Artykuły

Maski, grymasy i sztuka

WSZYSTKO wydarzyło się znacznie wcześniej, niż to, co wydarzyło się przed oczami widza, telewidza, kochanka teatru. Istotnie, Janusz Degler ma rację legenda Witkacego była i nadal pozostała tak sugestywna, iż przesłania rzeczywisty wymiar jego dzieła. Inaczej mówiąc, fakty i mity z życia artysty nakładają się w wyobraźni tych, którzy badają owe dzieło, na dramaty, powieści czy sztukę plastyczną Witkacego i nieraz trudno odróżnić, co jest sferą fantazji, a co gorzką, choć porytą grymasami prawdą sztuki.

Witkacy nie był jednoznaczny, nie może więc nim być i dzisiaj. I stąd płynie pewne niebezpieczeństwo: niebezpieczeństwo szukania Witkacego jednoznacznego, tłumaczącego się wyraźnie i precyzyjnie ze świata, z literatury, z teatru.

Nie może być tak, jak chcą niektórzy realizatorzy jego dramatów że niby odkrywają jedynie prawdziwego i totalnie jednoznacznego Witkacego. Nie może być tak, choć ci, co konstruują przedstawienia, może by chcieli, żeby tak było. Zawsze to spada na głowę laur prawdziwych odkrywców. A Witkacy tymczasem puszcza do nas oko i nie mówiąc wprost, kiwa ze zrozumieniem głową, że to jeszcze nie to, i że to jeszcze nie tak.

Powiedziałem na początku, że wszystko wydarzyło się znacznie wcześniej, niż to, co zobaczyliśmy w piątek w telewizji, gdy studio wrocławskie zaproponował nam "Wariata i zakonnicę" Witkacego w reżyserii moim zdaniem, bardzo utalentowanego, ale i bardzo jeszcze naiwnego reżysera Krystiana Lupy. I żeby rzeczywiście zrozumieć mechanizmy psychiczne młodego poety, który niegdyś zażywał morfinę i kokainę, trzeba by niejako rekonstruować przeszłość, przybliżyć fakty z dość barwnego, ale i gorzkiego życia. Ale spójrzmy na realia.

Młody poeta znalazł się w szpitalu psychiatrycznym. I jego dramat zaczął się nie tutaj, w tych murach, ale zaczął się znacznie wcześniej. I przeszłość rzutuje na dzień dzisiejszy, odciska się boleśnie na każdej chwili. Stąd jednym z najważniejszych, momentów w sztuce były owe słowa (cytuję z pamięci, podaję ich sens): że nie wiadomo, czy to ja ją zabiłem, czy ona mnie co dnia zabija. Ona, to postać z jego życia, ale i ONA to rzeczywistość, to każdy fakt realności, która co dnia zabija coś w artyście, a artysta o wiele mocniej, o wiele boleśniej odbiera wrażenia i w swoich krańcowych stanach psychicznych, będących odpowiedzią na sygnały świata, zaczyna być niepojęty, zagadkowy, trudny i "zwariowany". Inna konstrukcja psychiczna, inny próg wrażliwości i inne pryzmaty, inne rozszczepianie i skupianie energii życiowej, oto niektóre tylko czynniki budujące obraz artysty. Artysty niepogodzonego z pospolitością, z trywialnością życia, z fałszem, z konwencją, która bywa śmiercią w rozwoju form ludzkiej egzystencji. Taki artysta, w sztuce Witkacego, ma tylko schronienie, jeśli to jest schronienie, w szpitalu. A więc powstaje problem: czy on, artysta jest winien temu, że tak reaguje, lak reaguje, czy świat jest winien, który w innym wymiarze żyje. Oto jedno z odczytań "Wariata i zakonnicy". Jedno, ale nie jedyne. A może ani on, ani świat nie jest winien?

A Krystian Lupa, zdaje się bardzo chcąc "oddziwnić" Witkacego, znalazł się w tym samym kręgu, co i ci, którzy chcą za. wszelką cenę Witkacego udziwniać. Mam wrażenie, że Lupa, poprzez swoich aktorów, a przede wszystkim przez dość nieokreśloną ale nie pozbawioną miejscami i uroku grę Janiny, jako zakonnicy, więc Lupa po swoich aktorów pokazał spektakl dość nadąsany, dość egzaltowany i chwilami zupełnie infantylny, ten biedny poeta, w gruncie rzeczy cierpiący i samotny, stał się kabotynem i idiotą.

Nie bez udziału zresztą kamerzystów i reżysera telewizyjnego. I znowu maniera, krótkie plany, powiększone detale, statyczna sceneria, nieruchomość przestrzeni i ten chwilami nie do zniesienia fałsz twarzy, grający fałsz twarzy, który był fałszem podwójnym. Od dziwności, od pozy od masek nie można się oderwać. I szkoda, choć rozumiem, że czasem maska musiała być maską. Ale maska, to też prawda.

I słowo o Bogdanie Kocy. To świetny aktor, dobry, ma w sobie ten dar, który każe mi w nim widzieć przyszłego mocodawcę w teatrze. On czuje teatr. I nieraz miałem wrażenie, że jakby grał przeciw reżyserowi, przeciw sytuacji. t tam był najlepszy. Tak, nabrałem zaufania do jego wewnętrznej siły, chór ma i swoje słabości, ale o nich przy okazji.

Janina Szarek nie wykorzystała roli, jednak była lepsza niż niegdyś w teatrze. Że też nie panuje nad tymi schematycznymi grymasami twarzy, grymasami które nie wyrażają nic ponad to, że są grymasami bez uzasadnienia. A mogła to być ważna rola w jej życiu, trudno, mogła, nie stała się jednak wydarzeniem. Inni aktorzy nie wnieśli do spektaklu specjalnie atrakcyjnych cech, chociaż pewien element zabawy towarzyszył Andrzejowi Mrozkowi, ale on to umie od lat robić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji