Artykuły

Bułhakow drugiej świeżości

Genialne dzieło nie zawsze jest doskonałe, a profeci na ogół dysponują złym gustem - te i podobne stwierdzenia można wyczytać w zamieszczonych w programie "Fragmentach z Dziennika" Krystiana Lupy. Gdyby odnieść to do przedstawienia, okazałoby się, że jest ono genialne, a jego twórca - prorokiem. Dla mnie jest to jednak tzw. pomyłka przy pracy - nieudolna formalnie, najmniej zborna inscenizacja Lupy, z nieszczęsnymi decyzjami obsadowymi rażącymi potknięciami warsztatowymi.

Bułhakow znakomicie oddał klimat stalinowskiej Moskwy, w której pojawia się szatan ze świtą, by w tym piekle na ziemi, choć na krótki czas przywrócić względny porządek. Jak w matematyce, gdzie dwie ujemne wartości, przemnożone przez siebie dają wynik dodatni. Niestety, precyzyjna konstrukcja znajduje na scenie odzwierciedlenie tak nikłe, że sens rozkręcenia gigantycznej machiny teatralnej staje się nieuchwytny.

W charakterystycznej scenie w Domu Gribojedowa, podczas której Korowiow i Behemot zostają zatrzymani przez portierkę z powodu braku legitymacji związku pisarzy, osobą wchodzącą tam bez najmniejszych przeszkód był sam reżyser - dając do zrozumienia widzom, że jest twórcą, któremu wolno znacznie więcej niż pozostałym niezrzeszonym. Łącznie z wywróceniem arcydzieła na nice.

Ponad osiem godzin rozłożonych na dwa teatralne wieczory, to wystarczający szmat czasu, by dość wiernie przełożyć akcję powieści na scenę. Ambicje Krystiana Lupy szły jednak w innym kierunku. Niektórych kluczowych epizodów jak np. Kaźń, nie ma w ogóle, część, jak Bal, jest zaledwie zamarkowana. W zamian doszły reżyserskie "apokryfy". Niestety, poziomem dopisywanych dowcipów reżyser szedł w zawody ze studenckimi wygłupami podczas juwenaliów i osiągnięciami telewizyjnych reality show. Takie było np. "patriotyczne" wystąpienie radzieckiej obywatelki podczas seansu czarnej magii w Teatrze Varietes, która swoją garsonkę z GUM-u stawiała wyżej od najlepszych paryskich kreacji czy rozbudowana ponad potrzebę postać Anuszki, obficie posiłkującej się nieobecnym u Bułhakowa słowem "k...". Wszystko, co wyszło spod pióra reżysera, miało stempel wyprutej z poczucia humoru literackiej tandety.

Chaos inscenizacyjny wkrada się od pierwszej sceny. Rozmowę Berlioza z Bezdomnym skutecznie zagłuszał słowotok dopisanych dialogów sprzedawczyni z budki z napojami i głuche łomoty zza pleców widzów. Okazały się nie tyle dobijaniem do drzwi wszystkich, dla których zabrakło wejściówek, ile uderzeniami w bęben samego reżysera - w ten sposób nadającego rytm scenicznej akcji. Efekt osaczenia, złapania widza w pułapkę, pogłębiali porozsadzani tu i ówdzie wykonawcy, wyrywający się ze swoimi kwestiami. To jednak nic wobec sceny w klinice psychiatrycznej, gdy Krystian Lupa zaczął przeciągle wyć do mikrofonu! To jedyny, piorunujący efekt humorystyczny, który udał się reżyserowi. Szkoda tylko, że niezamierzony i bez najmniejszego związku z istotą rzeczy. Poza tym królowała śmiertelna nuda.

Największe wrażenie wywarł na mnie zrazu wątek biblijny. Niestety, wyważonym, powściągliwym aktorstwem Jana Frycza (Poncjusz Piłat), Andrzeja Hudziaka (Jeszua Ha-Nocri) czy Jerzego Święcha (Kajfasz), mogliśmy się cieszyć tylko pierwszego wieczoru. W drugim, z niepojętych powodów, filozoficzna dysputa zmieniła Piłata w opętanego pijacką ambicją mafioza, Jeszuę zaś w potulnego osobnika z opowieści o Misiu Uszatku.

Wszystko tu zresztą wyglądało swoiście: Mistrz Zbigniewa W. Kalety to nie złamany okolicznościami autor powieści o Piłacie, lecz kliniczny przypadek rozdygotanego "psychola", Małgorzata Sandry Korzeniak była niestroniącą od rękoczynów awanturnicą, a Woland Romana Gancarczyka - rudobrodym pokurczem w berecie. W tej sytuacji pisanie o znakomitym Jacku Romanowskim jako Azazellu i kilku innych mniej eksponowanych postaciach, mija się z celem.

Jako zagorzały wielbiciel "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa, jak i Krystiana Lupy (tego od "Kalkwerku"!), taką inscenizacją drugiej świeżości" czuję się głęboko rozczarowany.

"Mistrz i Małgorzata według Michaiła Bułhakowa", tłumaczenie Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski, adaptacja, apokryfy, reżyseria i scenografia Krystian Lupa, muzyka Jacek Ostaszewski. Narodowy Stary Teatr, Kraków, premiera prasowa 11,12 maja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji