Makbet z wideoklipu
"Makbet" w reż. Piotra Kruszczyńskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Agnieszka Celeda w Polityce.
Gdyby Piotr Kruszczyński zrobił takiego "Makbeta" [na zdjęciu scena z przedstawienia], jakiego zapowiadał - o młodych ludziach, którym nagle otwiera się perspektywa awansu, stanowisk, władzy, po trupach, ale kto by na to zważał - mogłaby to być wypowiedź sceniczna niezwykle aktualna. Dokoła pełno przecież zaczadzonych rządzeniem, spragnionych kariery bez liczenia się z ceną, oślepionych przez biały tron ustawiony w spektaklu na wysokiej wieży. Użycie tragedii Szekspira do stworzenia ich ostrego, dramatycznego portretu mogłoby być usprawiedliwione - gdyby było celne. Ale nie jest. Reżyser, pewnie w przekonaniu, że współczesny widz nie jest w stanie śledzić normalnej opowieści, pociął akcję na paseczki jak w wideoklipie. Unieważnił fabułę, która dla nieznających utworu będzie niejasna, zatarł związki między postaciami - wprowadził natomiast rozmaite, mało wyszukane symbole. Kto dziś portretuje niziny społeczne w ten sposób, że każe Makbetowi wielką łychą zajadać wiejską jajecznicę? Przecież to metafora cepem przez łeb. A co ma znaczyć, że zmagania bohaterów tragedii komentuje charakterystycznym głosem Dariusz Szpakowski? Że wojna to sport? Ale odkrycie! Chcąc być cool, dopasować się do młodej stylistyki, Kruszczyński stworzył widowisko rzeczywiście nietypowe dla zachowawczego Teatru Polskiego w Warszawie, wyróżniające się jednak nie celnością obrazu, lecz natręctwem odniesień, schematycznością postaci, brakiem refleksji, psychologii, poezji. Czy naprawdę w "nowoczesnym" wystawianiu Szekspira nie ma na to miejsca?