Artykuły

Pod znakiem urlopów

Dyrektor pewnego teatru obraził się na recenzenta, czemu zresztą dal wyraz przy najbliższym z nim spotkaniu, zapytując pełen oburzenia: - Czy koniecznie w recenzji musiał pan napisać, że "teatr był w połowie pusty?"

- Ależ, dyrektorze - padła odpowiedź - musiałem przecież napisać prawdę.

- No, dobrze - odparł dyrektor - a czy nie mógł pan napisać: - "Teatr był do polowy zapełniony?"

Przypomniała mi się ta anegdotka, gdy rozmyślałam nad programami TV w ubiegłym tygodniu. Idąc za radą owego dyrektora teatru powinnam właściwie napisać, że połowę repertuaru TV stanowiły pozycje warte obejrzenia. Kierując się natomiast głosem sumienia należałoby stwierdzić: repertuar w połowie składał się z pozycji służących raczej do zapełnienia pustych miejsc... Zresztą jak by nie powiedzieć, w ostatecznym efekcie rzecz sprowadza się do jednego: szklany ekran wstąpił w tzw. martwy sezon.

No i proszę. A jeszcze w ubiegłym tygodniu, na tym samym miejscu odnotowałam, iż w naszej TV, na szczęście, nie czuje się, jak na razie, "ogórków"! Okazuje się, że nie trzeba było zapeszać. Ą mówiąc już całkiem serio: nie ma się co w końcu dziwić - znajdujemy się w środku lata, urlopy w całej pełni - wystarczy choćby przejrzeć repertuar stołecznych teatrów, zęby się przekonać, że w znakomitej większości są nieczynne. Inna sprawą, że takie na przykład radio pracuje jednak normalnie, a jeśli już do kogoś przyrównywać TV, to wydaje się, że znajduje się ona raczej bliżej radia, choćby tylko ze względów administracyjnych.

Szklany ekran nie zredukował zresztą liczby godzin programu. Myślę, że jak dotąd - najbardziej zadowoleni z tego mogą być "kinomani", jako że nadwątlony "ubytkami urlopowymi" repertuar sztukuje się przede wszystkim - filmami. Osobiście nic nie mam przeciwko filmom - byleby tylko nie wpadać w zbytnią przesadę, jak to np. zdarzyło się w sobotę (a w sobotnie popołudnie i wieczór liczba telewidzów, jak wiadomo, wyraźnie wzrasta) kiedy to na szklanym ekranie królowała niemal niepodzielnie X Muza...

Czas jednak, by od uogólnień przejść do konkretów. Co w programach ubiegłego tygodnia za~ sługiwało na szczególną uwagę? Zaczynając od publicystyki - ciepłe słowa należą się autorom nadanego w cyklu "Ludzie i zdarzeniu" reportażu z Turowa, w przedzień ukończenia nowego, siódmego zespołu, który zamyka ostatni rozdział budowy jednej z największych elektrowni na świecie. Relacja była żywa i barwna, pokazano nam bohaterów "Siódmej przygody" bez szminki z retuszu - w ich dniu codziennym, przy pracy. Ten rodzaj przekazywania prawdy o "ludziach i zdarzeniach", choć może forma reportażu mogła się wydać niezbyt odkrywcza, trafia jednak bezpośrednio do odbiorców, ma niepodważalny walor autentyzmu.

Do wyróżniających się pozycji TV w minionym, tygodniu zaliczy trzeba transmitowaną z Moskwy za pośrednictwem Interwizji dyskusję na IV Festiwalu Filmowym. Przedmiotem wspólnych rozważań stała się - najogólniej biorąc - sztuka filmowa we współczesnym świecie. Rzecz jasna, trudno w ciągu godziny rozwiązać wszystkie nasuwające się tu problemy. Usłyszeliśmy jednak sporo interesujących uwag i refleksji na temat zadań i funkcji filmu, zarysowujących się obecnie nowych tendencji artystycznych, kierunków twórczych poszukiwań itp. Myślę też, że dla wielu telewidzów wielką atrakcją była sama możność poznania "z bliska" wybitnych reżyserów, pedagogów i twórców filmu z różnych krajów świata.

Jakby dla ilustracji pewnych wygłoszonych na owym sympozjum tez - nasza TV zaprezentowała nam w sobotni wieczór w charakterze "gwoździa programu" - muzyczny film rozrywkowy produkcji włoskiej - "Tilt" z udziałem piosenkarzy włoskich i francuskich. Nie była to jakaś specjalna rewelacja (w gruncie rzeczy zademonstrowano nam tylko jeden typ piosenki - tanecznej, nie licząc numerów parodystycznych), ale sama też jest coś warta. Nie mówiąc o tym, że dobrze jest czasami posłuchać obcych piosenkarzy, żeby zyskać możność porównania. A skoro już o piosenkach mowa: w niedzielne popołudnie uraczono nas z taśmy telerecordingu programem "Przedstawiamy", zawierającym co lepsze wykonania z festiwalów sopockich. Cóż kiedy i najlepsze mogą się znudzić, gdy się je słyszy iks razy. Czy naprawdę nie można było postarać się o jakiś nowy program rozrywkowy? Rozumiemy, że wakacje, aktorzy na urlopach itp. - ale może w takim razie warto bu w czasie ferii sięgnąć na przykład do amatorskich zespołów estradowych? Pamiętamy kiedyś taki program rozrywkowy, nadany z Łodzi - zupełnie dobry.

Czego nie można powiedzieć o ostatniej "Kobrze", w której pokazano nam widowisko pt. "Zabiłem moją żonę". Wypada zresztą od razu sprostować: nie była to klasyczna "Kobra", lecz komedia sensacyjna, z której z kolei aktorzy próbowali zrobić złą farsę, co im się w znacznej mierze udało. Jedynie M. Pawlikowski zdołał do końca konsekwentnie utrzymać się we właściwej konwencji - reszta aktorów była - co tu ukrywać - z innej sztuki. Rezultat? Publiczność poczuła się nabita w butelkę - bo nie wyszedł z tego ani kryminał, ani komedyjka grana z przymrużeniem oka. Ano cóż, poczekamy do następnej premiery...

Z przyjemnością natomiast wspominam wystawioną przez Teatr im. Jaracza w Łodzi, w ramach II Telewizyjnego Festiwalu Teatralnego sztukę znanej fińskiej pisarki - H. Wuolijoki "Kobiety z Niskavuori" grane były na wielu scenach europejskich - zawsze z sukcesem. W utworze dramatycznym fińskiej autorki można odnaleźć pewne pokrewieństwo z literaturą skandynawską. Ten dramat obyczajowy, ujmujący prawdą psychologiczną zyskał świetnych odtwórców - przede wszystkim w osobie Hanny Małkowskiej, która stworzyła wyrazistą postać matki. Przekonująco wypadł w roli jej syna - Krzysztof Chamiec. W sumie był to jeden z bardziej interesujących spektakli w obecnym Festiwalu.

W poniedziałkowym teatrze TV zobaczyliśmy "Głos" Z. Skowrońskiego w reżyserii J. Antczaka. Podjęty przez autora problem "sumienia fizyków atomowych" (tak kapitalnie pokazany przez Durrenmatta w "Fizykach") sprawa - czemu i komu mają służyć dokonywane przez nich odkrycia - zasługuje na najgłębszą uwagę i niewątpliwie zalicza się do najbardziej ważkich pytań naszej współczesności. Sposób jednak przedstawienia tego problemu przez Skowrońskiego wywołał uczucie mieszane. Ściśle mówiąc - nie była to właściwie sztuka, lecz ciąg odpowiednio udramatyzowanych (i momentami nie wolnych od publicystyki) obrazów, które wiązały się głównie poprzez osoby bohaterów. Niektóre kwestie (choćby owe fachowe wywody na temat przebiegu procesu reaktorze) można było z powodzeniem skrócić, kiedy zbytnie deklamatorstwo. Jeśli jednak przy tych wszystkich brakach "Głos" dostarczył nam wielkich przeżyć artystycznych - to stało się to za przyczyną wprost znakomitej gry Janusza, Warneckiego, który zademonstrował nam w roli profesora - szczyty aktorstwa. Dla samej tylko tej kreacji warto ów spektakl kiedyś jeszcze powtórzyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji