Artykuły

Premiera w londyńskim „Ognisku” – „Noc w Alicante”

Po Dzwonach z Czeremszy druga sztuka autora emigracyjnego o tematyce krajowej. Niełatwe to zadanie. Podobnie jak Hemar, również Kiersnowski wyszedł z tej trudnej próby zwycięsko dzięki wybornej znajomości rzemiosła teatralnego i koncertowej grze aktorów. Noc w Alicante nie ma właściwie ról drugoplanowych. Jeżeli więc mówimy w tej sztuce o zespole aktorskim, to pamiętać należy, że jest to zespół złożony z samych solistów.

Węzeł dramatyczny Nocy jest frapujący – i to podwójnie. Emigrant przyjeżdża do rodzinnego miasteczka po latach rozłąki. Przyjeżdża – właśnie, po co przyjeżdża? Nie ma już nikogo z jego bliskich. Chce odwiedzić grób matki i położyć na nim kamienną płytę – ale może chce także pod tą płytą pogrzebać własną przeszłość, zerwać, zapomnieć… To już nie tylko kontrowersja uczuć tego jednego emigranta, którego nam pokazuje Kiersnowski – nie tylko jego indywidualny dramat, ale nasz los zbiorowy, jako emigracji politycznej. I tutaj, wydaje mi się, Kiersnowski przeoczył wielką okazję. Pierwszy akt, same już nawet pierwsze sceny sztuki zdają się zapowiadać więcej, ukazywać perspektywy dalsze i głębsze. Później potencjalny konflikt więdnie, a niedoszły dramat przemienia się w burleskę. Mam o to pretensję do Kiersnowskiego.

To jednak, co zasługuje na przyganę z punktu widzenia intelektualnego i literackiego, nie zawsze wychodzi na złe w teatrze. Pod względem scenicznym Noc w Alicante daje szerokie pole do popisu całemu zespołowi.

Powiedzieliśmy już, że aktorzy Nocy stanowili zespół solistów. Krystyna Dygat i J. A. Kawka – po raz drugi w niewielkim odstępie czasu – udowodnili, że nawet błahy dialog w ich interpretacji lśni, zaciekawia, intryguje. Dygatówna ponadto – jak zawsze – kusiła urodą, wdziękiem, kulturą. Kawka w kilku scenach (zwłaszcza w pierwszym akcie) był autentycznie dramatyczny, przez wszystkie 3 akty naturalny i przekonywający. Edward Chudzyński w trudnej roli kamieniarza-filozofa ustrzegł się szarży i patosu; był oszczędny w środkach wyrazu, ludzki i wzruszający. Ewa Suzin dała efektowną i pełną swoistego wdzięku sylwetkę warszawskiego „kociaka”. Zofia Conrad jako stęskniona za szerokim światem zarządczyni małomiasteczkowego hoteliku zabłysnęła nieprzeciętnym talentem. Stanisław Zięciakiewicz w roli komunistycznej grubej ryby na zapadłej prowincji był – zgodnie chyba z intencją autora – nie tyle groźny, co śmieszny. W scenach z Michałem Kiersnowskim (znakomity podskakiewicz-karierowicz z ZMP) budził jakieś dalekie skojarzenia z komediowymi postaciami Bałuckiego. Czyżby jakiś dziwny genius loci – „das ewig polnische”?

W akcie, w którym pokój prowincjonalnego hotelu zamienia się w kolorową baśń o dalekich lądach i morzach – owo Alicante właśnie – J. Smosarski, jako kierownik sceny, F. Matyjaszkiewicz, jako dekorator i F. Stawiński jako mistrz od świateł, pokazali jak przy pomocy ubożuchnych środków można osiągnąć sugestywne efekty.

Na całości wykonania i wystawienia sztuki Kiersnowskiego znać doświadczoną rękę reżysera. Jest nim – po raz pierwszy w Londynie i po raz pierwszy po latach przerwy – znakomity komediopisarz i człowiek teatru Antoni Cwojdziński.

Sztuka, jak sądzę, będzie się cieszyć powodzeniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji