Tamte "Dziady"
"DZIADY" KONRADA SWINARSKIEGO w Teatrze Telewizji. Więc stało się. Nareszcie cały kraj - za pośrednictwem najmniejszej i zarazem największej sceny - miał okazję obejrzeć spektakl owiany już legendą. Jedno z najwybitniejszych osiągnięć powojennego teatru: "Dziady" w wykonaniu aktorów Starego Teatru w Krakowie, w reżyserii nieżyjącego już Konrada Swinarskiego, pokazane na małym ekranie w dwuczęściowej emisji. Obejrzała je wielomilionowa widownia, w dni jakby specjalnie przeznaczone na tego rodzaju widowisko. Tradycyjny telewizyjny poniedziałek - który w świetnej epoce teatru szklanego ekranu łączył się w naszej wyobraźni z oczekiwaniem na artystyczne wydarzenie - zbiegł się ze Świętem Zmarłych.
"Dziady" nastręczają nadal tyle problemów zarówno czysto technicznych, jak interpretacyjnych, że nielicznym jedynie z artystów teatru udało się wyjść z tej trudnej próby obronną ręką. Obok inscenizacji Schillera, Horzycy, Bardiniego, Korzeniowskiego wymienia się słynny spektakl Dejmka i właśnie ten z 1973 roku - Konrada Swinarskiego. I jeśli widz w Polsce może dziś stwierdzić, że, inscenizacja w Starym Teatrze sprzed lat dziesięciu stanowi w tym ciągu ogniwo, jest w tym i zasługa także ludzi telewizji. Przeniesione na mały ekran "Dziady" Swinarskiego utrwalają ulotny kształt artystycznego osiągnięcia, które bez tego unaocznienia byłoby skazane na ustny tylko bądź pisany przekaz.
Można było się z góry zakładać, że "Dziady" w telewizji na pewno nie będą tym samym spektaklem co inscenizacja teatralna. Przedstawienie w teatrze żywego planu i spektakl telewizyjny to dwie zupełnie różne jakości, właściwie nie dające się ze sobą porównywać. Nie są tym samym, bo też i być nie mogą. Co nie przeszkadza, że przejdą do telewizyjnych annałów jako wydarzenie równe rangą zarejestrowanemu kamerami "Wyzwoleniu" w inscenizacji Swinarskiego, w wykonaniu artystów tego samego teatru. I równe "Nocy Listopadowej" Andrzeja Wajdy, zrealizowanej także w Starym.
Czyżby zdecydowało o tym coś, co jest specyfiką inscenizacji w tym krakowskim teatrze? Styl, sposób gry, które - stanowiąc przeciwieństwo tzw. teatralności - dają się jednak przetransponować na szklany ekran? Tą jakością bodaj nie do podrobienia jest... brak gwiazdorstwa. Panuje w spektaklach Starego atmosfera głębokiego przekonania każdego z jego twórców o artystycznej, i chciałoby się rzec - wręcz światopoglądowej czy filozoficznej słuszności tego co robią. Znakomicie współbrzmią i bezwzględnie wszystkie elementy widowiska, łącznie z warstwą dźwiękową, którą w przedstawieniu tego teatru tworzy z reguły muzyka Z. Koniecznego. I z grą aktorów, z których żaden, jak wspomniałam, nie stara się być solistą górującym nad innymi... Poczucie fundamentalnej słuszności i wiary w sens tego, co się robi (rzadki niestety rys w teatrze polskim, także w TV ostatniej doby) przebijało ze szklanego ekranu w obydwa omawiane wieczory. Były to dwa wieczory "gorące"' od ścierania się racji i wibrowania emocji. Kamera telewizyjna, tak bardzo
czuła na kameralny wymiar kontaktowania się żywych ludzi między sobą, potrafiła, specyficzną jakość stylu pracy zespołu Starego 'Teatru podnieść niejako do drugiej potęgi. A przecież rejestrator "Dziadów" musiał wybrać między dwiema koncepcjami: "dokumentacyjną" i starającą; się stworzyć wrażenie specyficzności spektaklu już "telewizyjnego". Laco Adamik, który dokonał przeniesienia dzieła Swinarskiego na mały ekran w kwietniu tego roku, jakby się zrazu między nimi wahał, nim ostatecznie zdecydował się na konwencję jednak "telewizyjną". Atutem okazała się precyzja przekazu słowa Poety. Adamik położył nacisk na logiczny tok Mickiewiczowskiego wywodu i na "zbliżenie" gry postaci kolejno prowadzących "obrzęd": najpierw Guślarza (Roman Stankiewicz), potem, Gustawa-Konrada (Jerzy Trela), jeszcze potem księdza Piotra (Kazimierz Borowiec) i znowu Konrada. Niejaką stratą był niedostatek w unaocznieniu telewidzom całej oryginalności koncepcji Konrada Swinarskiego jako aranżera przestrzeni teatralnej. Właśnie bowiem przestrzenność inscenizacji teatralnej, okazała się praktycznie niemożliwa do przeniesienia na szklany ekran. Jest to, powtórzę, strata, w porównaniu z tym, co proponował Konrad Swinarski swoją inscenizacją. Sięgając do względnie nowych w owym czasie (przynajmniej w teatrach zawodowych) sposobów wykorzystywania przestrzeni teatralnej, reżyser pokazał dramat Mickiewicza w formie raczej bulwersującej. Tego rodzaju teatr, bawiący się przestrzenią, sięgający po ostre, naturalistyczne efekty w grze aktorów i w żywych "rekwizytach" - to była jeszcze w owe lata wciął domena placówek głównie studenckich. Zwycięstwem Swinarskiego-artysty było to, że jego inscenizacja rzeczywiście wciągała widza w dyskusję o sprawach fundamentalnych. O metafizycznej kondycji człowieka i o losie narodu. Że go angażowała w gorący spór, czyniąc zeń "stronę" w owym sporze, a nie wyczerpywała się w pustych zabawach formalnych. Gdyby się tylko tak stało nowatorskie inscenizacyjnie "Dziady" przeszłyby do legendy jako jeszcze jeden przykład modnego "awangardyzmu" w teatrze. W nielicznych niechętnych twórcy opiniach (wywiązywała się bowiem wokół "Dziadów" Swinarskiego dyskusja na tematy zasadnicze, jak zresztą wokół wielu podobnych poprzednich inscenizacji tego reżysera) ukuto z tego zarzut, że dramat Mickiewicza w Starym te przedstawienia wybitne, ale... rzekomo bez aktorów.
Siłą inscenizacji "Dziadów" w Starym była ich ogromna emocjonalność, ujęta w karby dyskursu, jaki prowadzi Poeta w swym dramacie. Swinarski nic ze złożoności owego dyskursu nie uronił. Przeciwnie, starał się uwydatnić całe bogactwo argumentacji Mickiewicza. Jego wręcz wizjonerską pasję w roztrząsaniu spraw zawikłanych - od kwestii fundamentalnych w życiu istoty ludzkiej, w porządku uniwersalnym "kosmicznym"", z jej wadzeniem się z Bogiem i potęgami Zła, po portret społeczeństwa jęczącego w niewoli. W interpretacji Swinarskiego zwłaszcza owa dysputa polityczna okazuje się wolna od wszelkiej doraźnej tendencji, od uproszczeń na użytek chwili bieżącej. I telewizja właśnie ten ogromny atut dzieła reżysera potrafiła obronić.
Można było zrozumieć, dlaczego Swinarski, ten niepokorny uczeń Leona Schillera, jest uznawany za godnego spadkobiercę jego idei. Idei reżysera, którego w swoich inscenizacjach "Dziadów" jeszcze tych przedwojennych, podobnie strzegł się bogoojczyźnianego klajstrowania problemów, jakie w tym dramacie tkwiły. Stało się - teraz, także dla telewidzów - rzeczą jasną, że Konrad Swinarski był jednym z tych reżyserów nielicznych w polskim powojennym teatrze, którzy spuściznę wielkich romantyków potrafią odczytać jako etap w historii myśli uniwiersalnej, nie zaś jako przyczynek do naszych zaściankowych wad i zalet, do swarów dzielących rzeczywistość na rewiry. Z jednej strony - my dobrzy, uciśnieni Polacy. Z drugiej - znienawidzony wróg, ci słynni "oni". Kończący spektakl Swinarskiego wiersz "Do przyjaciół Moskali" który tak przejmująco mówi Jerzy Trela na tle zasnuwającej wolno scenę kurtyny śniegu - jest w tej tendencji uniwersalnej, "kosmogonicznej" w odczytywaniu dzieła Romantyka, przekonywającym dowodem.
Swinarski, a za nim Adamik, podzielił swoje "Dziady" na dwie części, w telewizji dwa wieczory. Obejrzeliśmy najpierw więc fragmenty II, I i IV części dramatu Mickiewicza. Trzon drugiego wieczoru stanowiła "Dziadów" cz.III. Obrzęd, w czasie którego prosty lud rozważał problemy Zła i Dobra, Kary i Sumienia, znalazł swoje na inne piętro przeniesione przedłużenie w scenach więziennych z Klasztoru Bazylianów, Balu u Senatora i Salonu Warszawskiego. Zamknęło to dyskurs ze swej natury polityczny w klamrę uniwersalnych wartości. Nadało mu temperaturę oraz rangę sporu o Etykę. Portret społeczeństwa w niewoli zagrał wszelkimi odcieniami postaw, daleki od czarno-białego schematu. I właśnie tu trzeba podkreślić zalety "telewizyjnej'' koncepcji Adamika. Bardziej bodaj, niż to było możliwe w teatrze żywego planu, dała ona ogromne pole do popisu aktorom, pojawiającym się na małym ekranie.
Właściwie trzeba by wymiesić wszystkich członków zespołu Starego po kolei. Od przejmującej Kobiety - Ewy Karkoszki, poprzez Rollinsonową - Izabeli Olszewskiej, kobietę - Anny Polony, Gustawa-Konrada. - Treli, księdza Piotra - Kazimierza Borowca, po Senatora - Wiktora Sadeckiego. Fakt, że polskie społeczeństwo w niewoli, jest również podzielone, ujawnia w sposób najbardziej bodaj dobitny skok młodego Rollinsona z okna na ulicę podczas balu u Senatora. Na balu mamy reprezentantów wszystkich możliwych postaw wobec zaborcy. Od lizusów ikarierowiczów, po prawdziwych patriotów. A przecież jedyną istotą, która reaguje na to, że właśnie przed chwilą zabił się człowiek jest córka Swietnika...
Tu może najpełniej doszedł do głosu sposób odczytywania przez Swinarskiego dzieła Mickiewicza, uwzględniający dwa skrzydła jego myśli: obok narodowego, uniwersalne.
Wybitny spektakl, wybitne kreacje aktorskie w wykonaniu artystów starszych dzisiaj o lat dziesięć. I bodaj czy o owych dziesięć lat nie dojrzalszych, nie bogatszych - także i o rozterkę. Widać to zwłaszcza w interpretacji Konrada - Jerzego Treli. Aktora, który tymczasem zagrał przecie Konrada w utworze Wyspiańskiego. Tego Konrada w "Wyzwoleniu", który stał się tak ważnym etapem w jego artystycznym rozwoju, który - jak byśmy dziś to powiedzieli - znakomitego, wybitnego Trelę stworzył. Patrząc na Trelę w "Dziadach" Anno 83, przypominamy sobie, że bohater Wyspiańskiego z niego się przecież, z Gustawa-Konrada wywodzi... Ciągłość wielkiej literatury romantycznej znalazła w "Wyzwoleniu" potwierdzenia.
Że nie należy do mrzonek, dowiódł m.in. spektakl Swinarskiego pokazany w telewizji, w czasie tak mało sprzyjającym wszelkiej "romantyczności". Bo też te "Dziady" Anno 1983 w Teatrze TV nie wzniecały euforii. Przypominały raczej, jak czuć. Jak być Człowiekiem, i jednocześnie nie przestawać myśleć. Były też argumentem za wielką literaturą romantyczną, pokazywaną najliczniejszej widowni. Jako cenne, konieczne poszerzenia perspektywy, bez której człowiek staje się tylko kretem pragmatycznym, ryjącym swoje korytarze nie wiadomo komu, kędy, po co.