Bez uprzedzeń
- To, co proponują niektórzy reżyserzy, zmuszając do utraty świadomości na rzecz stanów somnambulicznych, czy też hipnotycznych... Oni są zbrodniarzami, ponieważ u podstaw mordują sztukę aktorską. Nie ma nic straszliwszego nad publiczne demonstrowanie swoich własnych uczuć - mówi GUSTAW HOLOUBEK.
Anita Szurek: W książce Wspomnienia z niepamięci pisze pan: "Zapadałem w sen bez snów". Czy obecnie miewa pan sny? Czy śni się panu teatr?
Gustaw Holoubek: Nie. Mógłbym powiedzieć kategorycznie: nie. Ale coś zostało z tego snu o teatrze. Nie mam wizji teatru wyimaginowanego, abstrakcyjnego, jakiegoś teatru marzeń, który chciałbym kiedyś zrealizować. Jestem jak najdalszy od tego typu myślenia o teatrze. Jednak wszystko to, co przynosi dzień, każdy dzień życia, wszystko, co zmusza człowieka do podejmowania decyzji od najdrobniejszych do najbardziej zasadniczych, ma związek z teatrem. Mówiąc w skrócie: chciałbym rzeczywistość dopasować do teatru, a nie odwrotnie.
A.Sz.: Wystawienie Dziadów przez Kazimierza Dejmka było wielkim wydarzeniem i odegrało ono ogromną rolę w polityce i kulturze. Pomijając jego perspektywę społeczną i polityczną, a biorąc pod uwagę jedynie inscenizację, Jerzy Timoszewicz powiedział: "Nie była niczym wybitnym", natomiast o pana Wielkiej Improwizacji, która zabrzmiała pierwszy raz w realizacji Dziadów bez żadnych skrótów: "Była wypowiedziana genialnie". Jak to możliwe, że w przeciętnym przedstawieniu powstaje wybitna rola?
G.H.: W każdym przedstawieniu można zauważyć pewne dysproporcje między ogólnym poziomem spektaklu a poszczególnymi rolami. Można, wychodząc z teatru, zaopiniować dane przedstawienie z punktu widzenia olśniewającej kreacji aktorskiej albo też z punktu widzenia reżysera, jego pomysłu, jego wyobraźni itd. I to nie jest wynikiem jakichkolwiek zamiarów artysty, zawsze jest to sprawa wypadkowa. Wypadkowa niedająca się zdefiniować. Podobnie jak niepodobna byłoby znaleźć źródła dobrze wykonanej roli, niewiadomo dlaczego akurat w danej roli aktor jest bezbłędny.
A.Sz,: Czy można, w odniesieniu do tego co pan powiedział, mówić o jakimkolwiek zbiegu okoliczności czy przypadkowości?
G.H.: Nie, to nie jest gra przypadku, to jest gra wyborów, rezultat wyboru środków wyrazu przez aktora, które do tej roli idealnie pasują. Nie ma przepisu na arcydzieło, nie ma sposobu, który zawsze dopasowany jak szablon do czegoś następnego będzie pasował idealnie, tak, by powstało arcydzieło. Trzeba należycie odnieść się do materiału literackiego, do całej techniki grania, do możliwości teatru, do przewidzianej widowni itd. To są wszystko przewidywania i hipotezy, które sprawdzają się dopiero na spektaklu. Ale nie oznacza to, że przedstawienie ma być nieprzygotowane, niegotowe, zdane wyłącznie na improwizację.
Wprost przeciwnie, przedstawienie musi być gotowe i według wyobrażeń reżysera i zespołu nadawać się do pokazania publiczności.
A.Sz.: Wspomniał pan o technice grania. Uważa pan, że sposób mówienia, sztuka formułowania uczuć i myśli jest bardzo ważna. Pod tym względem Teatr Ateneum jest postrzegany jako ostoja rzemiosła. Czy technika jest w teatrze najważniejsza?
G.H:. Technika nie jest najważniejsza, ale technika jest niezbędna. Czy może sobie pani wyobrazić stolarza, który nie umie robić krzeseł i stołów? Czy może sobie pani wyobrazić krawca, który nie potrafi uszyć ubrania? W każdym zawodzie, który rządzi się ludzkimi umiejętnościami, czyli zawodową wiedzą, musi nastąpić dbanie o technikę.
A.Sz: Jak ze sztuką mówienia radzi sobie współczesny aktor?
G.H.: Są aktorzy, którzy w ogóle nie potrafią mówić. Nie potrafią się porozumiewać za pomocą języka, mowy. To jest błąd, mankament, który można nazwać brakiem techniki.
A.Sz.: Co w pracy z aktorem, oprócz opanowania przez niego perfekcyjnie techniki, jest dla pana istotne?
G.H.: Uważam, że mówienie jest głównym narzędziem aktora, wszystko z niego wynika, wszystko pozostałe, a więc gest, ruch, działanie, milczenie, pauzy, warstwa psychologiczna, prawdopodobieństwo albo też fałsz. Wszystko to zawiera się w dobrym, albo złym mówieniu, dlatego z żalem załamuję ręce, kiedy obserwuję dyplomy w szkołach teatralnych, których studenci tarzają się po podłodze, wykonując karołomne ćwiczenia gimnastyczne, potrafią się pojedynkować, jeździć konno, a potem otwierają buzię i nic nie rozumiem z tego, co powiedzieli. To jest błąd nie do darowania. Dlatego tak ważna jest literatura. Są autorzy... Nie chcę ich wymieniać, bo by mnie ukrzyżowali. No, dobrze, mogę pani powiedzieć: chodzi o Gombrowicza i Witkacego. Na ich tekstach nie wolno kształcić młodzieży, ponieważ kojarzą się z abstrakcją, z takimi wymiarami, które dotyczyć mogą tylko dojrzałości. Najpierw trzeba doskonale zagrać klasyczny tekst literacki, żeby móc sprostać tekstom Gombrowicza i Witkacego, a nie odwrotnie. Nie można od nich zaczynać, bo nie znajdzie się powrotu. Nie tylko drogi, ale nawet najwęższej ścieżki do wielkiej, klasycznej literatury.
A.Sz.: Pana aktorstwo jest często określane jako: "intelektualne", "osobowościowe", "osobiste". Jerzy Jarocki powiedział o panu: "Ma moc rozszerzania granych przez siebie postaci". Czy właśnie takiej sztuki aktorskiej i podobnych kreacji oczekuje pan od swoich aktorów?
G.H.: Nie (śmiech). Ale muszę pani powiedzieć, że zdarza mi się zauważyć u niektórych kolegów moje środki wyrazu.
A.Sz.: Reżyserował pan między innymi w Teatrze Dramatycznym, a od 1989 roku jest pan związany z Teatrem Ateneum. Czy na przestrzeni tych lat zmieniły się pana metody pracy z aktorami?
G.H.: Nie, pracuję tak samo. Nie zmieniam metod współpracy z aktorem.
A.Sz.: Przeciwstawia się pan "dzikiemu ekshibicjonizmowi" na scenie, mówiąc, że to objaw "dyletantyzmu i grafomanii". Czy takie zatracenie się w roli może być niebezpieczne dla aktora?
G.H.: Tak to jest niebezpieczne i nie ma nic wspólnego z aktorstwem. To, co proponują niektórzy reżyserzy, zmuszając do utraty świadomości na rzecz stanów somnambulicznych, czy też hipnotycznych... Oni są zbrodniarzami, ponieważ u podstaw mordują sztukę aktorską. Nie ma nic straszliwszego nad publiczne demonstrowanie swoich własnych uczuć. Czy można przyjąć do wiadomości oglądanie rzeczy drastycznych bez cienia wstydu, że się w ogóle uczestniczy w czymś takim? To jest niemożliwe.
A.Sz..: Zwrócił pan uwagę na "oglądanie rzeczy drastycznych". Współczesny widz przyzwyczajony do tego typu scen w telewizji i kinie może oczekiwać tego samego od teatru. Czy wypowiadany ze sceny ostry dialog, monolog w połączeniu z brutalną formą nie może być swego rodzaju katharsis?
G.H:. Owszem, może być. Można dopuścić brutalne rozwiązania, ale pod warunkiem, że czemuś służą. Na przykład nie widzę powodu, żeby Klara w Ślubach panieńskich Fredry w tym czasie, kiedy Gustaw rozmawia z Anielą, onanizowała się.
Z jakiego powodu ona się onanizuje? Co ten reżyser, chciał mi przez to powiedzieć? Że Klara jest zmysłowa czy że jest rozwiązła? Teraz pomysły teatru są takie: Hamlet jest człowiekiem, więc może mieć ludzkie przywary i nawyki, robi sobie przerwę i idzie do toalety. To brak wyobraźni. Po co to jest zrobione? Czy Hamlet nie je, czy nie wypróżnia się, czy nie śpi? Wszystko to robi, ale nie na oczach widzów, nie na scenie. Są reżyserzy, którzy mają odcięte zmysły, wykastrowane.
A.Sz.: O Teatrze Ateneum opinie są bardzo zróżnicowane. Dla niektórych to pierwszy teatr stolicy, dla innych - muzeum z tradycyjną i staroświecką sceną.
G.H.: Nie mam najmniejszego zamiaru niczego udowadniać. Nigdy mi przez głowę nie przeszło, żeby z teatru robić muzeum i konserwować jakieś sprawdzone sposoby pokazywania teatru. Każde przedstawienie nosi w sobie ślady nowości, a utarta, obiegowa opinia bywa bardzo często niesprawiedliwa. Nie mam zamiaru z tym dyskutować, bo co mam powiedzieć, że tak nie jest? Mówię więc: tak nie jest.
A.Sz.: W jednym z wywiadów powiedział pan, że to, co się dzieje w teatrze dzisiaj, "Jest porażające, całym instynktem odrzucam to". Czy nadal ma pan tak radykalny stosunek do młodych twórców?
G.H.: Nie można tego tak uogólniać. Nie mam uprzedzeń wobec młodych twórców. Wśród nich bywają ludzie bardzo utalentowani i zdolni, ale też są dyletanci, amatorzy, mistyfikatorzy i nieudacznicy. Ja protestuję przeciwko ustalaniu i robieniu z młodzieży instytucji. To już zrobił marksizm. Zantagonizował dzieci w stosunku do rodziców. Nie ma takiej instytucji jak młodzież. Niesprawiedliwym jest dokonywanie tego typu podziałów i przypisywanie młodzieży jednolitych cech.
A.Sz.: Wróćmy do dyletantów wśród młodych reżyserów. Co w ich pracy panu przeszkadza?
G.H.: Bardzo dużo rzeczy. Nie można jednym słowem odpowiedzieć na to, co mi przeszkadza. Bardzo często wady, które my nazywamy wadami, składają się na sukces, a zalety składają się na klapę, na niepowodzenie. Są pewne kanony wartości, którymi rządzi się życie artystyczne i artyzm w ogóle. Mówiąc drastycznie, mam nadzieję, że, mimo iż jest pani bardzo młodą osobą, zrozumie pani tę metaforę: "Jak jest osobnik męski nieduży, ale odznaczony szczególną urodą pewnej części ciała i ta uroda jest związana z wielkością tej części ciała, to czy należy ją eksponować?" Innymi słowy: czy artysta, kiedy spojrzy na tego kogoś, to proponuje, żeby mu obciąć tę część ciała albo zmniejszyć? Nie, tylko proponuje, na przykład, żeby mu wydłużyć nogi, żeby po tym zabiegu ta część przestała być anormalna, a zaczęła funkcjonować jako coś sprawzalnego, a przede wszystkim niezbędnego. To jest zabieg artystyczny. Nieartystyczny, jeżeli przychodzi artysta-bandyta, artysta-idiota i po prostu go skraca.
A.Sz.: W Wspomnieniach z niepamięci, pisze pan o tradycji: "Jest wiedzą [...], drogowskazem dla nowych myśli, wskazówką dla twórczych wyborów". Czy tak pojmowaną tradycję odnosi pan również do teatru?
G.H.: Wyłącznie. Tradycja jest nieodzownym terenem postępu, źródłem postępu. Kultywowanie tradycji, a ściślej mówiąc, wiedza, a nic bałwochwalcze kultywowanie, jest niezbędna.
A.Sz: Czy to może oznaczać, że nowe zawsze musi się opierać na starym?
G.H.: Muszą być jakieś podstawy. Trzeba wiedzieć, co kto napisał dwa tysiące lat temu, żeby nagle odkryć losy Edypa czy Antygony.
A.Sz: Czy wyreżyserowałby pan sztukę o współczesnej Polsce?
G.H.: Oczywiście, że tak. Jeszcze jak!
Gustaw Holoubek [na zdjęciu] - od roku 1997 dyrektor artystyczny Teatru Ateneum w Warszawie.
Rozmawiała Anita Szurek Warszawa, 5 listopada 2004.