Artykuły

Żydówka w teatrze kobiet

"Była Żydówka, nie ma Żydówki" w reż. Ewy Ignaczak w Teatrze Stajnia Pegaza w Sopocie. Pisze Małgorzata Klamann na portalu Trójmiasto.pl.

Prapremiera tekstu "Była Żydówka, nie ma Żydówki" Stajni Pegaza w reżyserii Ewy Ignaczak to gorzka pigułka do przełknięcia - trudna przypowieść o dwóch narodach opowiedziana przez teatr pięciu kobiet.

Po "Księdzu Helenie" kolejny utwór Mariana Pankowskiego trafia na trójmiejską scenę. Świetny tekst laureata Nagrody Literackiej Gdynia 2008 poddany sprawnej scenicznej obróbce (debiut scenopisarski Katarzyny Fidos) jest mocnym punktem przedstawienia. To opowiadanie ma teatralny potencjał i zdecydowanie jest to proza, obok której trudno przejść obojętnie. Proza, dodajmy, bardzo niewygodna - prowokacyjna i niepokorna. Pankowski bez ogródek mówi o antysemityzmie Polaków wyssanym z mlekiem matki i o postaci Żyda-tułacza, Żyda-obcego. Do opowieści wprowadza nas prolog, może zbyt długi i za bardzo najeżony ważkimi kwestiami, ale wraz z pojawieniem się na scenie głównej bohaterki spektakl ustala swój rytm.

Przedstawienie Ignaczak, Fidos i trzech aktorek: Aleksandry Kani, Magdaleny Płanety i Idy Bocian to historia pewnej Żydówki, Fajgi Oberlenderg, jedynej, która ocalała z transportu do gazu wyruszającego z miasteczka N., teraz odwiedzającej Associacion of Eastern European Jews gdzieś w Ameryce. Konfrontacja z rodaczkami, ale rodaczkami z innego świata i przeciwnej strony barykady, staje się sceną dla spektaklu o losie jakiejś kobiety. Paradoksalnie, mimo swojej wyjątkowości na tle narodu, niejaka Fajga staje się Żydowskim każdym.

Szukałam klucza do "Była Żydówka, nie ma Żydówki". Czy czytać ją jako przedstawienie o polskim antysemityzmie? Wolałabym nie. Oczekuję od teatru czegoś więcej niż opowiadanie się po jednej stronie konfliktu, głębokiego i bolesnego, to prawda, ale o ustawionych w dosyć oczywisty sposób racjach. A zatem: czy położyć punkt ciężkości na odrzuceniu, źródłach nienawiści w jej uniwersalnym kształcie? Ten trop wiedzie na manowce, otwierając zbyt szeroką perspektywę, aby wydobyć z niej sedno problemu. To może: opowieść o niej, o Fajdze. Oskarżonej o to, że przeżyła, a tym samym nie okazała się solidarna z tymi, którzy nie ocaleli. O bezwstyd bycia Żydówką, która żyje. Mogłaby to być Fajga cieniowana, nie całkiem biała, ani całkowicie czarna.

Tytułowa Żydówka z przedstawienia Ewy Ignaczak jest jednak papierowa, jest figurą kozła ofiarnego w sieci silnych i drapieżnych kobiet. I na koniec tej wyliczanki w poszukiwaniu klucza: wspomniany teatr kobiet. Ten trop najbardziej do mnie przemawia, chociaż wobec ciężkiej od kontekstów, przerabianej od lat kwestii żydowskiej, ten wątek pozostaje zasłonięty i może dlatego nie dograny do końca. Elementy układanki tworzą ciekawą przestrzeń dramatu, ale nie przylegają do siebie idealnie. Chciałoby się poczuć akcent przyłożony w bardziej neutralnym miejscu.

Podobało mi się jednak w "Była Żydówka, nie ma Żydówki" dosyć ryzykowne ustawienie linii wzajemnych napięć pomiędzy trzema kobietami, z którego Ewa Ignaczak wychodzi obronną ręką. I tak antagonistki tytułowej Żydówki niepostrzeżenie przechodzą w stronniczki - i odwrotnie. Czy to właśnie uosobienie polskiej relacji względem Żydów: brak wyważonego sądu, zmienność i histeryczny chór narzekań i oskarżeń? Przekonujące są w swoich rolach Ida Bocian Kania i Magdalena Płaneta. Groteskowy czasem sąd nad Żydówką organizowany jest przez - kogo? Przyjaciółki? Polki? Polskie Amerykanki z wystudiowaną empatią, które nigdy nie zrozumieją jaka jest cena załatwienia sobie "biletu na przeżycie".

Szkoda, że Fajga Oberlender, grana przez Aleksandrę Kanię, uosabia raczej typ niż indywidualność, jest bardziej figurą przypowieści niż człowiekiem z krwi i kości. Chwile, kiedy przemawia głosem prostej dziewczyny z miasta N, tłumaczącej sobie świat bez uciekania się do metafor, własne ocalenie traktującej jako przypadkowy dar, ale i brzemię; te chwile, kiedy zaczyna przechylać się wymownie to w przód to w tył, kuli się i wyje niczym przerażone zwierzę, przeplatają się w finale z wykrzyczanym, pełnym samoświadomości oskarżeniem, w usta Fajgi włożonym głosem narodu. Który pobrzmiewa dysonansem, wprowadza cień patosu. Jak smutny refren powraca szeptana przez bohaterkę litania nazwisk i imion znajomych i bliskich, przypominająca wiersz w obcym języku - łańcuch istnień ludzkich. Byli Żydzi, nie ma Żydów. Pozostaje tylko echo egzotycznych brzmień. Tylko słowa i numery obozowe. To chwile, które pozostają w pamięci.

Są też w przedstawieniu momenty parodystycznych, nieraz okrutnych komediowych zagrywek, które mogą razić, ale uważam, że są potrzebne, żeby rozładować atmosferę gęstą od wypowiedzianych i przemilczanych pretensji. I żeby uświadomić sobie, że śmiech oznacza współudział, angażuje nas w problem silniej, niż byśmy tego chcieli.

Żałuję, że historia o Żydówce i palącej kwestii my-oni o sprecyzowanych stanowiskach nie stała się w przedstawieniu Stajni Pegaza odskocznią do podjęcia tematu o okrucieństwo i nienawiść względem jednostki - jednostki jakiejś, ale niejednoznacznej. Bo "Była Żydówka, nie ma Żydówki" nie może odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięła się nienawiść - takiej odpowiedzi uzyskać po prostu się nie da, nie takimi środkami. Ale podobnie jak proza Pankowskiego, sopockie przedstawienie reprezentuje ważny głos w dyskusji o niezaleczonych ranach Żydów i Polaków - głos, którego warto posłuchać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji