Artykuły

Zimny prysznic po czesku

"Pływanie synchroniczne" w reż. Brano Mazucha w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze. Pisze Zdzisław Haczek w Gazecie Lubuskiej.

Kiedy Hanna Klepacka głosem Ducha Żołądka czy Królowej Mrocznych Spisków zagrozi, że kto się uśmiechnie, ten jest konserwatywna piz..., widz może poczuć się nieswojo. I dobrze, bo "Pływanie synchroniczne" to sztuka nieprzyjemna.

Zapowiada się sympatycznie. Filip, Paweł i Kajetan ochoczo wskakują do wanny i machając kończynami w rytm muzyki, przypominają sobie układ z czasów, gdy byli jeszcze pływakami synchronicznymi. W swoich białych kostiumach wyglądają zabawnie. Kajetan, ze swoją oponką - nawet groteskowo.

Później do głosu dochodzi jednak rozgoryczenie. Za komuny, gdzie wróg - było powszechnie wiadomo. Wystarczyło być przeciw i już człowiek lądował po właściwej stronie. Teraz? Teraz Kajetan łapie się na okładkę plotkarskiego pisemka z określeniem "Ale tłuścioch", a pod obiektyw paparazzi wystawia go jego ukochana. Ta cel ma jasny:

Czasy są takie, że człowiek nie jest pewny nawet swojej orientacji seksualnej. Pewne jest to, cze go sobie życzy telewizja. A tu apetyt rośnie. Upokarzanie nauczycielki, która marzy o śpiewaniu, już nie wystarczy. Potrzeba krwi - świeżej i prawdziwej...

Diagnoza naszych czasów w sztuce czeskiego dramaturga Davida Drabka może odkrywcza nie jest. Rzecz jednak w formie, która czerpie ż najlepszych wzorców teatru i kina naszych południowych sąsiadów. Grający Kajetana Marcin Wiśniewski kilka lat temu, na tej samej scenie Lubuskiego Teatru, używał sobie z rurą odkurzacza w "Opowieściach o zwyczajnym szaleństwie" Petra Zelenki. Teraz pole do popisu ma większe, bo też świat zdaje się być bardziej pokręcony. Z głębi trzewi seks bomby Edyty (świetna Hanna Klepacka) daje o sobie znać Duch Żołądka. Jak? Za pomocą połkniętej karty SIM. Czyż można lepiej oddać wszechwładną moc "komórkowej" rzeczywistości? Oto gliniana tabliczka Golema XXI wieku...

"Pływanie synchroniczne" w reżyserii Brano Mazucha jest nie tylko nieprzyjemne. Tu może komuś wystarczyć kilka ch... i pie..., padających ze sceny. Albo "niesmaczny" dowcip o wytrysku Eskimosa w postaci... bryłek lodu.

Ten spektakl boli. Weźmy scenę z rodziną, kiedy mąż gwałtownie to wyrzuca, to wciąga żonę do wanny. Aż chciałoby się podbiec do Przemysława Kosińskiego i przerwać to, co robi z Anną Chabowską.

Brutalności, dramatowi, prysznicowi (zimnemu?), z którego naprawdę leci woda - jak to Czesi -przeciwstawiają humor. A może nie przeciwstawiają, bowiem dla nich tragedia i śmiech to dwie strony tego samego medalu, który życie się nazywa. Wanna jest tu jednocześnie trumną, ale też drogą do wolności. Dla wydry, którą każdy z nas chciałby się pewnie stać, kiedy Piotr Lizak wykonuje końcową, rockową piosenkę. Niech żyje rock'n'roll! - bo też dla miłośników niepokornego, zadziornego teatru jest ta propozycja zielonogórskiej sceny.

Na osobne brawa zasługuje Iwona Pasińska - autorka choreografii, która raz bawi, a raz ujmuje erotycznym pięknem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji