Artykuły

W stronę Schulza

"W stronę Schulza" - to kapitalny tytuł. Wyraża zamysł wystawy Leszka Mądzika, odpowiada także moim osobistym emocjom związanym z poznawaniem Schulza. Artysta z Drohobycza jest jak horyzont, oddala się, im bardziej się doń zbliżamy. To, co jest jego esencją, odsłania się i jednocześnie pozostaje poza naszym zasięgiem - o wystawie Leszka Mądzika na Majdanku i premierze "Nocy wielkiego sezonu" w Teatrze im. Osterwy w Lublinie pisze ks. Alfred Wierzbicki w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Odwiedziłem wystawę Leszka Mądzika w Kielcach i od razu mnie poruszyła swą dramaturgią. Obawiam się, że w chłodnej refleksji nie potrafię już oddać rosnącego napięcia poznawczego i estetycznego, jakie towarzyszyło przeżywaniu tej wystawy. O przeżyciach trudno bowiem opowiadać, a Mądzikowi udało się urządzić seans.

Zaczyna się dość konwencjonalnie. Przegląd wielorakiej obecności Schulza w malarstwie i grafice XX wieku. Co za nazwiska! Wielcy i samodzielni mistrzowie. Jedni czerpią tematy z schulzowskiej wyobraźni, inni nawiązują do jego postaci jako symbolu. Nauczyciel rysunku w drohobyckich gimnazjach, autor "Xięgi Bałwochwalczej", twórca "Sklepów cynamonowych", tragiczna postać polskiego Żyda, okazuje się jedną z największych inspiracji polskiej sztuki XX wieku.

Materia pierwszej części wystawy jest tak bogata i gęsta, że wystarczyłoby jej na kompletną ekspozycję o wyrazistym przesłaniu. Leszek Mądzik jednak dokonał przypomnienia swych poprzedników zdążających w stronę Schulza, aby wypowiedzieć w kulminacyjnym punkcie swą własną kwestię.

Zatrzymujemy się w dziecięcym pokoju willi Landaua, gdzie w ostatnich miesiącach swego życia Bruno Schulz wykonał freski na motywach bajek i baśni, pracując na rozkaz wszechwładnego gestapowca. Jest to rzecz o sztuce. Powinna dawać wolność i radość. I takie właśnie są pierwsze odczucia, kiedy chłoniemy wzrokiem bajkowe postacie w jasnych kolorach, wychudzonego kota, żebraczkę z wyciągniętą dłonią. Rodzi się współczucie dla każdego istnienia. Ale te freski stanowią tylko barwną powierzchnię nieogarnionej ciemności losu artysty zmuszonego przemocą do kreacji, ciemności upokorzenia, które ratowało jego życie, dopóki uznawano go za "przydatnego Żyda".

(...)

W przeddzień 67 rocznicy śmierci Brunona Schulza swą kielecką wystawę Leszek Mądzik przeniósł na Majdanek. Niby nic to nie zmienia

Trudno powiedzieć, czy Schulz miał przeczucie, że sztuka, która wbrew konstatacji Theodora Adorna, będzie powstawać po Auschwitz i po Majdanku, wręcz z moralnej konieczności będzie do niego nawiązywać. Tego samego dnia, w którym odbywał się wernisaż wystawy Leszka Mądzika na Majdanku, byłem na przedpremierowym spektaklu Krzysztofa Babickiego "Noc wielkiego sezonu" w Teatrze im. Juliusza Osterwy. Nie jest to zwykła inscenizacja opowiadań Schulza, lecz dzieło doprawdy autonomiczne, zapierające dech spiętrzeniem płaszczyzn, bez znajomości tekstów Schulza, jego rysunków, biografii i epoki trudne w percepcji. Ale właśnie to, że Babicki niczego nie upraszcza, że stworzył wraz ze swym zespołem dzieło trudne, stanowi o jego prawdziwej wartości.

Do pewnego stopnia samodzielnym bohaterem sztuki Schulza/Babickiego są teksty "Sklepów cynamonowych", oszczędnie i perfekcyjnie wybrane. Są enigmatyczne i konkretne jak rysunki, w których kryje się wszystko od erotyki po mistykę.

Babicki znalazł przedmiot, który uczynił symbolem Schulzowego czasu. Przedstawił rzecz o szafie. Przedmiot, który w porządnych czasach jest meblem znajdującym się na właściwym sobie miejscu, czyli w kącie, gdzieś w tle, otrzymuje nagle, pierwszoplanową rolę. U Schulza ludzie przemieniają się w inne stwory tak, jak ojciec w kondora. U Babickiego, ale nie bez udziału samego Schulza, przemianom podlegają także najbardziej banalne rzeczy.

Wstrząsająca jest historia szafy. Najpierw służy ona do przechowywania tandety takiej, jakiej pełno było na schulzowskiej Ulicy Krokodyli. "Ta rzeczywistość jest cienka jak papier i wszystkimi szparami zdradza swą imitatywność. Chwilami ma się wrażenie, że tylko na małym skrawku przed nami układa się wszystko przykładnie w ten pointowany obraz bulwaru, gdy tymczasem już na bokach rozwiązuje się i rozprzęga ta zaimprowizowana maskarada, i niezdolna wytrwać w swej roli, rozpada się za nami w gips, pakuły, w rupieciarnię jakiegoś ogromnego, pustego teatru". U Schulza zawsze rzeczywistość jest masywna, nachalna i zarazem delikatna i subtelna, jest sobą i czymś innym, jest i zanika.

(...)

W finalnej scenie nie słychać już kiepskiej muzyki, lecz przeraźliwy turkot pociągów. Już wiemy co, to znaczy. Treblinki, Bełżca i Sobiboru nie można pokazać. Niewielu Żydów miało szczęście, uniknęli transportu do obozu, bo udało im się schować do szafy. Widzimy ludzi wchodzących do szafy. Niestety, to nie była wesoła zabawa.

Może po to pojawił się na tej ziemi w "noc wielkiego sezonu", artysta taki jak Bruno Schulz, aby pokazać, że przemiany ludzi i rzeczy, to kreacja i destrukcja. Mylą się ci, którzy widzą tylko jedną stronę. A świadomość tej ambiwalencji jest ciężarem, z którym po Schulzu już ciągle i bez rozwiązania będziemy się zmagać.

***

ks. Alfred Marek Wierzbicki, dyrektor Instytutu Jana Pawła II i prorektorem Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Lublinie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji