Artykuły

Grają na wesoło, a robi się markotnie

Karnawałowo-świąteczny repertuar teatru TV był niby obszerny i w nastro­ju, a wszystko razem przypominało po­spieszną łataninę lub coś w rodzaju okazjonalnej wyprzedaży zaległości.

"Kordian" zapowiadany i oczekiwany w 150 rocz­nicę Powstania Listopadowego, podobnie zresztą jak niezwykle interesujący i dokumentalnie rzetelny program Lucyny Smolińskiej i Mieczysława Sroki poświęcony tej rocznicy narodowej - obydwa z nie­pojętych przyczyn z listopadowego repertuaru wy­parte - dość przemyślnie zostały zapodziane wskutek mało dla obydwu widowisk korzystnego momentu emisji. (Program Smolińskiej i Sroki - w połowie grudnia, "Kordian" - w poświąteczny poniedziałek, kiedy zmęczeni przydługim świętowa­niem dość mieliśmy siedzenia przy telewizorach).

Poza tym był "Strach na wróble" Włodzimierza Perzyńskiego (22 XII), "Romans z wodewilu" Włady­sława Krzemińskiego (26 XII), tryptyk sceniczny Jerzego Żuławskiego "Gra" (31 XII) i "Król w kraju rozkoszy" Franciszka Zabłockiego (5 I), a więc nie­źle, ale bez specjalnej troski o świeżość, odświętność, o artystyczną niespodziankę, jaka należałaby się nam przynajmniej raz do roku. Najwyraźniej redakcja teatru oglądała się na redakcję teatru faktu i sensacji. Notabene, zgodnie z logiką, której zasady pojmuje chyba tylko kierownictwo TV, obydwie fun­kcjonują oddzielnie, niezależnie, niekompetentnie et cetera i niestety żadna nie olśniła swoją świątecz­ną ofertą. Choć sprawiedliwie trzeba przyznać, że ta druga wydaje się być prowadzona o wiele sensow­niej, jest żywsza i bardziej ambitna, o czym świadczą jej repertuarowe poszukiwania. A że poziom realiza­cji tu nieraz zawodzi, nietrudno się dziwić, znając osobliwy status tej redakcji i trudności organizacyj­ne, z jakimi się boryka.

Wracając do świetnej niegdyś wizytówki naszej TV czyli teatru poniedziałkowego, odnosi się wraże­nie, że wizytówka mocno się zużyła, wytarła, straciła linię, elegancję i kolor. Należałoby zatem poddać ją renowacji, co wcale nie jest zabiegiem prostym. Najważniejsze wydaje się, by teatr TV nie nudził - aktorów, bo posną przy robocie, ani nas widzów, bo będziemy wyłączać, co da wprawdzie pewną osz­czędność prądu, ale pogrążeni w ciszy naszych mieszkań psioczylibyśmy jeszcze bardziej na brak tego i owego. I na brak jakichkolwiek znamion odnowy w teatrze telewizji przede wszystkim. Na zupełny marazm skarżyć się nie możemy, póki nie zniszczą się do szczętu taśmy z nagraniami spekta­kli Adama Hanuszkiewicza sprzed lat nastu.

Hanuszkiewicz raz jeszcze nie zawiódł, choć ob­darzył nas pamiętnym z kilku poprzednich Sylwes­trów "Noworocznym telepatrzydłem Pana Prusa". Spektakl Studia 63, z 1969 roku, nadany w progra­mie drugim (30 XII) był jedynym śladem inwencji, jaka stanowiła główny atut twórczości telewizyjnej dopóki jej ambicją był dialog z widzami. Dziś teatr małego ekranu prawie w ogóle nie kontaktuje ze sferą spraw autentycznie zajmujących ludzi. Miło było wprawdzie obejrzeć "Stracha na wróble" ,o ileż więcej frajdy sprawiłoby nam np. "telepatrzydło Pa­na Perzyńskiego" zmontowane z jego felietonów politycznych. Tylko komu chciałoby się szukać unikalnych wydań i starych gazet, szperać, adaptować i ryzykować (choć ryzyko tu żadne bo satyry Perzyń­skiego acz sprzed pół wieku brzmią nadzwyczaj rześko). Ale nie ma głupich, zwłaszcza gdy bój o dyrektorskie stołki przybiera formy, co do których najstarsi ludzie zapewniają, że takich jeszcze nie widzieli. Cóż pozostaje? "Strach na wróble" raz! "Romans z wodewilu" dwa! Na trzy będzie komedia Stefana Krzywoszewskiego, chwilowo tylko wycofa­na ze świątecznego programu. Komu się taka zaba­wa nie podoba, choćby dlatego, że staje się cokolwiek nudna, może liczyć na Teatr Wspomnień, któ­rego gospodarzem na antenie jest wielce jego pa­miątkom życzliwy krytyk Jan Kłossowicz. Może to zresztą zasługa jego i ludzi, których do rozmów zaprasza, że tym programem, archiwalnym przecież, można się wzruszyć. W przypadku "Noworocznego telepatrzydła Pana Prusa" nie zestarzał się pomysł odświeżający przez ton nowy, kameralny i prywat­ny, stare szkolarskie nawyki obcowania z pisarzem. No i Jerzy Wasowski jako Pan Prus to przecież była rola cacko i fenomen, toteż z najprawdziwszą przy­jemnością wita się noworoczne powroty Pana Prusa w tym wcieleniu i za każdym razem z jednakowym zaciekawieniem słucha jego morałów, refleksji i ża­rtów. Nikogo dziś nie drażni nawet autoreklama, jaką zafundował sobie w tym widowisku reżyser "Pana Wokulskiego". Przeciwnie, wydaje się wdzięcznym przypomnieniem, że adaptacja "Lalki" pre­zentowana na scenie Teatru Powszechnego, nie­przychylnie w swoim czasie potraktowana przez krytykę teatralną, nie była jednak dziełem adaptato­ra bezmyślnego.

Szkoda doprawdy, że energia "bomby atomowej teatru polskiej telewizji" - jak w swoich wspomnie­niach nazwał Hanuszkiewicza Józef Słotwiński, zo­stała jakby celowo ujęta w formę archiwalną, przypi­saną do pewnego zamkniętego okresu. Tylko nie wiadomo właściwie czy o mumifikacji za życia swo­jej sylwetki twórcy telewizyjnego, Hanuszkiewicz zadecydował sam czy też dokonali tego jego następcy na stanowisku szefów teatru TV? W każdym razie telewizja powinna dać mu jeszcze szansę i to po­dwójną - sprawdzenia siebie w warunkach nowych technik i spróbowania roli mecenasa wobec mło­dych. Wychowała przecież spore grono własnych reżyserów, którzy poza nielicznymi wyjątkami, uprawiają albo ćwiczenia z gramatyki kamerowej, albo tkwią w odstawce jako trzeci - po filmowych i teatralnych - garnitur reżyserski. Autorytet znanego twórcy mógłby grupę tę zespolić i natchnąć do poszukiwań czegoś, co znowu zafrapowałoby doro­słych, a może i te nieszczęsne roczniki młodych widzów, którzy wspominając czule "Bolka i Lolka" nie znajdują dla siebie żadnej innej oferty programo­wej jak tylko western i kryminał.

Taka edukacja kulturowa telewizji jest nie tylko sama w sobie jałowa. Również szkodzi szkole całko­wicie osamotnionej w pełnieniu jej obowiązków. Co gorsza, szkoła realizując je musi dziś pokonywać przeszkody dodatkowe, zaszczepiać podstawowe wartości kultury w umysłach już ukształtowanych przez sprymitywizowane wzory XX-wiecznych sztuk populistycznych. Rodzaj bodźców wytwarza okre­śloną mechanikę reakcji. W rezultacie psychiczna głuchota na wszystkie inne wpływy staje się faktem. Szkoła jest więc w sytuacji o wiele trudniejszej niż wtedy, gdy miała do czynienia z umysłami "zielony­mi". Tym bardziej teatr TV powinien mieć ambicję istnienia jako faktyczna alternatywa filmu w telewiz­ji, czym obecnie absolutnie nie jest. Nie jest zdolny wpływać świadomie na życie umysłowe społeczeńs­twa, jak mały prowincjonalny teatr dba, aby wszystkiego było po trochu, ale czemu to wszystko służy, jakie otwiera horyzonty -takich pytań woli sobie nie stawiać. Dlatego pilna wydaje się potrzeba przeka­zania steru w programowaniu, zwłaszcza tzw. sceny klasycznej, w ręce wybitnych nauczycieli kultury, którzy rozumiejąc charakter związków między ideą, filozofią, światopoglądem autorów klasycznych a współczesnością, szukaliby urzeczywistnienia ich w płaszczyźnie szerszej, właśnie poprzez "scenę milionów". Przed laty udawało się to dobrze znanym pierwszemu pokoleniu telewidzów szefom i kon­sultantom teatru TV Stefanowi Trauguttowi i Stani­sławowi Marczakowi-Oborskiemu.

Na tych kilka przypomnień i refleksji pozwoliłam sobie w nadziei, że nie dotkną one żadnego z reżyserów wspomnianych na wstępie przedstawień, których nie próbowałam przecież oceniać. Interesowały mnie tylko jako cząstkowy przykład pew­nej szerszej a niepokojącej sytuacji w teatrze TV.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji