Artykuły

Minuta słowa Gierasim

"T.E.O.R.E.M.A.T." w reż. Grzegorza Jarzyny z TR Warszawa na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdy Jan Englert wydusił z gardła ciemne jak gruda iłu słowo Gierasim - do teatru na chwilę wróciło przyciąganie ziemskie. Znów poczułem kości oblepione mięsem, twardość oparcia na plecach, głowę na karku, głowę, co jak wszystkie inne runęła z kontemplacyjnych mgieł pod dalekim sufitem. Odzyskałem czaszkę. Odzyskałem siebie. Wszyscy odzyskali siebie. Wszystko przez chwilę znów było, jak Pan Bóg przykazał, tylko sobą, i jak Pan Bóg przykazał - ważyło tyle, ile waży. Zwłaszcza na scenie.

Białe firanki falowały w otwartych oknach, gdyż były tylko firankami muskanymi powietrzem, które ściśle jako powietrze wędrowało przez okna w roli wyłącznie okien. Krzesła na powrót jako krzesła twardo stały na podłodze jako podłodze. Stół jako stół - nie fruwał. Biurko jako biurko ani drgnęło. Ubrania, buty, talerze, kremy, sztućce, poduszki, kołdry, łóżka, ściany i cała reszta - wszystko odzyskało siebie. I, co najurokliwsze, siebie odzyskali aktorzy.

Danuta Stenka (Lucia, zblazowana pani domu) znów ważyła swoje - niewiele, ale jednak nie nic. Myślę, że jeśli poczuła słoną wilgoć pod pachami - odetchnęła z ulgą. Nawet Sebastian Pawlak (tajemniczy Gość, o którym w programie czytam, że być może jest samym Bogiem, co do obcego domostwa przybywa, by duchowo-erotycznymi czynami obudzić w Ziemianach od urodzenia śpiące myszy transcendencji) - nawet on, w cywilu chudość taka, że prawie Ariel, duch napowietrzny z niego jest, musiał pogodzić się z realnym trzaskiem w kolanie jako kolanie. Jadwiga Jankowska-Cieślak (służąca Emilia), Rafał Maćkowiak (listonosz Angiolino), Jan Dravnel (syn Pietro), Katarzyna Warnke (córka Odetta) - gdy grzechocze słowo "Gierasim", czują ziemię pod nogami. Jan Englert (Paolo, głowa rodziny) znów jest starym chłopem w pidżamie, a nie człekokształtną, nieważką ideą nieokreślonego bólu, okutaną mgłą transcendentnej szarości, mgłą zapiętą na pełne tajemnic guziki. Amen.

Tak, gdy Paolo spoczywa w łóżku i czyta na głos fragment "Śmierci Iwana Iljicza" Lwa Tołstoja, fragment, w którym wolno zdychający Iwan dla ukojenia kładzie nogi na ramionach sługi Gierasima - jest na scenie pięknie, nawet dojmująco. Przez minutę. Po czym, gdy umilknie ciemny ił słowa Gierasim, seans Grzegorza Jarzyny "T.E.O.R.E.M.A.T." wg Piera Paolo Pasoliniego - na powrót staje się tym, czym był od początku i czym będzie do końca. Powolnym pląsem strzelistych idei. Sennym tańcem scenicznych obrazów, gdzie wszystko - nawet światło i nuty - wszystko i wszyscy są... znakami? figurami? śladami? paziami? echami? jak to inaczej zwać?... spraw, kategorii, wartości nieludzko potężnych. Niczym Bóg? Bądź śmierć?

Tak, jak śmierć w opowiadaniu Tołstoja. Tyle że materia Tołstoja, słowa i zdania - nie są ani znakami zaświatów, ani śladami, paziami, figurami czy echami metafizycznych głębin. Są sobą, tylko sobą. Twarde, ciężkie, namacalne - jak gruda ciemnego iłu. I dlatego finalny ból tej opowieści jest tak dojmujący, nie do zapomnienia, nie do usunięcia z czytającej głowy. A materia Jarzyny? Jego rekwizyty, aktorzy, kostiumy, dekoracje, światła, nuty?

Wszystko zlepia się w dryfujące mgły. Puchnie, mami przepastnymi tajemnicami, wabi marsowymi obliczami, wdzięczy się nieokreślonością gestów trwających wieki, min sakramencko dających do myślenia, aktorskich zapatrzeń w najintensywniej siną dal najdalszą... I tak dalej. Ale to nie jest najsmutniejsze. W końcu nigdzie nie zadekretowano, iż spraw ostatecznych - Boga, śmierci - w sztuce sensownie dotknąć można, idąc wyłącznie po grzbiecie litej realności. Najsmutniejsze, że obrazowe, malarskie czarodziejstwo Jarzyny jest magią co najwyżej drugiego gatunku.

Po prostu, w jego oku nie ma nic z oka Piny Bausch, albo z oka Petera Handkego, gdy pisał "dramat mimiczny" "Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem". W oku Jarzyny jest tylko pewna biedna bezradność początkującego twórcy ruchomych obrazków, które w istocie są fatalnie płaskie, martwe. Ot, dziecinna wiara, że gdy się w wyciemnionym pokoju długo i głośno będzie robić "uuuuuuu...", to widzowie naprawdę uwierzą, iż to straszny wilk wyje. No, jakoś nie wyje. Ale i tak, metafizyku Grzesiu, masz tu na loda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji