Artykuły

Bardzo się staram

- Partie operowe coraz częściej są obsadzane poprzez castingi. Reżyser najchętniej wybiera atrakcyjne dziewczyny, o dobrych walorach głosowych - mówi MAGDALENA IDZIK.

Rozmowa z Magdaleną Idzik [na zdjęciu] - kielczanką, jedną z najzdolniejszych polskich śpiewaczek operowych.

Talent, wdzięk i uroda. Tym wszystkim obdarzyła ją natura. Ona dopomogła konsekwencją i pracowitością. Kielczanka Magdalena Idzik występuje na całym świecie. Oklaskiwała ją publiczność prestiżowych sal koncertowych w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, we Włoszech, Grecji. Wielki rozgłos przyniósł jej koncert w Teatrze Wielkim w Łodzi, gdzie śpiewała z Andreą Bocellim. Od kilku lat jest solistką Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie. Tydzień temu zaśpiewała na Gali Sportu Biznesu, organizowanej przez "Echo Dnia" w Kielcach.

Danuta Parol: - Czy chętnie powraca pani do Kielc?

Magdalena Idzik: - Z radością przyjeżdżam do Kielc. Tu spędziłam młodość, chodziłam na zajęcia wokalne i przeżywałam tremę przed szkolnymi koncertami. Miałam wspaniałego pedagoga, profesor Zofię Zamojską-Pabich, która była dla mnie bardzo serdeczna. Jak wpadam do Kielc, to zawsze staram się odwiedzić moje ulubione miejsca. Przechodząc koło Szkoły Muzycznej, spoglądam w okno sali, gdzie odbywały się moje lekcje śpiewu. Zabawne wydarzenie wiąże się z poradnią stomatologiczną przy ulicy Ogrodowej. Od urodzenia mam przerwę między dwoma przednimi zębami. Kiedy mama zapytała lekarkę z tej poradni, czy można ją zlikwidować, zdziwiona stomatolog odpowiedziała, że nie widzi potrzeby. "Przecież z niej artystki nie będzie" - odparła. Przerwa między zębami, fachowo zwana diastemą, pozostała do dziś. Przyznaję, że zupełnie nie przeszkadza mi w śpiewie, a nawet - jak podkreślają znajomi - dodaje mi uroku.

- W jakim stopniu udział w wielkim koncercie z Andreą Bocellim w 2000 roku dopomógł pani w karierze artystycznej?

- Cała Polska dowiedziała się o mnie. Było to ogromne wyróżnienie, ale także i wyzwanie. Podczas następnych koncertów musiałam udowadniać, że jestem dobra. Kolejne wyróżnienie to uzyskanie Stypendium Promocji Talentów, przyznane mi przez panią Ewę Czeszejko-Sochacką. To stypendium pozwala mi dalej kształcić swój warsztat głosowy. Artysta nie może poprzestać na uczelnianym dyplomie, musi zmieniać pedagogów i ciągle uczyć się. Pobierałam lekcje u profesor Margarity Rinaldi, jeżdżąc do niej do Włoch. Obecnie doskonalę swój głos u profesor Joy Memmen w Londynie.

- Ukończyła pani także Akademię Rossiniowską we Włoszech, pod kierunkiem maestra Alberto Zeddy?

- Tak. Pobyt we włoskim Pesaro był dla mnie wspaniałą muzyczną przygodą. Podczas Festiwalu Rossiniowskiego zadebiutowałam partią Maddaleny w premierze opery "Podróż do Reims" Gioacchino Rossiniego. W tej samej partii, w 2003 roku, wystąpiłam w polskiej prapremierze "Podróży do Reims". Przedstawienie zrealizowano na scenie Opery Narodowej, pod batutą Alberto Zeddy.

- Zrobiła pani karierę, zdobyła dużą sławę. Aby to uzyskać, wystarczy sam talent?

- Talent to podstawa, ale jeszcze nie wszystko. Bardzo ważne jest szczęście w życiu. Ja je mam, bo na swojej drodze spotkałam cudownych ludzi, którzy mogli i chcieli mi pomóc. To była wspomniana już profesor Zofia Zamojska-Pabich, wspaniała Maria Fołtyn. Przez kilka sezonów współpracowałam z Wiesławem Ochmanem, z którym koncertowałam wielokrotnie w kraju i za granicą, między innymi w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie. Ważna jest także aparycja. Partie operowe coraz częściej są obsadzane poprzez castingi. Reżyser najchętniej wybiera atrakcyjne dziewczyny, o dobrych walorach głosowych.

- Jest pani związana ze sceną Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie. W jakich aktu alnie przedstawieniach można panią zobaczyć i usłyszeć?

- W partii pazia Herodiady w operze "Salome" Richarda Straussa. W roli Herodiady występuje Stefania Toczyska. Latem ubiegłego roku znalazłam się w obsadzie opery "Rigoletto" Verdiego, prezentowanej na Cyprze. Przedstawienia odbywały się późnym wieczorem w pobliżu mola, z wykorzystaniem malowniczych ruin zamku. Po spektaklu lądowaliśmy w basenie, który znajdował się przy naszym hotelu. Warunki były super. W grudniu 2004 roku odbyła się premiera "Damy pikowej" Piotra Czajkowskiego, gdzie wystąpiłam w partii guwernantki. O tej operze mówi się potocznie, że przynosi pecha, tym razem omal by się przepowiednia nie sprawdziła. Paweł Wunder, śpiewający główną partię Tomskiego, nagle zachorował. Po prostu wysiadł mu głos i premiera była pod wielkim znakiem zapytania. "Nerwówka" trwała kilka godzin. Dopiero na godzinę przed spektaklem artysta przyjechał prosto od lekarza. Na szczęście medycyna pomogła, odzyskał głos i można było spokojnie przygotować się do przedstawienia.

- Na co dzień musi pani godzić pracę zawodową, liczne koncerty, wyjazdy z obowiązkami żony i matki. Jak to się udaje?

- Staram się bardzo. Pomagają mi mąż Robert i syn Karol. Bardzo cieszę się z każdej wolnej chwili spędzonej w domu. Wtedy z przyjemnością zajmuję się kuchnią, chętnie gotuję. Wszyscy zajadamy się przysmakami kuchni włoskiej. Karol jest bardzo samodzielny. Obecnie ma 14 lat i chodzi do gimnazjum. Dużo czyta, interesuje się elektroniką. Ostatnio wprost fanatycznie jeździ na deskorolce, a ja stałam się prawdziwym ekspertem w dziedzinie tej dyscypliny i niezbędnych akcesoriów do jej uprawiania. Karol lubi także teatr, koncerty symfoniczne, ale niechętnie przychodzi na moje przedstawienia. Dąsa się wtedy i mówi, że woli mnie widzieć w domu, a nie na scenie. Mieszkamy w Warszawie. Mam już wymarzony samochód, który ułatwia mi codzienne życie, dojazdy do teatru. Jeżdżę "oplem corsą". Urlopy spędzamy rodzinnie, najczęściej nad naszym morzem. Latem ubiegłego roku bardzo dobrze wypoczęliśmy w Jastarni.

- A jaka jest Magda Idzik na co dzień?

- Staram się być otwarta do ludzi, koleżeńska, serdeczna i pogodna. To bardzo ważne. Uśmiech, pogoda ducha zjednują mi wielu przyjaciół. W domu, na spacerze lubię nosić sportowe ubrania. Najlepiej czuję się w dżinsach. Natomiast z dużą dbałością przygotowuję sceniczne kreacje. Suknie sama projektuję, a szyje je wspaniała krawcowa z Teatru Wielkiego.

- Rozpoczął się nowy rok. Jak zapowiada się w pani życiu artystycznym?

- Bardzo pracowicie. Zaczął się w Filharmonii Szczecińskiej, gdzie wzięłam udział w sylwestrowym galowym koncercie. Na co dzień próby, spektakle w Teatrze Wielkim. W czerwcu wyjeżdżam na tournee do Japonii. Będzie to prezentacja opery "Salome" w reżyserii Martina Ottavy, w międzynarodowej obsadzie. Na trasie tournee znajdą się takie znaczące ośrodki jak Tokio, Kioto, Ossaka. Natomiast w październiku "Salome" obejrzy norweska publiczność. Mam także nadzieję, że wystąpię również w moich rodzinnych Kielcach. Mam tu wielu przyjaciół, znajomych, którzy uczestniczą w moich koncertach. Być może zostanę zaproszona do udziału w tegorocznej edycji Festiwalu Muzycznego imienia Krystyny Jamroz w Busku Zdroju. To wyjątkowa impreza, posiadająca wspaniały klimat. Duża w tym zasługa dyrektora Artura Jaronia, który ściąga do uzdrowiska wielkie i mniejsze sławy, i potrafi zadbać o każdego. A więc do zobaczenia na pięknej, świętokrzyskiej ziemi.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji