem jest nie tylko dr Zygmunt Nowakowski, ale również felieton, którego fragmenty niżej zamieszczamy. Ukazał się on 25 lat temu w krakowskim "Ilustrowanym Kurierze Codziennym". Nie mogliśmy sobie odmówić satysfakcji umieszczenia go właśnie dziś.

Jak dotąd Nowakowski był albo widzem, albo współuczestnikiem uroczystości jubileuszowych. Dziś jest osobą główną, postacią centralną.

Niech wiec Jubilat przypomni sobie przy rannej kawie ten felieton i z pobłażliwością patrzy na współuczestników uroczystości.

I jeszcze jedno. W felietonie zachowujemy tzw. "starą pisownię, tak miłą sercu Nowakowskiego. Niech to będzie dar redakcji i korektorów wraz z życzeniami wielu dalszych lat życia i pracy.

Niedawno czytałem o jubileuszu pewnego aktora i z tej racji przypomniały mi się różne wzruszające epizody jubileuszowe. Przedziwna uroczystość! Jak scena długa i szeroka, wszystko płacze! Jest to płacz z gatunku bezapelacyjnych, taki, że poprostu niema rady

Najstraszniejsza, zaś rzecz to przemawiać w takim momencie! Wrogom nie życzę!... Mam niejaką rutynę w tym zakresie i mógłbym nawet wydać drukiem spory tomik takich mów, a przecież bywały chwile, gdy, czekając mojej kolejki, drętwiałem na myśl, że za sekundę trzeba będzie zabrać głos....

Pamiętam, że raz uratował mnie od zguby... wojewoda. Było to przy wręczaniu na scenie krzyża zasługi jednemu naprawdę z najbardziej zasłużonych i znakomitych aktorów. Jakoś udało mi się uprosić wojewodę, n.b. przemiłego człowieka, aby przy otwartej kurtynie coram publico przypiął ten order memu staremu a drogiemu koledze. Ale, niestety, posiadam jakiś dar specjalny, podobny do tego, co Włosi nazywają "maleocchio". Rzucam uroki! Np. wystarczy mi spojrzeć raz na kelnera, niosącego tacę spiętrzonych półmisków, i powiedzieć do siebie samego: "Wywróci się!...", a kelner leży najdalej w przeciągu trzech sekund. Na obie łopatki...

Otóż, dziękując temu wojewodzie za spełnienie mej prośby, powiadam w złej godzinie: "Np. więc jutro zadebiutuje pan wojewoda na scenie... Czy trema już jest?" A wojewoda śmiał się, mówiąc, że to dla niego głupstwo, jakichś tam kilka słów, trzy zdania najwyżej. ... Zresztą on przecież nie pierwszy raz.... Nie wie, co to jest trema... Często przemawia.. I wogóle był bardzo pewny siebie....

Dość, że zaczął się ów wieczór pamiętny. Po pierwszym akcie publiczność, uprzedzona komunikatami, wali brawo jak sto djabłów, my zbieramy się w komplecie na scenie, kurtyna idzie wgórę, a z ogrodowej altany wychodzi wojewoda zdyszany razem ze starostą, szefem bezpieczeństwa i t.d. Parada, pompa pierwszej klasy. Ja, koleżanki i koledzy, personel techniczny, nawet administracja, słowem, wszyscy jesteśmy wzruszeni do ostatniej nitki. Kilka osób o sercu bardziej miętkiem już płacze. A za chwileczkę, bezpośrednio po wojewodzie, mam przemówić!... Nadaremnie wzywam imienia Cyceronów, Skargów i Demostenesów Nie powiem ani jednego marnego słowa! Coś mnie ściska w okolicy gardła i puścić nie chce za Boga...

I tu właśnie przyszedł mi w sukurs wojewoda. P. T. Publiczność, światło, oklaski - to wszystko uderzyło mu do głowy. Zachowywał się zupełnie jak ten wojewoda (czy też K. Stelle'an, bo już nie pamiętam) u Mickiewicza:

Wzrok opuścił ku ziemi i rękami

drżącemi

Siwe wąsy pokręca i duma ...

I nie gada nic! A wszyscy słuchają... Cisza piekielna! T to trwa sekundy, godziny, lata, wieki... Napięcie potworne! Jeszcze chwila, a żyrandol nie wytrzyma i urwie się... Albo żelazna kurtyna gruchnie prosto wdół!... Wreszcie wojewoda otworzył usta... Odczułem ulgę stokrotną...

- Czcigodny panie!...

Fermata. Pauza na tysiąc taktów. Głucho. Ciemno. Mokro. Przypomniałem sobie jakąś litanję i zacząłem się modlić szczerze, gorąco. Głównie do św. Pelagji i św. Genesta, którzy przecież z fachu byli aktorami... Trochę pomogło...

- Czcigodny panie!...

Pauza, żyrandol wisi na włosku. Czuć trupem w powietrzu. Za chwilę stanie się coś przerażającego. Nerwy mam na samym wierzchu. Serce wylazło mi przez kołnierzyk i spaceruje pod gardłem Zapalić gromnice!...

- Czcigodny panie!...

Kurtyna Siemiradzkiego nie wytrzymała i zaczęła się pruć ze śmiechu. Po niej ja drugi. Wystąpił u mnie proces odwrotny niż u zbójcy "Powrotu taty", z początku bowiem chwyciła mnie litość i trwoga, a potem śmiech pusty. Już nie mogłem! A wojewoda jeszcze dorzucił:

- Ten czcigodny order ...

Dostał rzęsiste brawo i na tem skończył bezapelacyjnie. Zatkało go. Czegoś podobnego nie przeżyłem nigdy w życiu!... Dodajmy, że w zdenerwowaniu, przypiąwszy order, wsadził futerał sobie do kieszeni, odznaczonemu zaś oddał watę, w którą krzyż był zawinięty!... Ale mnie przyprowadził do przytomności i mówiłem długi i tak pięknie, jak zawsze. Może nawet jeszcze ładniej. I wzruszyliśmy się wszyscy na nowo...

Oczywiście, nie obejdzie się przy tej okazji bez kawałów a nawet i bez pewnej minimalnej zresztą dozy fałszu. Jak przy każdej uroczystości o analogicznym charakterze. Blaga zaczyna się zaraz przy sprawdzeniu metryki, około której kręcą się przecież wszystkie prawie mowy. Naturalnie w przybliżeniu... Są wypadki tak skomplikowane, że w żaden sposób nie można dowiedzieć się pozytywnie, kiedy jubilat (ka) wstąpił (a) na t.zw. deski sceniczne.

Rzecz prosta, z jubilatkami sprawa jest znacznie trudniejsza. Pamiętam, że raz w przededniu jubileuszu błagaliśmy na kolanach czcigodną a wcale wiekową koleżankę, aby zdradziła choć rąbek tajemnicy, bo musieliśmy dać do gazet jakieś komunikaty i curiculum vitae. Niestety odpowiedzi były niesłychanie mętne i do pewnego stopnia wyłączające jedna drugą.

- Za Koźmiana debjutowałam w "Walce kobiet", ale mnie wygryźli. Głównie Modrzejewska z Hoffmanową... Intrygi!

- Aha, w takim razie zaczęła pani w 187...

- Nigdy w życiu! Tego debjutu nie liczę... Do teatru skierowała mnie właściwie Kocia Bednarzewska. Pamiętam, jako mała dziewczynka siedziałam z matką na ławce w Alejach Ujazdowskich. Idzie Kocia (już wtedy na pierwszorzędnem stanowisku), zatrzymała się i mówi do Pawlikowskiego: "Och! Jakie śliczne dziecko!" I kupiła mi lalkę, a gdy napierałam się, aby wstąpić do teatru, Pawlikowski powiedział: "Za mała jesteś, moje dziecko! Poczekaj jeszcze z dziesięć lat, a potem zobaczymy!" I rzeczywiście, skończywszy pensję w klasztorze, w jakieś ośm lat później wystąpiłem w roli Orcia w "Nieboskiej komedji". Pamiętam ten sukces!.. Możeby to wznowić teraz na jubileusz?...

Zrobiło się nam wszystkim zimno i galopem zwróciliśmy rozmowę na inny temat. Przerażająca była naiwność tej eksnaiwnej!... Raz miała w jakiejś roli taki wykrzyknik: "Ach, ach, Boże!". Mówi jej reżyser na próbie, aby skreśliła jedno "ach", a ona z wdziękiem pyta: "Które?"...

No, ale odbył się ten jubileusz i, jak zawsze, dużo było kwiatów, mów i szczerego wzruszenia. Pewien kłopot mieliśmy z depeszami, których odczytanie, co najmniej w liczbie pięćdziesięciu stanowi sakramentalny punkt rytuału jubileuszowego. Wogóle organizacja tych depesz należy do rzeczy wyjątkowo trudnych... Niestety, czy ludzie pozapominali, czy też jubilatka nie cieszyła się zbytnią sympatią, dość, że telegramy gratulacyjne napłynęły w skąpej liczbie. Wszystkiego trzy sztuki... Nie było innej rady, tylko w ostatniej chwili sfabrykować ze dwie kopy tych depesz. Pisałem na cztery ręce i jakoś uniknęło się skandalu...

Czasem zaś pomaga drobny przypadek w takich trudnych sytuacjach. Np. przed wielu laty zjechali do Krakowa na jakiś zlot sokoli czescy. Zażądano od teatru aż dwóch przedstawień galowych. Ówczesny zaś dyrektor, Pawlikowski, był człowiekiem ekscentrycznym, a Czechów nie kochał, co ostatecznie nie należy do rzadkości. Wystawił więc pierwszego dnia farsę p.t. "Dom warjatów", a na drugi wieczór... "Hamleta". Rzecz prosta, przy tym doborze repertuaru, widownia, a zwłaszcza druhowie czescy, dość długo musieli czekać na jakiś stosowny moment do żywiołowej manifestacji braterstwa obu narodów.

Od czegóż jednak błogosławiony przypadek?!... Hamleta grał aktor znany z t. zw. wsypek, czyli pomyłek. Przekręcał tekst w sposób niezrównany. W tym więc wypadku, mając powiedzieć: "Oto zbliża się zacny Polonjusz i piękna Ofelja", zmienił końcówki, skutkiem czego zdanie to brzmiało: "Oto zbliża się zacny Ofeljusz i piękna Polonja". . . Na sam dźwięk słowa "Polonja" zerwała się ze strony pobratymczych druhów żywiołowa owacja. Okrzykom "na zda r" nie było końca i dzień ten zapisał się złotemi zgłoskami w historji obu narodów, które od tej pory żyją w idealnej zgodzie, jak bracia....

Wogóle teatr w tych momentach uroczystych wzrusza w szczególny sposób widza i aktora. Aktora bardziej. Dlatego też, aby uniezależnić się od tych emocyj dawno, dawno temu napisałem sobie taką długą, porządną mowę. którą powtarzałem na kilkunastu jubileuszach, zmieniając tylko imiona, daty, fakty i t.d. (Dopiero w Łodzi spostrzegł to któryś z kolegów i nakrył mnie....). Bardzo była piękna ta mowa i szkoda stała się niepowetowana, że mi ją ktoś ukradł z fraka. Właściwie z frakiem.... Drugiej takiej już nie napiszę!...

Ale jubilat sam wzrusza się zawsze. Na palcach można policzyć tych, którzy, mając za sobą już kilka takich uroczystości, mogli ochłonąć, zobojętnieć, nabrać pewnej rutyny. To tylko wyjątkowi recydywiści o tak niezwykłej równowadze ducha, że w momencie najwyższego napięcia potrafią krzyczeć na maszynistę. "Góra! Góra! Ciągnij pan prędzej, bo przestaną bić brawo!" . . Poczem w pięknych ukłonach przykładając rękę do piersi, pusz czają folgę łzom. . . .

Powtarzam, to tylko wyjątki nieliczne. Z innymi jubilatami sprawa ma się tak, że dla bezpieczeństwa urządzałem na wszelki wypadek generalną próbę jubileuszu, aby staruszek ze wzruszenia nie zrobił zrobił nam wieczorem figla i nie wzruszył się na amen. Zebrałem więc rano wszystkich kolegów, cały personel administracyjny, techniczny, przygodnych gości i zaangażowałem już podczas ostatniej próby "brawo na wejście". Popuchły nam ręce, ale zato wieczorem nie czekała nas niespodzianka, jubilat zaś zgrubsza przynajmniej przyzwyczaił się do tego, co ma go spotkać wieczorem. Zresztą i tak był przejęty i odchorował tą przyjemność.

A my wszyscy starodawnym zwyczajem popłakaliśmy się szczerze i gorąco. Ja sam, mówiąc po raz dziesiąty moją słynną mowę, zbeczałem się jak bóbr. ... W rezerwacie państwowym

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji