Artykuły

Jaki dobry tydzień!

To widać Jarosław Iwaszkiewicz zauroczył telewizję powiadając z trybuny Kongresu Kultury, że jest lepsza niż gdzie indziej w świecie, bo oto w ostatnich kilkunastu dniach dostaliśmy serię wysokich lotów, która każe mniemać, że i w tej okolicy trwalej będzie świecić słońce. Szalenie za tym tęsknimy, tęsknimy zaś po wspomnianym Kongresie tym silniej, gdyż w owym narodowym bilansie kultury, jaki został dokonany w stolicy, zapis telewizji jest po prostu za ubogi wobec jej popularności i zasięgu ilościowego. Przeto, gdy przyjdzie zgodzić się z uwagami Gustawa Holoubka, który wołał na Kongresie o pogłębienie wartości artystycznych teatru, jakie gubimy często na rzecz pościgu za masowością, to przyjdzie się przede wszystkim zgodzić na to na obszarze telewizji. W odniesieniu do wszystkich programów, tak artystycznych jak i publicystycznych. Czas bowiem jest już wysoki, by zbudować trwałe a dobre proporcje między sukcesami liczbowymi TV a jej produkcją.

W Polsce, jak wiadomo, bardzo modne są przełomy, a co więcej, mimo ich niechybnych plajt, nadal chętnie się w nie wsłuchujemy, przeto i my, publiczność telewizyjna, punktom programu z ostatnich dni chcemy przypisać zapowiedź istotnych nie koniunkturalnych przemian. Bo proszę, była więc "godzina teatru" Ludwika Perskiego, znakomity "Mistrz" Skowrońskiego i Antczaka, "Portret Makowskiego", publicystyka Konstantego Grzybowskiego, bystre sprawozdania z Kongresu Kultury, żeby już nie wspominać występu "Mazowsza" zaopatrzonego bardzo ładnym komentarzem Ireny Dziedzic (nb. i Dziedzic i wytrawni dziennikarze telewizyjni są mimo wszystko za mało wykorzystywani w programie), sprawozdań sportowych, dyskusji przed mikrofonem czy wreszcie, spośród stałych pozycji, "Monitora".

W tym sprawozdaniu wymieniłem "Portret Makowskiego", a więc rzecz znaną już z wcześniejszej emisji, myślę jednak, że to nie przeszkadza w jej równorzędnej, klasyfikacji z wartościowymi programami dawanymi po raz pierwszy. Mądre bowiem powtórzenia muszą być uwzględniane w polityce repertuarowej TV, są bowiem one warunkiem utrwalania wartości kulturowych w świadomości społecznej.

Przede wszystkim jednak "Mistrz", film telewizyjny czy może lepiej - sfilmowany spektakl teatru TV. Po jego obejrzeniu nabrałem szacunku dla "Prix Italia", bo nią został wyróżniony, po praskich bowiem doświadczeniach Międzynarodowego Festiwalu Telewizyjnego zacząłem powątpiewać w dobry słuch jurorów. "Mistrz" jest doprawdy filmem mistrzowskim. Jest on okazją do wyrażenia szacunku wobec doświadczonego dramaturga jakim jest Zdzisław Skowroński, a jednocześnie wypowiedzenia słów podziwu dla świetnej reżyserii Jerzego Antczaka i popisowej gry aktorskiej głównych bohaterów dramatu. Antczak lubi, jak się domyślamy, dramat psychologiczny. Ba, rzecz jasna, nie on jeden spośród reżyserów telewizyjnych. Potrafi on jednak uwolnić się od modnego manieryzmu rozgrywającego dramat niemal wyłącznie na wielkich zbliżeniach twarzy aktorskiej. Owo rozpowszechnione rozgrywanie twarzy aktorskiej wynika z przesadnej wiary w to, co nazywamy teatrem psychologicznym. Zrozumienia zaś świata nie załatwi sama psychologia. Teatr TV jest oczywiście w jakiś sposób na nią skazany, nie powinien jednak sam się na to skazywać.

Rzeczą teatru, że powtórzę swoje uwagi sprzed niedawnego czasu, jest poszukiwanie skrótu, syntetycznego wyrazu dramatu i człowieka. Istotą reżyserii jest poszukiwanie tych związków w sztuce, które mogłyby dać ową potrzebną syntezę, sumę tego człowieka. Widowisko telewizyjne rozgrywa się nie w przestrzeni, lecz w czasie, i dla tego czasu trzeba szukać informacji. W TV reżyser wybiera kadr arbitralnie, musi go przeto nasycić największą pojemnością znaczeniową. Antczak, tak mi się widzi, tak właśnie buduje swoje telewizyjne przedstawienia. Wpisuje dramat człowieka w wyraźny, "informujący" kontekst czasu i historii. Przeto jego skłonności do sztuk psychologizujących mają łączność z krajobrazem historycznym i społecznym.

W tym przedstawieniu czwórka co najmniej aktorów stworzyła wybitne kreacje, że wymienię Janusza Warneckiego w roli tytułowej, Ignacego Gogolewskiego, którego - jak mniemam - Antczak sobie specjalnie upodobał, Zbigniewa Cybulskiego i Andrzeja Łapickiego. A przecież obok tej czwórki pamiętamy jeszcze role Ryszardy Hanin, Henryka Borowskiego i Igora Śmiałowskiego.

Rozpisałem się o tym przedstawieniu ponad zwykłą dla tej rubryki miarę, a przecież trzeba jeszcze wspomnieć o filmie Ludwika Perskiego poświęconym najnowszym dziejom polskiego teatru. Bardzo to było wzruszające i chyba bezbłędnie wybrane, no ale Perski miał do pomocy Stefana Treugutta. Ludwik Perski od paru lat penetruje teren sztuki i jej ludzi. Trzeba powiedzieć, że ze świetnymi wynikami, dość wspomnieć piękny "Portret dyrygenta" czy owe interpretacje wielkiego monologu Hamleta podawanego przez czwórkę znanych aktorów scen warszawskich.

Poza tym warte uznania są sprawozdania telewizji z Kongresu Kultury. Sobotnie np. meldunki były przykładem dobrej pracy reporterskiej. Zarówno te z Teatru Wielkiego, jak i ze spotkania zagranicznych, gości w pałacu wilanowskim z jakże wzruszającym przemówieniem Marii Kuncewiczowej.

Objętość tej rubryki nie pozwala mi tym razem omówić wszystkich dobrych pozycji, na zakończenie jednak szepnę jeszcze o programie rozrywkowym Gdańska, Katowic, Krakowa i Wrocławia, takim turnieju estradowym, w którym go i bezbłędnie zakomponowanymi do klimatu poezji Zielonej Gęsi aktorami - Pyrkoszem, Matysiakiem i - zdaje się - Krystyną Maciejewską. Piszę "zdaje się", te wszystkie bowiem stylizacyjne zawijasy na planszach służą wszystkiemu, tylko nie czytelnej informacji. Reżyserował Kazimierz Oracz.

W tym konkursie estradowym z sympatią przyjęliśmy także kulturalnie podane piosenki Zielonego Balonika i boyowskie "Słówka".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji