Artykuły

Dokąd wiodą te drogi?

Przeglądając liczne opinie telewidzów o programie poniedziałkowego teatru łatwo się można przekonać, że widownia ta, przyzwyczajona do wysokiego poziomu aktorstwa i ambitnego repertuaru, tęskni na co dzień za sztuką, która mówiłaby w sposób prosty i zarazem wzruszający o zwykłym życiu współczesnego człowieka. W sztuce Gustawa Kolińskiego "Dokąd wiodą te drogi?" (emisja 31 marca br.) widzę właśnie szlachetną próbę wyjścia naprzeciw tego typu życzeniom największej naszej widowni.

Wracając do tamtych trudnych dni sprzed ćwierćwiecza i pokazując ludzi zranionych fizycznie i psychicznie przez wojnę - autor próbuje zawrzeć w tej sztuce to, co tak rzadko ożywia naszą współczesną dramaturgię: wiarę w drugiego człowieka, humanizm, owo ciepło i siłę, która czyni znośniejszym najtrudniejsze nawet przeżycia. I to właśnie wydaje mi się najcenniejsze w owej opowieści o końcu wojny i wchodzeniu w nową, nie znaną rzeczywistość.

Scenariuszem Kolińskiego zainteresował się Jerzy Antczak, a więc reżyser, który już nieraz pokazał, że umie współpracować z autorem. Dokrętkami filmowymi podbudował nastrój, kontrastując ciszę lasu i spokój wsi z rozgrywającymi się na tym tle ludzkimi tragediami. Zamknięcie się w sobie Natalii, głównej bohaterki tej sztuki, i jej brak wiary w sens życia wytłumaczył retrospektywnymi scenami z powstania warszawskiego. Rozbudowując w ten sposób scenariusz i przetwarzając go na język telewizji - starał się na plan pierwszy wybić ową ciepłą ludzką nutę, która - mimo grozy wojny - emanuje z tej prostej opowieści.

Zamysł reżysera znakomicie przekazali wszyscy aktorzy. Nawet gorzka, milcząca Natalia Jadwigi Barańskiej tajała w zetknięciu z dziećmi i rozjaśniała ciepłym uśmiechem zmęczoną, zamkniętą dla świata twarz. Obydwie matki (miejska w wykonaniu Zofii Małynicz i wiejska Barbary Rachwalskięj) wzruszająco przekazały niepokój o własne dziecko, podbudowany życiową mądrością i głęboką życzliwością dla drugich. Znakomity był Tadeusz Fijewski w roli samotnego starego człowieka, szukającego zrozumienia i serca. Czerwonoarmista Mikołaj (Stanisław Jasiukiewicz) spieszący na linię frontu umiał pokonać zmęczenie, by uśmiechnąć się do nowych przyjaciół.

Nie twierdzę, że spektakl był bez wad. Na pewno pomogłoby mu szybsze tempo, wyraźnie słabnące pod koniec przedstawienia. Ale słuszny wydaje mi się kierunek tej drogi, którą poszedł reżyser.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji