Artykuły

Ten dobry Ostrowski

Dramaturgia rosyjska ma co najmniej kilkunastu wybitnych reprezentantów, wśród których Aleksander Ostrowski zajmuje poczesne miejsce. Jednym tchem można byłoby wymienić i Gogola, i Czechowa, i Gribojedowa, i Ostrowskiego właśnie. Szczególny sposób podejścia do tematu, zupełnie odmienny niż proponuje to literatura zachodnia, wyposażył utwory tych autorów w nieprzemijające zalety. Dzięki nim właśnie i sztuki, i autorzy nie odeszli w zapomnienie. Najwyższej próby dorobek dramaturgii rosyjskiej zadomowił się na stałe w światowym repertuarze teatralnym. I co ciekawe, twórcy współcześni, dramaturdzy radzieccy po kilku dziesięcioleciach istnienia socjalistycznej państwowości, nawiązali do tego właśnie niekwestionowanego dorobku. Mam tu przede wszystkim na myśli wielkiej urody twórczość dramaturgiczną Aleksandra Wampiłowa, niestety, przedwcześnie zmarłego, a okrzykniętego już współczesnym Czechowem twórcy. Ale nie tylko Wampiłowa, bo także Szuszyna, i - w mniejszym może stopniu - Iona Druce, lgnatija Dworieckiego, Anatola Geimana.

Po co to wszystko mówię? Ano po to, aby Ostrowski, którego życie przypadło na drugą połowę ubiegłego stulecia, mógł zabrzmieć pełnym głosem.

Dyrektor Krzysztof Rościszewski wybierając "Do wójta nie pójdziemy" postawił się przed zadaniem karkołomnym. Mógł oczywiście przypomnieć Ostrowskiego jego najwybitniejszymi dramatami. Mógł wystawić "Las", znany i ograny, czy "Intratną posadę" czy "Pamiętnik szubrawca" (zresztą w Olsztynie pod koniec kadencji Aleksandra Sewruka wystawiany). Rościszewski wybrał "Do wójta nie pójdziemy" i sztukę osobiście wyreżyserował.

Po co wystawiać obecnie "Do wójta nie pójdziemy"? Na tak postawione i będące zarazem wątpliwością pytanie nie sposób odpowiedzieć. Oczywiście: można tej sztuki (w Polsce prawie że nieznanej) nie grać tak samo jak nie gra się wielu innych sztuk. Repertuar teatralny jest ogromny i wybór jest często dziełem przypadku. Wydaje mi się jednak, że "Do wójta nie pójdziemy", obok ewidentnych braków dramaturgicznych, ma także niezaprzeczalne walory. Po pierwsze więc: od tej sztuki rozpoczęła się wielka kariera Aleksandra Ostrowskiego, który w swoich utworach przedstawił ówczesne kupiectwo rosyjskie od podszewki, w sposób - dzięki wielkiemu talentowi - niekonwencjonalny; po drugie: "Do wójta nie pójdziemy" to rosyjska klasyka, której na naszych scenach nigdy za wiele; po trzecie: ta rozwlekła i niekiedy gubiąca tempo opowieść o kupieckiej przebiegłości i przewrotności zarazem oddaje w sposób zupełnie niezwykły owego "rosyjskiego ducha", ową nieuchwytną, leciutką jak mgiełka poezję tkwiącą pomimo wszystko w każdej dobrze podanej, choćby nawet kryminalnej, opowieści.

Trwa olsztyńskie przedstawienie bardzo długo. Tekst, biorąc pod uwagę wymagania współczesnego widza, aż prosi się o ołówek reżyserski. Zyskałaby akcja, byłoby tempo. A tak -- i akcja, i tempo słabiutkie. Rozumiem jednak reżysera. Ryzyko skrótów było zbyt wielkie. Skróty pozbawiłyby z pewnością tekst "Do wójta nie pójdziemy" owego niepowtarzalnego klimatu, owej rosyjskości, dla której tę sztukę Rościszewski wystawił."

Koniecznym rekwizytem pojawiającym się w każdej niemal scenie jest karafka z wódką (raz, pod koniec sztuki karafka się spsiła i kilku aktorów pod rząd nie umiało jej otworzyć). W "Do wójta nie pójdziemy" piją i niemal wszyscy, jedni za wiele, inni w sam raz, inni jeszcze mało. Wódka jest ważnym elementem w przedstawieniu. Niekiedy popędza akcję, wywołuje konkretne działania. No cóż, nie tylko w czasach Ostrowskiemu współczesnych, nie tylko.

Również "po bożemu" potraktował oprawę scenograficzną Antoni Tośta. Trudno sobie inną scenografię, jeśli miałaby odpowiadać przedstawionej koncepcji, wyobrazić. Jest więc zrazu wnętrze kupieckiego dorobkowicza, w tle typowy miejski pejzaż: cerkiewki, kamieniczki. Jest kantor handlowy kupca Bolszowa. Na koniec jest wreszcie nowobogackie wnętrze mieszkania kupca Podlizkina.

Nie wszyscy aktorzy znaleźli się dobrze w olsztyńskim przedstawieniu. Nie wszystkim odpowiadała owa pełna "rosyjskości" koncepcja Rościszewskiego. Klasą dla siebie był Władysław Jeżewski jako Sysoj Psoicz Zapojkin, zapijaczony kauzyperda, reżyser wielkiego szwindla, a później jego ofiara. Od dawna pozostaję pod urokiem aktorstwa Władysława Jeżewskiego, któremu - choć z pomysłami obsadowymi bywa różnie - nie zdarzają się chybione role. Jest więc Sysoj pomysłodawcą, jest mózgiem oszustwa polegającego na fingowanej plajcie domu kupieckiego Bolszowa. Chodzi o to, by przechytrzyć innych. Chodzi o to, by zarobić. W rezultacie jednak Jeżewski gra przegranego i tragicznego Sysoja. Przedstawia postać człowieka, którego nałóg zmusił do niecnych praktyk i dla którego nie ma już odwrotu. Jest więc Sysoj z trzęsącymi się rękami (mija to po dwóch kieliszkach) agentem tylko sprytnego Podlizkina.

Podlizkinem natomiast jest Andrzej Jurczak, o którego aktorstwie już wiele razy pochlebnie pisałem. Teraz również, choć Podlizkin nie odbiega od stereotypu sługi i wychowanka, który udając miłość, czeka tylko na okazję wzbogacenia się, Jurczak tworzy postać pełną i dobrze uzasadnioną.

Tragiczna jest to opowieść i w tej konwencji porusza się Tadeusz Madę ja jako sprytny Bolszow Aktor prowadzi rolę na jednym tonie, z wielkim wyczuciem rosyjskich realiów, ale też przedstawionych sytuacji.

Wanda Bajerówna jest krzykliwą Agrypiną Kondratiewną. Może chwilami zbyt krzykliwą, ale te lamenty mieszczą się także w przyjętej przez realizatorów konwencji. Tak samo mieści się w niej sceniczna córka Bajerówny Elżbieta Czerwińska jako Olimpiada. Jedynie pierwsze pełne impetu sceny z jej udziałem brzmią jakby były z innej' sztuki. Później konwencja zostaje przywrócona. Olimpiada jest bezwolną lalką ukształtowaną przez swoje środowisko i epokę, mającą na uwadze tylko osobisty interes i, niestety, tylko pieniądze.

Swatka Justyna Naumowna w interpretacji Witoldy Czerniawskiej to przypomnienie umarłej już dawno temu instytucji. Dobre swatki dobrze żyły. Otrzymując niemałe honoraria, dzięki sprytowi potrafiły wybrnąć z każdej, nieraz kłopotliwej sytuacji. Gdzież zbiurokratyzowanym firmom matrymonialnym do niegdysiejszych swatek?

Służącą Fominową, również bardzo rosyjską, pojawiającą się zawsze wtedy, kiedy trzeba, jest Halina Lubaczewska. Zdecydowanie za rzadko oglądamy tę aktorkę w większych niż epizodyczne rolach.

Bardzo dobrym Tyszką jest Lesław Ostaszkiewicz, który gra posłusznego, ale wiedzącego co dzieje się wokół chłopca. Tyszka, zresztą podobnie, jak pozostali bohaterowie, błyskawicznie przystosowuje się do nowej sytuacji.

I wreszcie Grajek Jana Niemaszka, postać wprowadzona przez Rościszewskiego na zasadzie przerywnika, Grajek wypełnia jedną zmianę dekoracji, a także występuje w scenie zaręczyn Podlizkina z Olimpiadą. Pojawienie się Grajka, a nade wszystko jego gra na harmoszce, wywołały wśród widzów powszechną wesołość.

I to byłoby już wszystko, co można o olsztyńskim przedstawieniu "Do wójta nie pójdziemy" powiedzieć. Robota teatralna na pewno rzetelna, na pewno dokument dawno minionej epoki, na pewno rosyjska klasyka. Przedstawienie jednak pomimo owego "rosyjskiego ducha", który był wciąż obecny, nużyło. Któż dzisiaj jest ciekawy kupieckich historii z drugiej połowy dziewiętnastego stulecia?

Stąd uczucia po obejrzeniu "Do wójta nie pójdziemy" premierowa publiczność miała mieszane. Cóż, są to konsekwencje wyboru, z których szef teatru zapewne zdawał sobie sprawę.

Na koniec jeszcze jedno pytanie: Jak plasuje się "Do wójta nie pójdziemy" w tego sezonowym repertuarze? Myślę, że poniżej średniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji