Artykuły

Sflaczenie

Ostatnim okresem uaktywnienia się Witkacego na polskich scenach byki kampania prezydencka. Opowieść o Janie Macieju Karolu Wścieklicy aspirującym do najwyższego urzędu w państwie, piastowanego dotąd przez generała Bruizora, wydala się wtedy niejednemu twórcy teatru atrakcyjnym komentarzem do rzeczywistości.

INSCENIZOWANO "WŚCIEKLICĘ" z lepiej lub gorzej skrywaną intencją satyryczno-polityczną; wąsy były podstawowym akcesorium charakteryzatorskim. Migawka z premiery w teatrze opolskim nadana w telewizyjnych "Wiadomościach" wywołała potężny atak na Andrzeja Drawicza, któremu zarzucono ohydną manipulację przedwyborczą (komentowałem tę historyjkę na tych łamach). Tymczasem teatr telewizyjny miał wówczas gotową, nakręconą dużo wcześniej, własną wersję "Wścieklicy". Emisję, rzecz jasna, wstrzymano na długie tygodnie i tylko Jerzy Koenig skarżył się w jakimś wywiadzie, że wracają mu stare czasy, kiedy przedstawienia teatralne prześwietlano we wszystkich kierunkach, by się przypadkiem komu z czym nie skojarzyły.

Telewizyjny "Wścieklica" poszedł na antenę dopiero na wiosnę i oczywiście żadnego skandalu politycznego nie wywołał. Bo też Macieja Prusa nigdy w najmniejszym stopniu nie interesowało takie bezpośrednie, aluzjomaniackie przypasowywanie postaci teatralnych do osób rzeczywistych. Realizując dramat Witkiewicza reżyser nie robił sztuki o Wałęsie, aczkolwiek nie umieszczał jej też w jakiejś ponadhistorycznej próżni.

Nasycanie ambicji jako motor zdarzeń - tak chyba można by sformułować temat spektaklu Prusa, krótkiego i zwartego (z mocno okrojonym tekstem), skondensowanego i wyrazistego. Oglądaliśmy z bliska indywidualność naszych czasów: wójta, posła i prezydenta-elekta, filozofa, kokieta i nowicjusza w zakonie braci Sympatyków, tytana wyrastającego wysoko ponad karłowaty świat gminy Niewyrypy Dolne z przyległościami, ale tytana adekwatnego do otoczenia: ekscentrycznego i groteskowego. Monologi Wścieklicy Adam Ferency głosił z permanentnym naciskiem perswazyjnym, na krzyku i krótkim oddechu - tak, jakby przez usta tego gaduły przemawiała wściekła, nieokiełznana siła, ekspansywna i autonomiczna. Siła samonapędzająca się w obliczu kolejnych zadań i słabnąca w miarę kolejnych triumfów: retorycznych, erotycznych, intelektualnych, dyplomatycznych. Elekcja prezydencka wyczerpywała ostatecznie jej zasoby: Wścieklica wyruszał z Niewyryp Dolnych do stolicy już jako bezwolny, wyfraczony manekin-trup.

"Szewcy" w Dramatycznym, można rzec, podejmują temat. Maciej Prus nie buduje historiozoficznej paraboli, jaką zazwyczaj w tym dramacie odczytywano; opowiada o nienasyceniu. Specyficznie witkacowskim, erotyczno-politycznym, perwersyjno-rewolucyjnym nienasyceniu pięknej arystokratki, trochę wampa, trochę (nieudolnej) agitatorki, nienasyceniu Scurvy'ego skręcanego pożądaniem księżnej i władzy, nienasyceniu szewców produkujących z jednaką łatwością buty i idejki. Siła motoryczna wprawiająca w ruch te kukiełki objawia się w ruchu aktorów - w uwodzicielskim spływaniu Bożeny Milier-Małeckiej ze schodów, w kroczkach i pozach Jarosława Gajewskiego, w fizycznej szamotaninie szewców (Krzysztof Wieczorek, Maciej Damięcki, Janusz Wituch) z linami wiążącymi im przeguby dłoni. Ale nade wszystko objawia się w kosmicznym gadaniu. Postacie wyrzucają z siebie lawiny słów gwałtownych, terkotliwych i jakby w tym terkocie zrównanych: z jednakowym naciskiem wykrzykują przekonania, perswazje, dowcipy i jawne absurdy. ("Irina Wsiewolodowna - wam Chwistek zabronił być w polskiej literaturze. I dlatego musi się pani błąkać po sztukach bez sensu...")

Ta decyzja reżyserska wydaje się najbardziej tu kosztowna, technicznie i interpretacyjnie. Technicznie: aktorzy nie dają sobie rady z tempem terkotania i z dykcją, stają się niesłyszalni. Interpretacyjnie: Prus zdaje się zakładać, że te fontanny mowy są bez znaczenia, że liczy się tylko wzajemne oddziaływanie nienasyceń i pożądań przedziwnego trójkąta Księżna - Scurvy - Sajetan.

Tymczasem oddziaływania te, przy wszystkich skrótach i widowiskowości nie są w stanie utrzymać same uwagi odbiorców. "Szewcy" w Dramatycznym przez dwa pierwsze akty są przedstawieniem jasnym i klarownym, precyzyjnie prowadzonym, ale też nudnym i monotonnym właściwie do granic wytrzymałości widowni. Z utęsknieniem czeka się finału obydwu aktów: gdy paramilitarni Dziarscy Chłopcy przejmują władzę i gdy ją potem oddają w ręce rewolucyjnie elokwentoych producentów cholewek.

Trzeci akt "Szewców" grany byt zazwyczaj jako antykomunistyczna satyra: proletariusze z gębami pełnymi frazesów dorwali się do władzy, wbijają się we fraki (których nie umieją nosić), żrą langusty i wąparsje. Tu nie ma takiej kpiny. Jest sflaczenie: siła, która pchała bohaterów do aktywności i rywalizacji nagle osłabła, ciśnienie wychłódlo. Potoki gadaniny straciły swą ekspansywność i da się w nich usłyszeć - jeśli ktoś ma cierpliwość wsłuchać się - smuteczek poczucia bezcelowości: jest to już świadomie mowa po nic, dla podtrzymania pseudoaktywności. Znamienne, kogo skreślił Prus Witkacemu: w spektaklu nie ma Hiper Robociarza, Towarzysza Abramowskiego i Towarzysza X. Zatem rewolucja niwelistyczna, którą wieszczył Witkiewicz, ta, po której rządzić będą technokraci i automaty, w warszawskim przedstawieniu bynajmniej się nie dokonuje. Punktem dojścia "Szewców" Prusa jest chaos, w którym kręcą się absurdalne strzępy idei pozbawione już resztek mocy: jakaś grupa chłopska przemawiająca językiem "Wesela", jakiś pajac w kontuszu wycinający hołubce i daremnie usiłujący zwrócić na siebie uwagę.

W głębi stoją chochoły. "To zaraza czysta z tym Wyspiańskim" - mówi któraś z postaci. Skojarzenie, które w dramacie miało ewidentnie prześmiewczy charakter, w przedstawieniu występuje serio i wprost: to jest jakiś nasz taniec chocholi. To jest nastrój zagubienia, bezradności i beznadziei myśli opakowany w zwariowaną, akcję i groteskowe gadanie. Nastrój przejmująco współgrający z atmosferą chwili i stanowiący o wartości tego przedstawienia, choć nie da się ukryć, że wczucie się weń wymaga od widza sporo zaufania, cierpliwości i dobrej woli.

Nie sposób recenzować "Szewców" udając niewiedzę o tym, co dzieje się w Dramatycznym. Po roku intensywnych starań firma Batax bliska jest już zdobycia tej sali. Jeszcze to prawnie odwleczono, ale to pewnie kwestia czasu. W koegzystencję starego Dramatycznego z ekspansywnym, nowym teatrem musicalowym nie wierzą chyba nawet ci, którzy pracowicie wpisują do kontraktów klauzule nie do wyegzekwowania.

Kilka tygodni temu Zarząd Teatrów Miejskich z godziny na godzinę odwołał dyrektora naczelnego teatru Mieczysława Marszyckiego, mianując na jego miejsce - przed jakąkolwiek formalną decyzją kupna czy dzierżawy! - osobę związaną z Bataxem. Zapewne Marszycki podczas bijatyki z Bataxem popełnił rozmaite błędy. Niemniej ten z górą trzydziestoletni dyrektor Dramatycznego, organizator i spiritus movens wszystkich Warszawskich Spotkań Teatralnych, Teatru Narodów z 1975 roku, Spotkań Międzynarodowych i całego szeregu występów gościnnych, położył dla kultury teatralnej tego miasta zasługi większe niż pięćdziesięciu urzędników takich, jak ten, który go odwołał. Odwołał jak gówniarza, jednym telefonem. W poprzednim ustroju powiedziałoby się: chamstwo aparatczyków. Jak określić maniery nowych urzędników, tudzież maniery właścicieli wypchanych portfeli? I czy w związku z owym wypchaniem musimy nad manierami przechodzić do porządku?

I "Szewcy" (przy wszystkich dziurach i niedostatkach), i "Ptasiek" wg powieści Williama Whartona (spektakl, który powinien zachwycić także młodzież zakochaną w "Metrze") świadczą o tym, że po pierwszym, niezbyt zrozumiałym repertuarowo i niezbyt udanym artystycznie sezonie Prusa, praca reżysera i zespołu zaczyna dawać efekty. Coś drgnęło ku lepszemu. Czyli; najlepsza okazja, by to coś diabli wzięli. Jak zawsze: nasz superbogaty w talenty kraj na to stać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji