Artykuły

Andersen przenicowany

KTOŻ nie zna "Baśni" Hansa Christiana Andersena, a zwłaszcza - "Królowej Śniegu"? Historia Kaja zaczarowanego przez złą królową, zamienionego w bezduszną istotę i jego wiernej przyjaciółki Gerdy, która poświęceniem i wiarą w zwycięstwo dobra wybawia swego przyjaciela z okrutnej mocy - to piękna, mądra i pełna uroku opowieść. Nic też dziwnego, że wielokrotnie sięgał po nią teatr, oddając rzecz wiernie, zgodnie z literackim pierwowzorem bądź też dokonując rozmaitych przeróbek na kanwie klasycznego już tekstu. Tym jednak co łączyło wszystkie sceniczne adaptacje baśni Andersena była dbałość o zachowanie jej klimatu i przesłania sławiącego siłę uczucia zwyciężającego zło.

To przesłanie wzmocnione jeszcze fragmentami "Hymnu do miłości" z listu św. Pawła do Koryntian zostało też bardzo mocno wyeksponowane w finale najnowszej inscenizacji "Królowej Śniegu" zrealizowanej w Teatrze "Wybrzeże". Reżyser Włodzimierz Nurkowski oparł się na nowej adaptacji tekstu dokonanej wespół z Joanną Roniker na podstawie tłumaczenia Stefanii Beylin. Baśniowy klimat tego przedstawienia ocalał również, ba nawet stał się wartością samą w sobie. A jednak spektakl rozczarowuje ogromnie. Tak bowiem trudno w nim odnaleźć choćby echo niegdysiejszych wzruszeń towarzyszących dziecięcej lekturze "Królowej Śniegu". Jeszcze trudniej poddać się dramaturgii zdarzeń i związanych z tym emocji. Dramaturgii właściwie nie ma, bo ginie. rozmywa się w wysmakowanym plastycznie tle, w cudownych obrazach.

Strona wizualna tego spektaklu, jego forma plastyczna jest naprawdę piękna. Przedstawienie "rozpisane" zostaje na obrazy, w których Anna Sekuła autorka scenografii i kostiumów, błyszczy artystyczną inwencją. Dotyczy to zarówno krainy kwiatów, jak i książęcego dworu, czy dziedziny samej królowej śniegu. Mamy tu jednak do czynienia z typową dominacją formy nad treścią i to formy nawiązującej do różnych estetyk, wybujałej niekiedy i minoderyjnej. Epizody rozgrywająca się w krainie kwiatów noszą na przykład wyraźne piętno dekadencji, dwór książęcy wykreowany jest w duchu figlarnego rokoka, sceny ze zbójcami kojarzą się bardziej z fragmentami "Matki Courage" niż z Andersenem, choć wiadomo, że jego baśnie są "podskórnie" okrutne i smutne. Pośród tego, co rozpisane na urzekające urodą obrazy, a składające się w całość nazbyt eklektyczną plącze się mała bohaterka Gerda szukająca swego przyjaciela. Cały dramatyzm wędrówki i przygód "topnieje" w feerii barw i natłoku malowniczych postaci. Spotkanie z Kajem, moment jego przemiany i odrodzenia, czyli to co było celem pełnej niebezpieczeństw wyprawy Gerdy, wypada blado, niepieprzekonująco. A potem, w finale, znowu wracamy do znanego już z prologu saloniku, w którym na dojrzalszych już bohaterów czeka babcia. Salonik dopełnia bogactwa stylistyk i konwencji, bo ta z kolei dochodzi do głosu XIX wieczny realizm.

Włodzimierz Nurkowski proponuje przedstawienie, które prędzej chyba usatysfakcjonuje dorosłych niż dzieci. Dorosłych wszakże ono również drażni między innymi, nieporozumieniami w stylu interpretacji niektórych postaci. Wróżka Kwiatów (Marzena Nieczuja - Urbańska) to tylko jeden z przykładów zbędnej, jak sądzę, sztuczności w podawaniu kwestii. W całym zaś eklektycznym, co rusz "mrugającym" do widza świecie póz, manier stylistycznych odwołań i skojarzeń ostają się bohaterowie przynależni wyłącznie baśniowej rzeczywistości - Wrony, Gołębie, Ren. I one zapewne najbliższe są dziecięcej publiczności.

Gerda i Kaj (Joanna Kreft-Baka), - na zdjęciu z lewej, Jacek Labijak zbyt często giną nam z pola widzenia, byśmy mieli naprawdę przejąć się ich losem. W to zaś, że na skutek przeżyć - wydorośleli (reżyser mówił nawet o dojrzałości seksualnej) i zmądrzeli musimy uwierzyć bez zbędnych pytań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji