Wesele 91
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że "Wesele" Wyspiańskiego właśnie teraz powinno być grane, bo wciąż dotyka miejsc bolesnych i drażliwych w życiu naszego społeczeństwa. A nie dlatego, że minęło dziewięćdziesiąt lat od jego krakowskiej premiery. Jest nadal paląco aktualne i zaskakuje siłą poetyckiej kreacji, która wchłania jak gąbka wszystko to, co przeżywa naród z takim trudem wyplątujący się z komunistycznego zniewolenia. Obciążony ponad miarę wadami, za które nikogo obwinić się nie da, bo są w nas. Tkwią zbyt głęboko w psychice społeczeństwa ulegającego łatwo złudzeniom, przeróżnym fobiom i euforii.
Wprost wierzyć się nie chce, jak z tymi samymi ludźmi, z którymi nie tak dawno łączyła nas solidarność i wspólny cel, nie można się teraz porozumieć. Jak szybko wyrósł pomiędzy wieloma z nas, pomiędzy różnymi grupami wysoki mur obcości, a nawet niechęci. Niby jesteśmy razem, ale tak naprawdę - osobno. Dużo mówimy, ale rzadko jesteśmy w stanie powiedzieć coś istotnego poza frazesami. Rozmawiamy, ale dialog przekształca się często w pustosłowie. Bronowicka chata jest wciąż symbolem tego pozornego i, uderzmy się w piersi, sztucznego pojednania. Genialnie ukazane przez Wyspiańskiego spotkanie w jednym miejscu różnych przedstawicieli społeczeństwa, którzy są razem, a tak naprawdę to obok siebie, znów się objawiło. Sytuacja ta zżera nasze nerwy i poraża naszą psychikę. Zmusza do bezsilnej szamotaniny. Rodzi stresy, wątpliwości, wyzwala agresję, powoduje stany depresji społecznej.
Ze zdziwieniem więc przeczytałem wypowiedź Andrzeja Wajdy, który tak sformułował swój reżyserski program: " Wesele" było zawsze odczytywane w kontekście politycznym i zależnie od niego Złoty Róg wzywał do tego lub innego czynu! Dziś chciałbym, aby publiczność przychodząca do Starego Teatru odczuła, że kraj nasz odzyskał wolność i sztuka może uwolnić się od męczącego obowiązku udawania politycznego życia w Polsce. (...) W "Weselu" trzeba nadal szukać nowych rozwiązań, nie z przekory ani dla chwały inscenizatora, ale ze względu na widownię, która poszukuje dziś w teatrze doznań silniejszych i boleśniejszych niż dawniej. Niech więc poezja "Wesela" stanie się tym razem jego głównym tematem, nurtem zmagań aktorów i reżysera. Może w ten sposób Nasza Publiczność poczuje się wolna i odnajdzie siebie w innym, nowym Kraju.
Nowych rozwiązań w "Weselu" Wajdy nie za wiele. A te, które się pojawiają, raczej spychają jego spektakl z głównego traktu odkryć, blokując drogę do sukcesu artystycznego. Jasiek (Andrzej Grabowski) przynoszący w finale na plecach Chochoła (Leszek Piskorz), to chyba zbyt nachalna metafora. Akt II (ze zjawami) roi się od niekonsekwencji i sprawia wrażenie, jakby reżyser na ten okres prób wycofał się ze swoich profesjonalnych uprawnień. Aczkolwiek pomysł, by osoby dramatu (u Wajdy - postacie fantastyczne) nie przychodziły z zewnątrz, z dalekiej przeszłości, jest godny zauważenia. Żywi ludzie, a nie duchy, niewątpliwie intensyfikują swoimi poglądami atmosferę trudnej rozmowy o Polsce, choć z tego typu interpretacją można polemizować. Zamazuje ona skutecznie rodowód osób dramatu i trochę drażni, gdy np. Dziennikarz (Krzysztof Globisz), który "zagra" też Hetmana, rozmawia ze Stańczykiem (Jan Peszek), zarazem Panem Młodym, a Jerzy Trela (Poeta) konwersuje z Gospodarzem (Tadeusz Huk), który przejmuje rolę Rycerza czarnego.
Wygłaszanie komentarzy do reżyserowanych prac - to prawo inscenizatora. Ale "Wesele" - to taki utwór, który wciąga podstępnie w gąszcz dyskusji o sprawach nabrzmiałych aktualnością. Wajda również nie oparł się tej pokusie, mimo pisemnej deklaracji. Stańczyk w jego spektaklu wręcza Dziennikarzowi zamiast kaduceusza - "Czas Krakowski" i wygłasza głośną kwestię: "Masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć", choć mógłby posłużyć się np. egzemplarzern "Tygodnika Powszechnego" lub "Gazety Wyborczej"; intencje i sztych polityczny reżysera publiczność kwituje wymownym szmerem.
Nie poezja, jak obiecywał, interesowała go najbardziej, lecz rozmowy o Polsce współczesnej. W znakomicie zorganizowanej przez Krystynę Zachwatowicz przestrzeni scenicznej, rozjaśniającej się od czasu do czasu światłem spoza uchylanych drzwi - reżyser skąpi w swoim przedstawieniu scen zbiorowych; te kłębią się poza miejscem dialogowania osób, które spotykają się w mrocznej i ciężkiej atmosferze, w jakiej i my kłócimy się o przyszły kształt Polski. Wajda świadomie wydłużył dystans pomiędzy postaciami, aby słowo zataczało szeroki łuk i poprzez rampę trafiało na widownię w silnym i dosadnym brzmieniu. Raz po raz tę duszną atmosferę rozświetla dowcip, śmiech i sytuacyjna scena. To długie, trochę nużące przedstawienie jednych rozczaruje, a innym, którzy wciągną się w atmosferę scenicznego dyskursu, dostarczy sporo satysfakcji i przemyśleń.
Wiele bowiem rozmów w tym smętnie toczącym się widowisku poświadcza nasze obawy, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie i od sprawy o którą walczyliśmy. Trudno więc, by "Wesele" 91 nie było o nas i naszych rozterkach. Znów, jak przed laty, sprzężone jest ze swoim czasem i tak smutne, jak chyba nigdy przedtem; przynajmniej u mnie ("Co się w duszy komu gra"!) wywołało taką właśnie reakcję. Im więcej dni upływa od premiery, tym mocniej odczuwam, że spektakl ten głosi przekorną prawdę o gorzkim smaku odzyskanej wolności.