Artykuły

Szara reneta z łapanki

Dla wszystkich jest chyba jasne, że teatr Wybrzeże trzeba po premierze zamknąć i wykończyć.

"Koniec z łapankami" - zadeklarował w gazecie dyrektor teatru Wybrzeże Maciej Nowak, a ja naiwnie się ucieszyłem, że wreszcie formułuje program artystyczny. Jednak okazało się, że chodzi mu o widownię... Na razie widownia jest wyłącznie na zaproszenia, a to z okazji gali pod tytułem "200 lat teatru na Wybrzeżu", poprzedzonej niespotykaną kampanią medialną.

Gala polegała na odsłonięciu tablicy z nazwiskami wszystkich dotychczasowych dyrektorów teatru i pokazaniu nowej widowni w trakcie remontu. Pretekstem były dwa spektakle typu "światło i dźwięk": jeden pod tytułem "Człowiek Roku Dziennika Bałtyckiego", drugi - "Hanemann". Pierwszy był lepszy, bo krótszy.

Gdańszczanie po raz kolejny dowiedli, że wielkiej gali urządzić nie umieją, do czego dostroili się goście. Minister Celiński oświadczył, że miasto nie podcina gałęzi, na której siedzi, ale to niewielka pociecha, bo siedzenie na gałęzi to dla miasta strasznie niewygodna pozycja. Ambasada niemiecka przysłała odpowiedniego rangą radcę, który łamaną polszczyzną zachwycał się tym architektonicznym arcydziełem, co pachniało hipokryzją mocniej niż gaszone wapno wyzierające z wszystkich kątów.

Potem jeszcze jakiś niewysoki przeczytał list od premiera Millera, który gratulował uroczystego zakończenia uroczystości jubileuszowych, co było o tyle niezręczne, że zaczęły się one 15 minut wcześniej. Później dość mozolnie przenieśliśmy się na nową widownię, która robi spore wrażenie. Tylko dlaczego zaproszono nas do teatru niewykończonego? Bo dla wszystkich jest chyba jasne, że teatr trzeba po premierze zamknąć i wykończyć. Więc po co było w ogóle przerywać remont?

Prezentacja "Hanemanna" odegrała w tym wszystkim rolę nudnego filmu przerywającego ciekawe reklamy. Nie przesadzam; ja płaczę i rozpaczam! Coraz częściej w naszym życiu kulturalnym spektakl lub koncert to tylko pretekst do takiej czy innej hucpy. Maciej Nowak jest mistrzem współczesnego marketingu. Gorzej z towarem, który chce nam sprzedać. Szkoda, że instynkt go nie ostrzegł przed "Hanemannem". Mówię tu o instynkcie artystycznym, nie o samozachowawczym. Ten drugi podpowiedział mu, że jeśli ściągnie w jedno miejsce Chwina, Cywińską, Bakę, Figurę, Celińskiego i radcę z ambasady niemieckiej, to potem już wszystko jedno, co się pokaże na scenie.

O samym spektaklu nie da się powiedzieć niczego dobrego, głównie dlatego, że w ogóle nie powinien powstać. Niestety, czasem artystów, a już zwłaszcza dramatycznych, ogarnia jakiś zbiorowy dur powodujący, że cała gromada niegłupich i utalentowanych ludzi zajmuje się brednią, która nie ma nic wspólnego ani ze Stefanem Chwinem, ani z dwoma wiekami tradycji teatralnej na Wybrzeżu.

Cywińska z głównej wady spektaklu próbowała zrobić programową zaletę, deklarując w wywiadach: "Jak najmniej słów". Jasne, w końcu wzięła się za powieść bez dialogów.

Kiedy Hanka (Katarzyna Figura) wreszcie się odzywa, myślimy zrazu, że to Hanka Bielicka. Czyżby stylizacja na Horpynę? Niestety, Figura także śpiewa - między innymi sławną w kuluarach "arię ze ścierką" przyciskaną miłośnie do jeszcze sławniejszego biustu. Byłażby to wizja losu nadto śmiałych mężczyzn?

Główną cechą, jaka odróżnia na scenie Polaków od Niemców, jest niższość cywilizacyjna: nie umieją prądu włączyć i porządnej szafy na oczy nie widzieli. W ten nieco trywialny Katarzyna Figura w roli Hanki sposób Cywińska trafnie odsłania główny nurt prozy Chwina, polegający na czapkowaniu kulturze germańskiej. Niezwykle to atrakcyjne dla czytelników zza Łaby, niewątpliwie.

Z tajemniczych powodów Mirosław Baka grający Hanemanna głównie siedzi na środku sceny w czymś w rodzaju piaskownicy, a Polacy hasają wokół. Czyżby dalszy ciąg tej samej zdziecinniałej polki?

Więcej pastwić się nie chcę, ale jednego nie mogę zmilczeć. Kiedy Hanka prosi o szarą renetę, Hanemann podaje jej wielkie, rumianoczerwone jabłko, zapewne z importu. Publiczność wiele może przetrzymać, ale żeby aż tak? Jedliśmy w dzieciństwie szare renety, tęsknimy za szarymi renetami i uważamy szare renety za kwintesencję jabłka - a mówię to w imieniu zastępów publiczności. Tymczasem to nie ten smak, niestety, nie ten dobry smak.

Bardzo miło, że odsłaniamy i upamiętniamy w duchu pojednania. Chciałbym jednak zauważyć, że niemiecki teatr w Gdańsku był, co się zowie, prowincjonalny i nie stanowi dziś dla nikogo żadnej żywej tradycji. Nie wiem, co Maciej Nowak chce zbudować na opoce tej stalowej tablicy, myślę sobie jednak, że jeśli już jakieś lata były cenne i wartościowe w dziejach gdańskiego teatru, to raczej ostatnie półwiecze, naznaczone dziełami Hubnera, Golińskiego, Minca, Okopińskiego, Hebanowskiego. Problem z tą tradycją taki, że jest ona wciąż żywa i nie da się odfajkować żadną płytą. No cóż, tradycji nikogo nie można nauczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji