Artykuły

Krzysztof Globisz - szalony Anioł

Jaki jest KRZYSZTOF GLOBISZ? O takich aktorach mówi się, że się ich kocha. I to nawet niezależnie od tego, co zagrają. Bo zawsze będzie zagrane to subtelnie, ale i charakterystycznie, skrótowo i dosadnie. I zawsze znakomicie.

Krzysztof Globisz ma w Krakowie pozycję specjalną: wciąż jeszcze otacza go anielska poświata, choć od realizacji Anioła w Krakowie minęło siedem lat, a od Zakochanego Anioła - cztery. Nikt nawet nie przypuszczał, że te dwa żartobliwe i bajkowe filmy, zrealizowane w konwencji jasełkowej, rozkosznie naiwne, bezpretensjonalne i sympatyczne - tak znakomicie trafią w emocjonalną prostotę tego aktora. I to aktora już wówczas doświadczonego, wszechstronnego, o różnych wielkich sukcesach i skłonności do mocnych ról charakterystycznych. Bo po tych filmach widzowie chcieli widzieć przede wszystkim miłego człowieka o zachwyconych światem oczach. Taki był krakowski Anioł - i niespodziewanie tak zaczęliśmy patrzeć na Globisza. Sam aktor, zakłopotany nieco szaloną popularnością swoich Aniołów wyznawał publicznie, że on nigdy nie potrafiłby być takim dobrym człowiekiem jak Anioły, ale nikt tego nie słuchał. Zwłaszcza że dodatkowo te dwa zabawne filmy "potwierdziły" Globisza... terytorialnie. Bo najlepiej było wówczas widać, że cokolwiek by zagrał i w jakiejkolwiek znalazłby się sytuacji teatralnej lub filmowej - jest po prostu nasz, krakowski i to my mamy do niego największe prawo.

Oczywiście Globisz nigdzie się nie wybiera. Jest nasz. Zbyt mocno od lat jest związany z Krakowem, aby chciał to zmienić. Tu mieszka, tu jest gwiazdą Starego Teatru grając niemal bez przerwy, tu wreszcie związany jest z krakowską szkołą teatralną jako jej profesor i obecnie prorektor. Już pewnie nawet nikt nie pamięta, że urodził się w Siemianowicach Śląskich, a w 1980 roku, po skończeniu naszej szkoły "przez chwilę", ale ważną, bo przez debiutancki sezon był aktorem Teatru Polskiego we Wrocławiu. Istniało wtedy niebezpieczeństwo, że mógłby tam pozostać. Ówczesny dyrektor tamtego teatru Jerzy Grzegorzewski zachwycił się nim, a wprowadzając go na scenę w swojej świetnej "Ameryce" według Kafki wręcz uważał się za odkrywcę młodego aktora. Zresztą Globisz bardzo cenił tego reżysera i nawet po latach pozytywnie odpowiadał na propozycje swojego pierwszego mistrza. Pamiętamy go np. w krakowskich "Dziadach" Grzegorzewskiego, gdy pojawił się w postaci... Złego Ducha (jeszcze nie był wtedy naszym Aniołem, więc mógł być nawet Zły!), a jeszcze później - w pamiętnej "Nocy Listopadowej", wystawianej przez Grzegorzewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie, był Księciem Konstantym.

Ale to było "potem". A na początku, wprost z Wrocławia porwał Globisza Stary Teatr. I tak już pozostało. W nim przeżył swój pierwszy wielki sukces teatralny u Jerzego Jarockiego, w słynnym "Ślubie" Gombrowicza. Odtąd nie tylko "cały Kraków" wiedział, że ten aktor ma w sobie wielkie wyczucie gombrowiczowskich postaci, a Jerzy Jarocki jest i pozostanie znakomitym dla jego talentu reżyserem. Tak było i jest do dzisiaj. Zresztą jak to zwykle bywa z aktorami o dużej dyscyplinie warsztatowej i klasycznym wykształceniu - sprawdza się Globisz w bardzo różnych rolach. Nawet takich "oryginalnie" pomyślanych, jak choćby nie tak dawny "Makbet" Wajdy, gdzie Globisz zagrał brawurowo postać tytułową. Miał wtedy wreszcie jedną ze swoich ulubionych "mrocznych" postaci, w których najchętniej lubi się sprawdzać. I co ciekawsze -lubi i umie tych swoich złych bohaterów bronić.

Widać to także na ekranie. Bo choć Krzysztof Globisz jest aktorem przede wszystkim teatralnym, to jego filmografia obejmuje przeszło 50 filmów, ale rzadko pojawia się w rolach dużych, głównych lub znaczących. Ma natomiast tę rzadką umiejętność, że w najmniejszych nawet epizodach potrafi być widoczny. Wystarczy przypomnieć szalonego Majora Płuta w "Panu Tadeuszu", czy jeszcze lepiej film o "Pułkowniku Kwiatkowskim". To właśnie po tej brawurowej i siarczystej komedii Kutza o ubeckich czasach widzowie niespodziewanie gotowi byli niemal "pokochać" Mieczysława Moczara, bo tak niekonwencjonalnie potrafił go pokazać Globisz. Ale widzowie pamiętają go i w innych postaciach, zrobił np. piękny portret Aleksandra Wata. To była duża rola. Portret postaci przecież autentycznej, a więc trudnej, bo obwarowanej faktami i pamięcią. Zwłaszcza że chodziło o kogoś tak niezwykłego, o komunizującego intelektualistę i poetę żydowskiego pochodzenia, który w 1939 roku, uciekając przed Niemcami na wschód, wpada w ręce radzieckich okupantów. Ci wywożą mu rodzinę do Kazachstanu, a jego aresztują. Gehenna tych obozowych lat zapisana została przez jego żonę Olę Watową i na podstawie jej pamiętnika Robert Gliński zrealizował film pod znaczącym tytułem "Wszystko, co najważniejsze". Przypominam ten zarys fabuły, bo przecież należała ona do naszych "białych plam", o których trudno było we wcześniejszych latach robić film. Wtedy, gdy powstał, czyli w 1995 r., rzeczywiście pokazywał to, co najważniejsze.

Globisz pojawiał się na ekranie często, rzeczywiście w tym, co najważniejsze. Tak było w pierwszym filmie, po którym świat go zapamiętał, w "Krótkim filmie o zabijaniu" (1988) Kieślowskiego, czyli w Dekalogu V. Postać młodego prawnika Piotra, którego gra Globisz, prowadzona jest równolegle z postacią zabójcy taksówkarza. A wymowa tego filmu trafiła idealnie w ówczesną, wielką, europejską dyskusję o karze śmierci. Młody prawnik, który na własne życzenie stanął twarzą w twarz z zabójcą i miał okazję z nim rozmawiać, przeżywa na naszych oczach mękę wątpliwości. Nie możejednak zatrzymać wyroku sądu. Dlatego widzom pozostaje w pamięci obraz wstrząsu, jaki przeżywa prawnik po wykonaniu przez kata wyroku śmierci, kiedy to, po wyjściu z sądu bezradnie płacze, już nawet nie wstydząc się łez.

Globisz idealnie potrafi oddać takie subtelne stany emocjonalne. Może i dlatego, że jak się powszechnie uważa -jest aktorem o ogromnej umiejętności prostoty. Pamiętam, jak przed kilku laty, w najciekawszym chyba swoim wywiadzie na łamach "Sukcesu" (wywiad przeprowadził Andrzej F. Rozhin) napisał: "Istnieje w nas, aktorach pewien rodzaj ekshibicjonizmu. Co możemy pokazywać? Przecież nie genitalia. Możemy pokazywać to, co jest wewnątrz. Wewnątrz nas są emocje. Nie funkcjonuje już chyba podział na aktorów intelektualnych i emocjonalnych. My się składamy z pewnej bryły, pewnej masy, która łączy w sobie emocje i mózg. Porównuję to do fenomenu odkrycia naukowego. Wyobrażam sobie euforię badacza, fizyka czy chemika, który dochodzi do odkrycia. (...) To jest rodzaj szaleństwa, radości z tego, że praca intelektualna też może doprowadzić do wybuchu emocji. Ja opisuję świat bardziej emocjami niż chłodnym intelektem. Odczuwam i reaguję".

Jaki więc jest Globisz? 0 takich aktorach mówi się, że się ich kocha. I to nawet niezależnie od tego, co zagrają. Bo zawsze będzie zagrane to subtelnie, ale i charakterystycznie, skrótowo i dosadnie. I zawsze znakomicie.

A jeszcze jest Globisz - człowiek. Może to stało się dopiero "po Aniołach", ale jest tak, jakbyśmy się Globiszem cieszyli. Nieraz wydaje się, że wystarczy na niego tylko spojrzeć - i od razu świat wydaje się lepszy. Bo Krzysztof Globisz ma zdolność rozbrajania ludzi, widzów. Nie potrzeba mu do tego ani teatru, ani filmu, ponieważ robi wrażenie człowieka o wewnętrznej harmonii. Wystarczy, że w upalne, chłodne czy nawet jesienno-zimne poranki będzie pędził przez Kraków do szkoły lub do teatru, zawsze na rowerze, z tzw. rozwianym włosem, życzliwy, uśmiechnięty, otwarty, w białej "rubaszce" lub w skórzanej kurcie i od razu jest sympatycznie. Nasz człowiek - Globisz. I niech tak pozostanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji