Rozkosze i błędy królowania
Teatr Telewizji przypomniał nam Franciszka Zabłockiego (1754-1821) nie "Fircykiem w zalotach", nie "Sarmatyzmem", ale rzadko grywanym "KRÓLEM W KRAJU ROZKOSZY". Jeśli dobrze pamiętam, przed wielu laty wystawił go bodaj warszawski Teatr Powszechny z myślą o przedstawieniach w Teatrze na Wyspie w Łazienkach, ale nieprzychylna aura inicjatywę tę okrutnie ograniczyła.
Obecna inscenizacja w telewizji chyba również nie zapisze się w naszej pamięci trwale mimo sprawnej reżyserii Andrzeja Strzeleckiego i udanej obsady aktorskiej. Zwłaszcza każde pojawienie się Anny Seniuk (szczególnie gdy czarodziejski pierścień wzmagał jej zainteresowania miłosne) dodawało spektaklowi uroku i blasku. Duet z Marianem Kociniakiem w roli Króla przypominał świetne sceny z "Panny Tutli-Putli" Witkacego w Teatrze "Ateneum". Zresztą także w mniejszych rolach wystąpili z powodzeniem znani i cenieni aktorzy, jak Krzysztof Kowalewski, Jerzy Turek, Kazimierz Dębicki i inni.
Bawił nas więc klimat tej starej komedii, cieszył piękny język i wyraźne skojarzenia ze współczesnością, a jednak mimo wszystko - jak na tradycje Poniedziałkowego Teatru - satysfakcji było zbyt mało. Ot, pełna wdzięku błahostka, autorstwa, co prawda najwybitniejszego przedstawiciela polskiej komedii doby Oświecenia i przy tym - rzecz istotna - gorącego orędownika odnowy społecznej sprzed dwóch wieków, ale mimo wszystko - błahostka. Lecz, że czas obecny wyraźnie tej premierze sprzyjał i hasło, że nie urzędy ale rozum przede wszystkim - brzmi nam szczególnie miło, kwitujemy ją z uśmiechem i sympatią.