Artykuły

"Czy popiół tylko zostanie i diament"

Kiedy wczesną wiosną 1983 r. na warszawskich Powązkach żegnaliśmy Jerzego Andrzejewskiego wszystkim nasuwała się natrętna myśl, że oto wraz z odejściem tego Pisarza zamyka się jakaś karta literatury obywatelskiej. Popularna warszawska popołudniówka pisała owego dnia: "Miejsce w dziejach polskiej prozy i polskiej myśli społecznej Jerzemu Andrzejewskiemu wyznaczy przyszłość. Dziś stoimy zbyt blisko - jedno jest pewne, że dzieła Andrzejewskiego przeżyją ich Autora o długie dziesiątki lat".

Tak mniej więcej myśleliśmy, niezależnie od osobistych politycznych postaw politycznych.

W okresie czterdziestolecia przebył Andrzejewski niemałą drogę. Potraktował literaturę jako zadanie, jako bezustanną konfrontację wartości wytworzonych przez kulturę z szarym życiem. Można zaryzykować osąd, że miał dużo szczęścia do konfrontacji codziennej, nabierającej szczególnie charakteru historycznego. Bowiem losy Polski ostatnich dziesięcioleci nie odmawiały Andrzejewskiemu takich "zderzeń".

Jest autorem "Ładu serca" - powieści, która przyniosła mu przed wojną laury i nagrodę Episkopatu Polski. Jest autorem "Popiołu i diamentu" największej książki politycznej o początkach Polski Ludowej za co nie ominęły go żadne wyróżnienia. Jest także autorem "Miazgi" - utworu, który nim ukazał się w druku już obrósł legendą literacką.

Te trzy powieści Andrzejewskiego, to szukanie równowagi między mitologią a życiem. To jakaś próba osądzenia tych mitów narodowych w materii konkretnych wydarzeń historycznych. Czy nie jest to także próba poszukiwania indywidualnej ofiary w historii? Sprzeczności narysowane w powieściach Andrzejewskiego zawsze przynoszą tragiczne rozwiązania. I nie wynika z nich żadna refleksyjność, to znaczy taka refleksyjność, która dawałaby odautorskie odpowiedzi, bądź wyraźne wskazania o racjach. Andrzejewski wyraźnie mówi, że prawdy zdobyte jedno pokolenie nie dziedziczą się. Bo do oczywistości dochodzić musi każde pokolenie polskie.

Jerzy Zawieyski nazwał w swoim eseju autora "Popiołu i diamentu" wiecznym katechumenem, którego bohaterowie literaccy nie są nosicielami immanentnego zła czy dobra. Zło staje się jakąś ujemną, ale wartością dla Andrzejewskiego, tak jak i dobro. I funkcjonują nie od woli człowieka.

Włodzimierz Maciąg napisał przed laty, że "Andrzejewski jest pisarzem rzeczy i ludzi przegranych", a co najbardziej fascynuje tego pisarza, to bez wątpienia zjawisko klęski.

Wielka powieść 1948 roku "Popiół i diament", przeniesiona na scenę w warszawskim Teatrze "Rozmaitości" przez Andrzeja Marię Marczewskiego teraz w 75. rocznicę urodzin Pisarza, to spektakl znaczący, odważny, wybitny.

Znaczący, gdyż problemy pierwszych lat Polski Ludowej zostają powoli rozmywane w fali nakładających się na siebie informacji. Istnieje więc jakaś potrzeba powrotu do wizji tamtych lat - okiem utworu z tamtego okresu, przynajmniej w dziedzinie literatury i teatru.

Spektakl odważny, bo nie jest prawdą, że lubimy, gdy przypomina nam się oczywistości. Stąd konflikty i nieporozumienia o imponderabilia.

Wybitny, ponieważ udało się reżyserowi pokazać w sposób godny losy pokolenia bohaterów tragicznych. Towarzysz Szczuka i Maciek Chełmicki to dwa romantyczne orły, dwie postawy. To są bohaterowie, których historia postawiła na niewspólnej drodze!

Marczewski w warszawskiej inscenizacji teatralnej poszedł tropem Wajdy, tropem ideowym, choć pozornie różniącym się właśnie odczytywaniem realiów. Spektakl Marczewskiego nie osądza i, tak jak w powieści Andrzejewskiego, zadaje pytania. Stąd w przedstawieniu same pytania. Stąd motto - pytanie Maćka:

"czy popiół tylko zostanie

i diament

co idzie w przepaść z burzą"?

Stąd dramatyczne pytanie przedstawiciela nowej władzy, jako ostatnie zdanie spektaklu: "człowieku po co..."; Mógłby ktoś powiedzieć, że takie założenia w sztuce muszą przynieść klęskę. Pisarz udowodnił dalszymi dziełami, że pytania otwarte to prawidłowość w literaturze czasów tragicznych.

Nie ma chyba w Polsce osoby, która nie przeczytałaby "Popiołu i diamentu" i nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto nie oglądałby wspomnianej realizacji filmowej Wajdy. Toteż z dużymi brawami należy przyjąć odwagę Marczewskiego i aktorów jego teatru, że zdecydowali się na nową inscenizację.

Inscenizacja ta przynosi teatrowi zaszczyt i jest prawdziwym sukcesem artystycznym. Maciek Chełmicki - Wojciech Osełko - to nawiązanie do polskiej tradycji literackiej, do Kordiana Juliusza Słowackiego, a Szczuka - Aleksander Błaszczyk - do literatury pozytywistycznej, czyli bohaterów silnych nie fizycznie, ale ideowo. Stąd Wojciech Osełko prezentując racje pokolenia przegranego zaznacza nie terroryzm, o co tak bardzo łatwo w tej roli, lecz bohaterstwo wewnętrznego osamotnienia. Bo nawet przegrywać i umierać można z godnością, mówi nam ten Maciek Osełko.

Polemika między postawą realistyczną a romantyczną, to główny nurt koncepcji aktorskiej Osełki. Jego Maciek jest jakby z drugiej strony rzeczywistości. Cały zamknięty w sobie, skupiony. Czuje się, że tracąc racje swojego widzenia wolności, przybliża się co minutę ku rozpaczy. Wolność, która dla Maćka jest jedynym dobrem, da się już tylko osiągnąć przez "samobójstwo" rodem z Kordianowego skoku przez bagnety. Bunt przeciw rzeczywistości przemienia Wojciech Osełko w jedynie godną człowieka postawę. Ostatnie obszary jego tożsamości - to tylko poezja.

Od początkowej rozmowy Maćka z Andrzejem Kosseckim (Andrzej Ferenc) w barze hotelu "Monopol", notabene ogromne wrażenie na widzach wywołuje ta scena, Chełmicki przez miłość do Krystyny (Małgorzata Ząbkowską), która w tym spektaklu jest pełna liryzmu i daje Maćkowi szansę innego, racjonalnego rozwiązania; dochodzi Osełko do finałowego pojedynku dwu świadomości (scena końcowa z Ferencem).

Aż do tragicznego nieomal fizycznie konkretnego "zetknięcia" ze Szczuką, reżyser trzyma widza w ogromnym napięciu. Przyczyniają się do tego aktorzy, z których prócz, wymienionych powyżej, należy wspomnieć Irenę Laskowską. (Staniewiczowa) i Zygmunta Rzuchowskiego (Puciatycki), którym udało się ambitnie odejść od stereotypu grania postaci tej "sfery".

Świetny jest Janusz Paluszkiewicz, czyniący z epizodycznej rólki Portiera kreację i stwarzający filozofię postawy godnego przetrwania. Podobnie Edward Wichura (dziennikarz Pieniążek), Józef Fryzlewicz (Sędzia Kossecki) i Jadwiga Andrzejewska (Kobieta z obozu), którzy spektaklowi Marczewskiego dostarczają popisów gry aktorskiej.

Należy odnotować z uwagą inicjatywę dyr. Marczewskiego w kierunku pozyskania najzdolniejszej młodzieży aktorskiej dla swojej sceny. I tak w "Rozmaitościach" debiutują: Monika Doroz, Jan Jankowski i Michał Breitenwald. Z przykrością natomiast należy zauważyć że skądinąd dobry aktor Zygmunt Małanowicz (Waga) złamał konwencję spektaklu i ograniczył się do nużącej recytacji, przy okazji niszczą scenę rozmowy z Andrzejem Kosseckim. Józef Napiórkowski i Ryszard Stobnicki narysowali scenę znakomitym planem przestrzeni. Scenografia ich współtworzy sukces tego spektaklu.

Oddzielne słowa należą się muzyce Tadeusza Woźniaka, który na stałe związał się z warszawskimi "Rozmaitościami" i nie pierwszy to spektakl na tej scenie podnosi do należytej rangi, także w dziele muzyki teatralnej. Muzyki budującej nastrój i będącej "współgospodarzem" sukcesu.

W foyer Teatru "Rozmaitości" z okazji "Popiołu i diamentu", sprzedaje się reprint tygodnika "Odrodzenie" z dnia 25 lipca 1948 r., poświęconego Jerzemu Andrzejewskiemu, laureatowi nagrody głównej tego tygodnika i plejadzie pisarzy: K. Brandysowi, J. Broszkiewiczowi, H. M. Dąbrowskiej, M. Dłuskiej, S. Dygatowi, P. Hertzowi., L. Hirszfeldowi, S. Kisielewskiemu, J. Kottowi, W Kubackiemu, M. Rusinkowi, S. Szumanowi, W. Tatarkiewiczowi, W. Żukrowskiemu, M. Żuławskiemu, J. Żwirskiej z racji nagród literackich. Reprint ten, wzbogacony o obsadę spektaklu Andrzeja Marii Marczewskiego, jest programem do "Popiołu i diamentu"; opracowała go Mirosława Banaszyńska - kierownik literacki teatru.

Cała twórczość Jerzego Andrzejewskiego to pragnienie dojścia do współczesnego czytelnika z wielkimi pytaniami o prawdziwe dylematy moralne. Spektakl Marczewskiego przybliżył te pytania, pragnąc wstrząsnąć widzem. Zdecydowanie mu się to udało, przez co zmusił nas do poszukiwania własnych odpowiedzi... na dziś. I to jest największym sukcesem teatru, reżysera, aktorów.

Jerzy Andrzejewski "Popiół i diament", adaptacja, inscenizacja i reżyseria Andrzej Maria Marczewski, scenografia Józef Napiórkowski i Ryszard Stobnicki, muzyka Tadeusz Woźniak, praca nad słowem Józef Fryzlewicz. Premiera: 22 VII 1984, Teatr "Rozmaitości" w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji