Artykuły

Opowieści dla zmysłów

"Opowieści Hoffmanna" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Kiedy na początku trzeciego aktu kurtyna poszła w górę, rozległa się głośna spontaniczna owacja: oczom widzów ukazał się bajecznie kolorowy wenecki karnawał skrzyżowany ze współczesnym pokazem mody haute couture i prezentacją bogatej rekwizytorni salonu sado-maso. Ten absurdalnie eklektyczny, agresywny, żywy obraz i towarzysząca mu błoga muzyka to paradoksalnie kwintesencja reżyserskiego zamysłu Zawodzińskiego: zamiast podważania operowej konwencji, brania w cudzysłów i wydobywania na siłę nieistniejących sensów mamy tu takie spiętrzenie efektów, że ucieczka w postmodernistyczną dywagację jest po prostu niemożliwa. Oczy są przez cały czas szeroko otwarte w zdumieniu/zachwycie, uszy pieszczone brawurowymi ariami, duetami, tercetami...

Każdy z trzech aktów fantastycznej opery Offenbacha scalonych realistycznymi prologiem i epilogiem to - jak wiadomo - osobna historia. Zawodziński, stawiając na urodę i rytm scen, nie zrobił wiele, by fabularny przebieg owych opowieści był równie klarowny jak w streszczeniach z popularnych przewodników operowych, ale z grubsza można się połapać. W pierwszym akcie Hoffmann - a właściwie jego poetyckie alter ego - kocha Olimpię, kobietę idealną, która okazuje się być androidem; w drugim (tu przeniesionym na koniec) - kurtyzanę Giuliettę, która chce go okraść z lustrzanego odbicia; w ostatnim (a według Zawodzińskiego środkowym) wielbi słabowitą Antonię, która śpiewaczą pasję przypłaca życiem. Trzy oblicza miłości opartej na podziwie dla doskonałości, cielesnej żądzy i potrzebie czułości Zawodziński pokazał w trzech różnych pod względem plastycznym odsłonach. Akt pierwszy, Olimpii, rozgrywa się w ascetycznym wnętrzu upstrzonym liczbami, wzorami i sentencjami, a puentuje go szokujący finał zapożyczony z horrorów science fiction. Drugi akt, Antonii, to już mroczny, niemiecki romantyzm, z wielkimi ptaszyskami, duchem, demonicznym protagonistą i melodramatycznym zgonem (tę ponurość przełamuje na rozkoszną chwilę pogodny numer operetkowy - to w końcu Offenbach!). I akt trzeci - wenecka orgia seksu, chciwości i przemocy. W każdej z tych odsłon Hoffmann nie ma szczęścia w miłości, ma za to - jak widać - szczęście jako poeta, którego fantazja, mocno wspomożona alkoholem, pracuje na najwyższych obrotach.

Ja tę bajkę kupuję bez zastrzeżeń, mając wszelako świadomość, że obejrzałem spektakl skrajnie eskapistyczny, zrobiony po to, żeby rozpędzona teatralna maszyneria pobudziła raczej zmysły i wyobraźnię niż rozum - a przy tym przygotowany z mistrzowską precyzją, potrzebną, by ten narkotyczny szał ciał ani przez moment nie wydał się czymś sztucznym czy wulgarnym.

***

Cały artykuł w Gazecie Wyboczej - Wrocław.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji