Przed premierą "Przekroczyć granice"
Szwedzi próbują dużo skrywać. Nawet gdy stają przed wielkim problemem, to do ostatniego momentu czekają z konfrontacją. W Polsce - i w ogóle im bardziej na południe - napięcia od razu wybucha, a potem jest już w miarę spokojnie - ocenia Per-Anders Ring, student IV roku reżyserii w szkole filmowej, który debiutuje w teatrze sztuką "Przekroczyć granicę" Larsa Noréna. Rozmowa z reżyserem.
Leszek Karczewski: Czy w Szwecji, tak jak w Polsce, dramaturgię Noréna łączy się z poetyką "nowych brutalistów"?
Per-Anders Ring: Akurat ta sztuka jest dosyć... dyplomatyczna. Konstrukcja przypomina wulkan: akcja wibruje, pod powłoką skamieniałych relacji pulsują emocje. Ale nikt nie przeklina: toczy się pozornie gładka konwersacja, która skrywa uczucia. Sztuka "Przekroczyć granicę" powstała w 1978 r. To był najlepszy okres twórczości Larsa Noréna. Pisał wówczas o klasie średniej.
Wybrałeś sztukę ze względu na to, że została napisana w roku i miesiącu Twoich urodzin?
- Nie. Dla jej tematyki. "Przekroczyć granicę" mówi o konfrontacji ojca z synem, do której dochodzi po 30 latach spiętrzających się niedomówień.
Akcja dzieje się w niedużym mieszkaniu syna. Sam zaprojektowałeś ascetyczne dekoracje.
- Norén realistycznie opisuje scenografię. Ale jakie to ma znacznie dla pokazanego problemu, że ktoś ma 80 książek? Istotą jest nieporozumienie i wynikająca z niego ogromna samotność. To odwieczny, nierozstrzygnięty problem. Dzięki temu w sztuce każdy może się przejrzeć. Powiedzieć: "Cholera, też jestem w takiej sytuacji". Albo: "Dzięki Bogu, że nie żyję w takiej rodzinie". Bo podstawowe problemy rodzinne są wciąż te same. Chodzi o konflikt rodziców i dzieci, który wybucha w momencie, gdy młody człowiek decyduje się na samodzielne życie. Rodzice boją się utracić kogoś, kto przez 18 lat mieszkał w ich domu, ponieważ pragną wciąż jeszcze być rodzicami.
Dlatego studiujesz w Łodzi?
- Nie (śmiech). Najpierw półtora roku studiowałem w Sztokholmie, w prywatnej Stokholm Film Skola, gdzie doradzano mi, bym poszedł na wyższe studia reżyserskie. Byłem asystentem reżysera w prywatnym teatrze i elektrykiem w instytucie filmowym. Stamtąd przyjrzałem się sztokholmskiej uczelni filmowej: tam pracuje się zbyt leniwie. W Łodzi inne pytania stawiają wykładowcy, inne jest spojrzenie na człowieka, na wartości.
Skąd u studenta reżyserii filmowej potrzeba teatru?
- Film to jest fabryka. Przygotowuje się scenę i potem przez 1-2 dni kręci się 8-10 dubli, z których na stole montażowym można wybierać najlepsze momenty. W teatrze nad jedną sceną pracujemy szczegółowo 2-3 tygodnie. Nie jak w przedsiębiorstwie, ale jak w rodzinie: kłócimy się, ale też przeżywamy chwile radości.
Na zdjęciu: plakat do sztuki "Przekroczyć granice".