Artykuły

Reportaż z życia małżeńskiego

SZTUKA Redlińskiego mogłaby być bardzo śmieszna, gdyby nie była tak bardzo smutna w realiach, wziętych prosto z życia. I mogłaby być niezłą komedią, gdyby założyć, że komedie są przeróbkami reportaży. Bo u podstaw "Czworokąta" legły reporterskie penetracje po życiu: umiejętność podglądania ludzi, publicystyczne pasje wyciągania wniosków, dziennikarskie szukanie uzasadnień dla zjawisk, nawet tych w sferze emocjonalnej, które, choć subiektywnie motywowane, przez swoją powtarzalność stają się zjawiskami społecznymi. Już zresztą pierwsza sztuka Redlińskiego "Awans" była reportażem o przemianach świadomości wiejskiej; reportażem z jednej strony zabawnym, groteskowym - z drugiej strony grawitującym ku kąśliwej relacji o życiu nowobogackich. Reportażem, w którym czaił się lęk dobrego dziennikarza, świadomego przemian niepełnych: groteskowo przerysowującego magię dużego pieniądza i ciemnotę feudalnej zapadłej wiochy. W tej zbitce antynomii rodził się dowcip karykaturalny, ale społecznie może nie najostrzejszy.

"Czworokąt" idzie dalej, pokazując bosych Antków już na dyrektorskich stanowiskach; problem zostaje w nim nazwany: brak wzorców kulturowych. Nieumiejętność życia, które się przepołowiło na część spędzoną w Jarankach, pozornie zamkniętą, za sobą pozostawioną już i owo tu i teraz, tocząc się na jedenastym piętrze mrowiskowca, w mieście zdobytym, podbitym, ujarzmionym. Czym? Wysiłkiem intelektualnym bosego Antka, uporem, chęcią zaimponowania i pokazania tym z Jaranek, że bosy Antek, gdy chce, potrafi zasiąść obok pana ministra jak równy z równym. Tylko, że gdy już zasiadł - opadają go kompleksy, czy dobrze zasiadł i czy przystoi mieć brodę intelektualną oraz wdzianko play boya. Kompleks jest pozornie naiwny, bo broda oraz wdzianko są pretekstem do głębszych zastanowień nad najistotniejszym pytaniem filozofów: jak żyć. Jak żyć, żeby nie zaprzeć się pochodzenia i nie być śmiesznym, nie robić z siebie chłopomana i nie pozować na intelektualistę. Wzorca nie ma. Wzorzec musi zastąpić autokultura, intuicja, uczciwość.

W "Czworokącie" kompleks zakrawa na maniactwo, ale bo też Redliński wydumał sytuację, zbijając dwa schematy: bosego Antka ze wsi Jaranki - z jednej strony, a z drugiej - panią doktor in spe, córkę rewolucjonisty z Hiszpanii, urodzoną w miejskich ruderach. Ten z Jaranek ma ambicje dobrze pracować - ta z miejskiego interioru ma ambicję dobrze żyć. Zamknięci na jedenastym piętrze w dwóch pokojach, z dziadkiem rewolucjonistą dożywającym dni swoich, toczą więc spór o rację, który jest sporem o wzorce kulturowe. Oboje rozbudzeni umysłowo, jeszcze nie skostniali w kompromisach, jeszcze bezwiednie szukający czegoś, co byłoby sensownym dopełnieniem stanowisk, kanap i kolorowych szmatek. Oboje z awansu. Redliński bowiem poszedł na teatralną kontynuację swojej pierwszej komedii i wyszedł z tej kontynuacji obronną ręką tylko dzięki temu, że bohaterów zawiesił w próżni, że realistycznie skonfrontował ich postawy. Jest to może materiał zbyt wątły na krwistą komedię, w której podtekstach tkwi schemat postaw, ale przecież coś z tych lęków i frustracji kryje się za każdą ścianą, gdzie rozłożyli swoje wersalki młodzi magistrowie. Słuchałam kiedyś wykładu takiego młodego adiunkta, który rozpoczął go od wyznania nader osobistego, że:

- Bardzo trudno jest być inteligentem w pierwszym pokoleniu.

W tym dziwnie zbudowanym zdaniu zawarta została gorzka prawda o niektórych aspektach życia tych z Jaranek. O trudnościach adaptacyjnych chłopaka z chałupy podleśnej na entym piętrze mrowiskowca. O szukaniu swojego miejsca w życiu nie tylko w sensie zawodowym, które na ogół znaleźć łatwo, ale w sen wymaga skomplikowanych umiejętności. Redliński w "Czworokącie" problem zarysował, odpowiedź zostawiając czasowi. Zarysował na tyle ostro, że Antkowi przydał do pary Beatkę z Jaranek, dziewuchę pazerną na miejskość, która na pewno przyjmie się w mieście bez kompleksów i bez wysiłku. Tą Beatką - groteskową kuchtą in spe - sprowadził problem na ziemię: że nie wszystkim Antkom spędza sen z powiek walka o zachowanie godności, że istnieje ich cała rzesza jeszcze, bezmyślnie marzących o życiu w mieście, które kojarzy się" z wygodą dulskiej kanapy i... z dulską głupotą. Z czego już nie zdają sobie sprawy. Wyjrzała więc spoza "Czworokąta" publicystyka gorzka, obserwacja zjadliwa i mały realizm.

Teatr im. W. Siemaszkowej sięgnął po tę komedię, myślę, dla tematyki i wystawił ją właśnie jako spór racji - a więc publicystykę. Ewa Nahlik - scenografka - zamknęła ten spór w bardzo brzydkim mieszkaniu, tandetnie nowoczesnym, ograniczając w ten sposób i tak małą scenę do pudełka zapałek: aktorzy więc przeciskają się między pufem a fotelem, spętani brakiem przestrzeni i bardzo biedni w swoich gwałtownych gestach, które ewokuje tekst.

Reżyser spektaklu - Teresa Żukowska usiłuje tę publicystykę Redlińskiego stonować i z "Czworokąta" wykroić wcale zgrabny reportażyk z życia pewnego niedopasowanego małżeństwa. Aktorzy podchwytują jej intencję i chwilami robi się melodramat, oczywiście nie bardzo serio. Są to momenty drażniące w spektaklu.

W sumie jednak "Czworokąt" znajduje rezonans na widowni; świetny Toni Mirosława Gawlickiego w dialogu z nieco papierową Iną Małgorzaty Matuszewskiej, bawiąc, sugestywnie rozładowuje swój kompleks "z chłopa król", a Anna Kujalowicz w roli Beatki - bezmyślnej dziewuchy - rzepy - rozgościła się z nadzwyczajną znajomością tematu. Partneruje tej trójce Dziadek Zbigniewa Zaremby, smutny i zgaszony, boć wszystko co się dzieje wokół obraża godność starego rewolucjonisty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji