Artykuły

Ich czworo, o jakich Zapolskiej się nie śniło

Można się nieco pogubić. W tekście wydrukowanym przez miesięcznik "Dialog" utwór ten nosi nazwę "Czworokąt"; rok temu pierwotną wersję szczeciński Teatr Współczesny wystawił jako "Jubileusz", a teraz Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie za inscenizował wariant własny z nagłówkiem, "Tacy jak my"!

- Kto - my? I jacy? Prowokacja intelektualna jest tu ewidentna. Należy ona zresztą do podstawowych funkcji teatru i albo inspiruje on widza do zadawania sobie pewnych pytań, albo po prostu szkoda zachodu. Otóż co do tego, czy szkoda zachodu, na to w każdym konkretnym wypadku powinien sobie odpowiedzieć każdy sam. Tutaj, z okazji sztuki Edwarda Redlińskiego, nasuwa się jeszcze jedna kwestia. Mianowicie zwraca uwagę cykl wspomnianych przymiarek do najtrafniejszego "określenia wywoławczego" tego utworu. Stąd zdaje się wyłaniać sygnał, iż pojawił się utwór o treściach dalekich od jednoznaczności. Rozpisany przez autora "Awansu" na głosy temat nie jest łatwy do sklasyfikowania w katalogu pojęć obiegowych (jubileusz - jakże zadomowiony termin!), czy w kategoriach wymiernego schematu (formalność scenicznego wieloboku nie wytrzymuje próby życia...).

Przyznajmy, nadał autor tej sztuce strukturę dość skomplikowaną, i to nawet bardziej chyba, niż może się to na pierwszy rzut oka zdawać. Toteż nie jest to sztuka do interpretacyjnego "odfajkowania", do zdawkowej recenzyjki. Nie stwarza ona pretekstu do tego, żeby rozdać kilka taktycznych ukłonów, czy też wymierzyć parę dyplomatycznych klapsów. W dodatku tak być nie może tym bardziej, że na scenie koszalińskiej nadano "Czworokątowi" kształty zachęcające do ogólniejszych refleksji.

Pozornie sprawa jest nader prosta. Zamiast kurtyny podnosi się plansza przedstawiająca fragment stołecznego osiedla za Żelazną Bramą, dzięki czemu otrzymujemy możliwość zajrzenia do mieszkania naszych dobrych znajomych. Trudno wszak udawać, że się takich znajomych nie posiada. Właśnie przebierają się w naszej obecności. Dopasowują ciuchy. I ta manipulacja związana z podjęciem szalenie ważnej decyzji ("jak by tu się wystroić?") staje się okolicznością usposabiającą bohaterów niemalże filozoficznie.

Oczywiście snobizm był zawsze, zawsze do fałszywej świadomości dorabiano jakąś motywację. I w tym sensie nadal nie brak ortodoksyjnych wyznawców prawdy głoszonej w porzekadle, że jak cię widzą, tak cię... Aliści nie jest to przedmiotem utworu autora słynnej "Konopielki". A w każdym bądź razie nie tylko to, albowiem istnieją, wielce rozmaite typy zakłamania, czasem silnie zakorzenione w mentalności zachowawczej, zdolnej jedynie do postępowania i myślenia zgodnie z literą reguł poprawnych formalnie, bez oglądania się na dalekosiężne skutki takiej postawy; jak i typy hipokryzji strojące się w barwne i zachęcające piórka awangardyzmu, hałaśliwe w wartościowaniu swoich racji, lecz niezdolne do ich racjonalnego uzasadnienia.

Te dwa typy w ."Takich jak my" reprezentuje wiecznie skłócana para małżeńska - Ina i Toni - stadło modelowe, pogrążające się w fałszywej wizji życia, mimo pozorów uporu w dążeniu do rozwiązań konstrukcyjnych. Niedorzeczność polega tu na dość pospolitej iluzji. Bierze się oma stąd, że wyżej stawia się upatrzoną koncepcję prawdy, od potrzeby dochodzenia do niej na drodze - choćby czasem mozolnych - starań. Idee odmienne ścierają się tu tylko w abstrakcji. I z tego względu Antosiom i ich Karolinom może grozić trwały brak porozumienia. Oboje tymczasem z całą trzeźwością reagują na podniosłą frazeologię zasłużonego dziadunia. Nie będąc jednak w stanie zorientować się we własnych mistyfikacjach, nie wiedzą nic o tym, liż staruszek z ich powodu, w skrytości, głęboko cierpi, choć wydawać się może, że tkwi on w nierealnym świecie zdogmatyzowanej szczęśliwości. Nie potrafią też bohaterowie nawiązać kontaktu z dziewczyną wiejską, która wprawdzie nie ma żadnych doświadczeń w łączności z miastem, ale błyskawicznie spostrzega brak autentyzmu w ich przekonaniach i zdumiewającą łatwość w przewrotnej motywacji postaw. A że nie można egzystować w wiecznym zakłamaniu, małżeński konflikt narasta, aż dochodzi do decydującej awantury. Ponieważ zaś tylko nieliczne zjawiska zawdzięczamy wyłącznie jednej przyczynie, tak i tu do wybuchu dochodzi między innymi z (powodu niewinnego faktu, że pani - poza znanym widzom Tonim - ma jeszcze drugiego, jak uważa, bardziej interesującego pana...

Rozlegające się na przedstawieniach spontaniczne brawa i wybuchy śmiechu świadczą o trafności odczytania tej sztuki przez Marka Piestraka, który wyreżyserował spektakl sprawnie, umiejętnie rozkładając akcenty karykatury i krytyki społeczne, z wyczuciem dozując nieprzerwany potok polemiki małżeńskiej oraz znamienne milczenie starca. Do kolekcji nieprzeciętnych postaci, nie wypowiadających wielu słów na scenie, przybyła teraz w Koszalinie kreacja Stefana Buczka, znakomitego odtwórcy Dziadka-jubilata, powściągliwego w geście, a jednak zaznaczającego swą obecność z ekspresją dostatecznie wymowną. Tekst Red lińskiego zabłysnął niewątpliwie dzięki dojrzałym rolom obojga partnerów - rejwodzi na scenie jako fertyczna Ina - Nina Mazgajska, wcielająca się w pewną siebie retoryczną, trafiającą we współczesny szyk ową trzydziestoletnią, pełną słusznych pretensji dziewczynę. W roli jej męża wystąpił Tadeusz Pokrzywko, operujący rozmaitością środków o znacznej skali, zdyscyplinowany i wywołując pożądane efekty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji