Co krzepi, co gnębi?
Upiększyła nam telewizja dwa niedawne wieczory dziełem wielkim i w znakomitym artystycznie podaniu. Legendą owiane "Dziady" - reżyserowane przez talent nieprzeciętny, a tak tragicznie przedwczesną śmiercią zgaszony, Konrada Swinarskiego - poddane tym samym zostały ocenie szerszej widowni. Nie przesadził ani słowem anonsujący ten spektakl Jan Paweł Gawlik.
Wydarzeń takiej i podobnej im miary ostatnimi czasy na szklanym ekranie mało, więc niemal trochę odwykliśmy, zaś miła niespodzianka wyolbrzymiła poczucie satysfakcji. Trudno, oczywiście, wiedzieć jak daleko i głęboko spektakl ów sięgnął. Zapewne nie miał widowni - olbrzymiej; był na to zbyt trudny i znaczne stawiał odbiorcy wymagania - natury intelektualnej i emocjonalnej.
Telewizja zresztą trochę słabo do podobnych "treningów" przysposabia. Znaczny w niej prymat, chyba ponad nieuchronną potrzebę, miewają treści błahe i płaskie - a przynajmniej nadmiernie uproszczone. Racje mają ci, co twierdzą, że w telewizji często gasi się problem tam, gdzie zaledwie kiełkuje jego zalążek. Nie dziwmy się potem wyrastającym u boku rzeszom istot raczej mędrkujących niż rozumujących. Trafnie już orzeczono o takich, że mentalność u nich "telewizyjnie odkształcona". O radiu już nie wspomnę, gdyż raczy nas w niektórych swoich programach (zwykle porannych) gaworzeniem poniżej wytrzymałości.
Ilekroć zdarzy się coś naprawdę nieprzeciętnie ważnego, ci, którzy to odebrać i przeżyć potrafią, prawie z reguły wielką mają ochotę, by podobne doznania też z innymi dzielić. Szczypta w tym altruizmu. W poprzednim naszym "Magazynie" zawarliśmy (za "Życiem Literackim") napisane przez profesora Konrada Górskiego "Rozmyślania starszego pana". Znalazłszy się pod urokiem zawartych w tym eseju przykładów i głębokiej do nich refleksji pióra jednego z wielkich naszej humanistyki, uznaliśmy za stosowne uprzystępnić je i naszym czytelnikom. Kto czytał, sądzę, że się nie zawiódł, Ale znowu niepokój i pytanie: czy rzecz tę czytano tak szeroko, jak nam się marzyło i tak głęboko, jak tego zapewne oczekiwał szanowny Autor?
Bardzo na czasie zdają się tego rodzaju treści. Świat staje się gruboskórny i wstydzi się jak gdyby przejawów uczuciowości wyższej. Sporo i u nas tego typu rozmaitych zapaści, z moralnymi włącznie, czego dowody dzień każdy niesie w nadmiarze. Niedawno "Forum" zamieściło przedruk artykułu z jednego z pism amerykańskich, którego autor stwierdza i analizuje rozprzestrzeniającą się w Stanach Zjednoczonych chorobę chamienia obyczajów. Jest to podobno zjawisko typowe dla wielkich miast i wielkich ludnościowych zagęszczeń. Niechęć się za tym czai do drugiego człowieka, znieczulica, pogarda, a często i nienawiść. Jeden z moich przyjaciół, po zapoznaniu się z tymże artykułem, orzekł, że u nas zaczyna być bardzo podobnie, i natychmiast dorzucił: "Amerykanie mają tyle cech pozytywnych i godnych byśmy je sobie przyswoili, my zaś się upodabniamy w tym, co odrażające".
Trudno orzekać, czy pewne wzorce agresywności i brutalizmu, tak współczesnemu Zachodowi właściwe, trafiają na nasz grunt przez dochodzące stamtąd obrazy, czy też mamy tu raczej do czynienia z pewną wspólnotą warunków stanowiących dla takich nastawień korzystną glebę (jak np. ów klimat wielkich miast). Tak czy owak i my mamy dość podstaw do niepokoju. Nie szkodzi, jeżeli jest to nawet niepokój odrobinę przedwczesny. Lękać się jedynie nie trzeba o tych, którzy jeszcze (a także o tych, co już) potrafią przeżywać wszystko, co wzniosłe, piękne i uczłowieczające. Przytoczyłem na początku dwa przykłady daty najświeższej. Obyśmy podobne witać mogli częściej. Krzepią.