Artykuły

Parno i duszno

"Zagłada domu Usherów" w reż. Barbary Wysockiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Marta Nadzieja w portalu kulturaonline.pl.

Wystawianie dwudziestowiecznych dzieł operowych na polskich scenach to wydarzenia wciąż rzadkie, dlatego doniosłe. Cykl Terytoria w Operze Narodowej to kontynuacja zamysłu Mariusza Trelińskiego, któremu zależało na pokazywaniu najnowszego operowego kanonu. Po dwuletniej przerwie Terytoria powracają, a na scenie Opery Narodowej zadebiutowała Barbara Wysocka, wszechstronnie wykształcona aktorka krakowskiego Teatru Starego, która ma za sobą studia reżyserskie i dyplom skrzypaczki.

Wysocką, którą widzowie zapamiętali z prześmiewczej adaptacji "Pijaków" Franciszka Bohomolca, w libretcie (nawiązującym do mrocznego opowiadania Edgara Allana Poe) interesował przede wszystkim psychologizm postaci. Dlatego też ze śpiewaków wycisnęła tyle aktorstwa, ile się tylko dało.

I rzeczywiście, można odnieść wrażenie, że pod wodzą Wysockiej artyści nie tylko śpiewają, ale też i grają. Widać to zwłaszcza w kreacji neurotycznego Roderyka (Brian Stucki). Wysocka do roli Madeline zaprosiła jedną z najbardziej cenionych śpiewaczek młodego pokolenia Agatę Zubel (w pierwszej obsadzie gra ją Agnieszka Piass). Wrocławska artystka wypada na stołecznej scenie świetnie. Z krystalicznymi, przeszywającymi wokalizami budując postać krańcowo samotną i ubezwłasnowolnioną (przez chorobę?, brata?, a może przeszłość?) - i to mimo faktu, że jej bohaterka przez cały spektakl nie wyśpiewuje ani słowa!

W warstwie interpretacji tekstu widać u Wysockiej manierę teatralnego, dosłownego odczytywania symboliki. Stąd wrażenie dłużyzn i usilnego rozmontowywania na części pierwsze gestów oczywistych. Scena, w której Roderyk z Williamem przebierają zmarłą Madeline w sukienkę, ciągnie się niemiłosiernie, nie wnosząc do tekstu nic nowego. Podobne zresztą wrażenie daje początkowa sekwencja podróży Williama do opuszczonego domu swojego dawnego przyjaciela.

Mimo wszystko jednak teatralne doświadczenie Wysockiej na poziomie samej inscenizacji okazuje się atutem nie do przecenienia. Pozornie proste rozwiązania (wielowarstwowe sukienki Madeline, stanowiące jakby obronę przed napastującym ją bratem, czy alegorycznie potraktowane wieszaki z ubraniami) frapują i zatrzymują widza na detalu, który pozwala ogarnąć całość. Bo jest w końcu "Zagłada" operą czołowego amerykańskiego minimalisty, którego niepokojąca muzyka wcale nie musi sprawdzić się na deskach teatralnych. Dyrygent Wiesław Michniewski radzi sobie jednak z Glassowską materią bez zarzutu, idealnie kontrastując dźwięk z tekstem.

Wysocka doprowadziła do tego, na czym jej najbardziej zależało. Widz widzi na scenie rozkład, kres i beznadziejnie samotnych miotających się ludzi, dla których nie ma już ratunku. Tytułowa zagłada jest na tyle dojmującą, że spektakl ogląda się wręcz na bezdechu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji