Artykuły

Festiwal Genius Loci

Sztuka polityczna i zaangażowana nie musi być prosta i felietonowa - tegoroczny festiwal Geniusz Loci podsumowują Jakub Papuczys i Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Tegoroczny festiwal Genius Loci, organizowany przez nowohucką Łaźnię Nową, zogniskował się wokół przeglądu twórczości austriackiej. Zaprezentowano pięć spektakli opartych na dramatach Roberta Musila, Wernera Schwaba oraz Elfride Jelinek. Z jednej strony wybór dość ograniczony, z drugiej - posiadający swoją wewnętrzną logikę. Pozwala on mianowicie spojrzeć na dramat austriacki chronologicznie, w sposób ewolucyjny (Robert Musil zaczynał pisać na początku XX wieku, twórczość Wernera Schwaba skupia się w okolicach lat 80 i początku lat 90, trójkę zamyka współczesna Elfriede Jelinek). Pozwala to zobaczyć jak współczesna austriacka twórczość teatralna korzysta z tradycji, czerpie z osiągnięć poprzedników, jak i świadomie od nich odchodzi. Tworzy nowe coraz bardziej radykalne i odważne zarówno w formie jak i treści dzieła.

Robert Musil to pisarz, który portretował przede wszystkim drogę wewnętrznych niepokojów stworzonych przez siebie postaci, cechujących się niezwykle rozbudowanym indywidualizmem. Pokazywał ich zmagania z własną fizycznością, dojrzewaniem, seksualnością. Czynił to jednak w mikroskali. Kontekst społeczny, kulturowy i polityczny był spychany na dalszy plan. Swoich bohaterów izolował od "wielkiego" świata. To świat wewnętrzny jednostki rzutował na otaczającą ją rzeczywistość.

Wydaje się, że Krystian Lupa, realizując jego dramat, "Kuszenie cichej Weroniki" (Teatr Polski we Wrocławiu), świetnie pasował do adaptacji scenicznej tego sposobu myślenia. Rytm całego spektaklu ustawiony jest wokół tytułowej bohaterki. Jej wewnętrzny niepokój, zmaganie ze swoją emocjonalnością, próby wyzwolenia i zmierzenia się z otaczającym światem nadają przedstawieniu ramy. Wiara w Boga, która zamiast wyzwolenia powoduje paraliż, relacje z mężczyznami, które stają się emocjonalną i erotyczną pułapką, wreszcie trudny kontakt z ciotką, który ostatecznie okazuje się namiastką spokoju, opowiedziane są na sposób onirycznego, sennego widziadła. Ciche, spokojne partie mówione przez Weronikę przerywane są mocnymi kontrapunktami. Obrazuje to ogromny dysonans pomiędzy wewnętrznie wytworzonym przeżywanym światem głównej bohaterki, a światem zewnętrznym, który jest przede wszystkim represyjny. Jej kontakt z nim staje się zaburzony, momentami niemożliwy. Dlatego właściwie nie jesteśmy pewni, czy obserwujemy Weronikę w otaczającym ją świecie, czy właśnie przenosimy się do introwertycznych rojeń jej samej. Sceny powtarzają się, ulegają zapętleniu. Atmosfera spektaklu, zaburzenia chronologiczne, narracja samego reżysera, wyświetlane na ekranie obrazy powodują poczucie oglądania projekcji wnętrza głównej bohaterki, do którego boleśnie wdziera się świat z zewnątrz. Odrzucony i niechciany, a jednak uporczywie przenikający do świadomości.

Werner Schwab skupia się przede wszystkim na portrecie tłumionych austriackich traum. Odsłania to, co pod mieszczańską fasadą społeczeństwa jest skrzętnie ukrywane. W inscenizacji jego sztuki "Zagłada ludu albo moja wątroba jest bez sensu" (Teatr im. Jaracza w Łodzi) wszystko skupia się w jednej kamienicy. W trzech sąsiadujących ze sobą mieszkaniach obserwujemy rodzinę Kovaciców, Robaków i Panią Grollfeuer. Życie rodziny Robaków to tak naprawdę destrukcyjna relacja między matką, pobożną dewotką, a nihilistycznym, kalekim synem. Kovacic to typowa urzędnicza rodzina dawnych imigrantów ze wschodu, którzy sumiennością wykonywania swoich obowiązków chcą zasłużyć na przyłączenie do wielkiej wspólnoty "austro-węgierskiej" i zapomnieć o piętnie ludzi z zewnątrz. Tworząc pozory normalnego życia, ukrywa się głupotę córek, bezmyślność i drobnomieszczaństwo Pani Kovacic oraz najbardziej ohydne zachowania z nadmierną agresją i wykorzystywaniem seksualnym swoich córek przez pana domu na czele. Nad nimi stoi Pani Grollfeuer, która przez zanegowanie wszelkich mechanizmów społecznych ,dzięki uważaniu się za nietzscheańskiego nadczłowieka w sposób jawny i ostentacyjny nimi gardzi. Ich relacje coraz bardziej na siebie nachodzą, wyładowując się w narastających obscenicznych i ohydnych konfliktach - prowadzących, aż do wielkiej erupcji, czyli tytułowej zagłady ludu. Obrazek ten jest metaforą społeczeństwa austriackiego, które pod skrzętnie skrywanymi zasłonami kultury, oczytania i wykształcenia, tak naprawdę tłumi najbardziej ciemne popędy, które, gdy tylko pozwala na to sytuacja, niebezpiecznie wydostają się na zewnątrz.

Spektakl Grzegorza Wiśniewskiego to spiętrzenie wszystkiego co najgorsze dość dobrze obrazuje. Wzajemne przenikanie trzech mieszkań, trzech ohydnych światów połączone jest bardzo funkcjonalną scenografią. Reżyser nie chcąc przysłonić tekstu zbyt wybujałą inscenizacją postawił jedynie na rzeczy niezbędne do przedstawienia utworu Schwaba. Pozwolił tekstowi wybrzmieć w pełni odsłaniając cały jego artystyczny potencjał. Całkiem poprawny spektakl psuje nieco niezrozumiały w tym kontekście metateatralny finał, który w sposób mało logiczny odchodzi znacząco do tekstu Schwaba.

Na festiwalu pokazano, aż trzy realizacje dramatów Elfriede Jelinek.

Weronika Szczawińska wraz z rewelacyjną Mileną Gauer w świetnym monodramie "Jackie. Śmierć i księżniczka" z olsztyńskiego Teatru im. Jaracza pokazały mechanizmy tworzenia i zużywania się kulturowego obrazu. Jackie Kennedy od początku pokazana jest jak sterowana przez opinię publiczną marionetka. Poruszająca się w sposób mechaniczny, wtłacza się co rusz w tekturowe obramowania jej samej. Poszczególne wcielenia są przez nią stopniowo zużywane i odkładane na wieszak. Widzimy to przede wszystkim dzięki fizyczności samej aktorki. Z ładnej i estetycznie "dopieszczonej", nienagannie ubranej, stopniowo zmienia się w kobietę zmęczoną, brudną, zniszczoną. Będącą jedynie cieniem marionetki, którą ujrzeliśmy na początku przedstawienia. Pod jego koniec scena zostaje przez nią bardzo dokładnie posprzątana, a ona wraca na podest z napisem "Death princess model No:.." otoczona tekturowymi konturami jej własnej osoby. Próby wyzwolenia nie mogą zakończyć się sukcesem. Prawdziwe życie, osobowość, tożsamość zostaną zamiecione i wrzucone do pudełka. Jackie może funkcjonować tylko w ramach schematu. W społecznej świadomości jest jedynie zbiorem wzajemnie nakładających się na siebie klisz. Jackie prawdziwa, spocona, fizycznie istniejąca nie jest możliwa do społecznej akceptacji. Ludzie zamiast realności, prawdziwego życia wolą mity - plastikowe lalki, które sami stworzyli i opakowali.

Opolski "Chór sportowy" jest z kolei próbą rozszerzenia dyskursu sportowego do opisu systemu społecznego i ekonomicznego współczesnej rzeczywistości. Pokazuje jak współcześni sportowcy (którzy stają się metaforą ludzkości) - trenowani, hodowani do osiągania sukcesów stają się zamknięci we własnej cielesności. Jak bardzo dążenie do ideału, narzuconego obrazu, ich zniewala. W jaki sposób wszelkiego rodzaju dyskursy (w Foucaultowskim rozumieniu dyskursu władzy) służą naciskowi i kontroli. Wszyscy w tej "grze" uczestniczymy - jesteśmy tylko albo na boisku, albo na trybunach.

Krzysztof Garbaczewski wydobywa ten aspekt przez umieszczenie zarówno postaci, jak i publiczności w szpitalu wariatów, laboratorium kierowanym przez mówiącego komputerowo wzmocnionym głosem, spacerującego nad sceną lekarza - filozofa - demiurga. Nie mamy własnej podmiotowości. Jesteśmy jedynie przedmiotami w grze jakiegoś porządku. Dyskursu, systemu ekonomicznego, własnej płci. Nie zdając sobie z tego sprawy, tracimy wszelką autonomiczność i nieświadomość tego, trwanie w błogim uśpieniu wydaje się być najbardziej niepokojąca i niebezpieczna.

"O zwierzętach" wreszcie już od samego początku mieni się znaczeniami. Nie wiadomo, czy tytułowe "zwierzęta" to sprzedawane kobiety czy kupujący je mężczyźni. Skupiający się na ciele kobiety jako towarze tekst został w bydgoskim spektaklu (reż. Łukasz Chotkowski) rozpisany na cztery aktorki, aktora i tłum statystów. Rytmika, wyważenie między trudnym, intymnym tekstem a podawaniem go w sposób mechaniczny, nieobciążony i zdystansowany razem budują przerażającą strukturę rynku "ciał-na-sprzedaż". Bez miejsca na intymność, emocjonalność czy niedoskonałość, "O zwierzętach" balansuje na krawędzi języka slangowego (np. określając stosunek oralny jako "po francusku") i mowy potocznej. Tworzy się z tego konstrukcja władająca bez reszty spektaklem (co podkreślają częste w przedstawieniu fragmenty tekstu wygłaszane z offu). Nadzy mężczyźni, między którymi widzowie muszą przejść w finale i naga kobieta, z której wzrokiem muszą się zaraz potem skonfrontować, przebijają ten dystans i niszczą władzę języka. Za handlem ciałem prostytutki zawsze stoi żywy człowiek. Życie bez ciała jest niemożliwe.

Festiwal pozwala dostrzec, że austriaccy dramatopisarze walcząc z pozornie permisywnym społeczeństwem i porządkiem, który tak naprawdę okazuje się całkowicie opresywny, walczą w pierwszym rzędzie z językiem. Wszelka rewolucja zaczyna się u nich przede wszystkim z próby rozmontowania krępującego nas języka. Wyizolowania, nakładania różnych klisz, wrzucenia utartych powiedzeń w zaskakujące konteksty.

Sztuka polityczna i zaangażowana nie musi być prosta i felietonowa. Dyskusję i krytykę polityczną, czy filozoficzną przedstawieni na festiwalu twórcy potrafią skutecznie wprząc w wysoce artystyczną formę. Rewolucja w teatrze, jak widać nie musi być nudna i oczywista.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji