Ghetto
Joshua Sobol, najwybitniejszy obok Hanocha Levina, dramatopisarz izraelski, zajmuje się, przede wszystkim niedawną historia Żydów na ziemi Izraela.
W swej pierwszej sztuce "Noc dwudziestego roku" grupa haluków - pionierów palestyńskich - ujawnia powody przyjazdu na ziemie przodków. Powody są indywidualne, prywatne. Takie pokazanie podszewki ludzkich decyzji jest prowokacją wobec Żydów. Sobol oświadczył kiedyś: "Ponieważ naród żydowski stracił swoją wokację (powołanie), dlatego ja piszę prowokację".
Prowokacją jest również "Ghetto", sztuka o getcie wileńskim. Wśród jego mieszkańców nie ma ani jednego sprawiedliwego. Nie jest nim Gens, żydowski szef getta, który sam dokonuje selekcji, by ocalić jak najwięcej ludzi, głównie silnych. Ani bibliotekarz Kruk, socjalista, intelektualista, który współpracuje z nikłym ruchem oporu, ale nawet książek nie ocala przed eksterminacją. Ani też "zmuzułmaniona" pieśniarka Chaja, która żebrze u hitlerowca o buty, przyjmuje od niego perły po zamordowanej kobiecie i występuje w "teatrze na cmentarzu".
Dwuznaczność istnienia teatru w takim miejscu sprawia, że sztuka mówi krytycznie nie tylko o postawach ludzi w sytuacji ekstremalnej ale zwłaszcza o postawie artystów, grających za kapryśnym przyzwoleniem kata. Bowiem Kittel, szef Służby Bezpieczeństwa, to również artysta i igra on z ofiarami w sposób złośliwie artystowski, mając się za Pana Życia i Śmierci.
Teatr w teatrze, obnażanie ludzkich charakterów i moralności artysty, filozofia pana i niewolnika z odcieniem żydowskim - wszystko to rozsadza utwór i zamazuje jego treści. Przedstawienie izraelskie, które widziałam w roku 1985 ratowali widzowie-Żydzi, mogący dopowiedzieć sobie to, co nie dość jasno pokazano.
Polskiej widowni należało pomóc w odbiorze za cenę uproszczeń czy wręcz eliminacji niektórych niuansów duchowości żydowskiej, uwyraźniając przy tym stronę psychologiczną i realistyczną. Reżyser Eugeniusz Korin, przeciwnie, starał się neutralizować drastyczność obrazu za pomocą estetyzmu. Kompozycje grup oberwańców, schematyczna prezentacja postaci, efekty scenograficzne jak ruchoma platforma ze stosem ubrań czy tron z marmuru z wieńcem na poziomie głowy - wszystko to razem przypominało operę rosyjską. Jedyna wyrazista aktorsko postać, krawiec Weiskopf Witolda Dębickiego, była z zupełnie innej sztuki - nie gettowy geszefciarz, ale nepman Prisipkin z Majakowskiego.
Jeżeli u źródeł tej teatralnej porażki tkwił lęk reżysera przed sprowokowaniem reakcji antysemickich lub obawa przed obrażeniem Żydów, mądrzej było po prostu zostawić sztukę w spokoju.